Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Uwierzył, że już uległ przemianie, że stał się kimś innym, niż twierdził Joe. Zadzwonił telefon. Zadzwonił jeszcze raz i drugi, zanim Alvin go odebrał. To była Connie. - Alvinie? - spytała cicho. - Tak. - Alvinie, dzwonił Joe. Sprawiała wrażenie zagubionej i odległej. - Naprawdę? Nie martw się, Connie, wszystko będzie dobrze. - Och, tak, wiem - odparła. - W końcu wszystko przemyślałam. Zrozumiałam coś, na co nigdy nie wpadła Helena, czego nigdy nie miała odwagi zrobić Jokasta. Tylko Enid3 wiedziała. I potrafiła to zrobić. Kocham cię, Alvinie. Odłożyła słuchawkę. Równe pół minuty Alvin siedział z ręką na słuchawce. Tyle czasu minęło, zanim zdał sobie sprawę, że Connie mówiła sennym głosem. Ona także próbowała zmienić karty. Chciała się zabić. Przez całą drogę do domu Alvin obawiał się, że traci rozum. Bez przerwy pilnował się, by jechać ostrożnie. Gdyby miał po drodze wypadek, nie mógłby uratować Connie. Nagle usłyszał głos, jakby szept Joego: "To jest historyjka, którą tworzysz na swój użytek, ale w rzeczywistości jedziesz wolno i ostrożnie, bo masz nadzieję, że ona umrze i wszystko znowu będzie proste. To najlepsze rozwiązanie. Connie je wymyśliła, a ty jedziesz powoli, żeby udało jej się wcielić ten plan w życie i mówisz sobie, że jedziesz ostrożnie, żebyś mógł żyć, gdy ona umrze". - Nie - powtarzał Alvin raz po raz. Przycisnął pedał gazu, wyprzedził kilka samochodów, ale potem nakazał sobie zwolnić, żeby nie zginąć, próbując zyskać kilka sekund. Tabletki nasenne nie działają aż tak szybko. Poza tym mógł się mylić; może nie wzięła żadnych tabletek. A może myślał tak dlatego, by jechać wolniej, żeby Connie umarła i wszystko znowu stało się proste... - Zamknij się - powiedział sobie. - Po prostu dojedź do domu. Dotarł na miejsce, przekręcił szybko klucz w drzwiach i wpadł do środka. - Connie! - zawołał. W przejściu między kuchnią i salonem stał Joe. - Wszystko w porządku - powiedział. - Wróciłem, gdy rozmawiała z tobą przez telefon. Zmusiłem ją do wymiotów. Większość tabletek nie zdążyła się jeszcze rozpuścić. - Jest przytomna? - Mniej więcej. Joe odsunął się i Alvin wszedł do salonu. Connie siedziała na krześle i sprawiała wrażenie osłupiałej. Kiedy jednak podszedł bliżej, odwróciła głowę. To go zraniło, ale również przyniosło ulgę. Przynajmniej nie oszalała do reszty. A więc nie było jeszcze za późno na zmiany. - Joe - powiedział Alvin, nie odrywając wzroku od Connie. - Dużo myślałem o tym, co wyczytałeś z kart. Joe stał za nim i nie odzywał się. - Wierzę w to. Mówiłeś prawdę. Wszystko jest dokładnie tak, jak powiedziałeś. Joe milczał. Cóż on może powiedzieć? - pomyślał Alvin. - Nic. Ale przynajmniej słucha. - Joe, miałeś rację. Rzeczywiście spieprzyłem sprawę z rodziną. Wszystko musiało być po mojemu, no i spieprzyłem sprawę. Słyszysz mnie, Connie? Do ciebie też mówię. Zgadzam się z Joem, co do przeszłości. Ale nie w kwestii przyszłości. W tych kartach nie ma nic magicznego. Nie przepowiadają przyszłości. Przewidują jedynie wynik na podstawie tego, jak się mają rzeczy. Mówią, co się wydarzy, jeśli niczego nie zmienimy. Ale my możemy coś zmienić, prawda? Connie właśnie próbowała to zrobić za pomocą tabletek - chciała zmienić obrót spraw. No cóż, ja mogę wszystko zmienić, zmieniając siebie. Rozumiecie? Już się zmieniłem. Zupełnie jakbym napił się z kielicha, który wysunął się do mnie z chmury, Joe. Nie muszę już wszystkiego kontrolować, jak do tej pory. Teraz będzie inaczej, lepiej. Możemy wszystko odbudować z ... odbudować z ... Przyszło mu na myśl, że właściwe słowo to "popioły". Czuł jednak, że to niewłaściwe słowo. Wszystko, co mówił, było niewłaściwe. Kiedy rozmyślał w laboratorium, brzmiało prawdziwie. Teraz wypadło nieszczerze. Desperacko. Czuł popiół w ustach. Odwrócił się. Joe nie słuchał go spokojnie. Jego twarz wykrzywiła złość, drżały mu ręce i łzy spływały po policzkach. Gdy Alvin na niego spojrzał, Joe wrzasnął: - Nie możesz po prostu zostawić spraw ich własnemu biegowi, prawda?! Znowu musisz to robić, znowu, znowu! Ach tak, rozumiem, pomyślał Alvin. Usiłując nadać sprawom inny bieg, powoduję, że pozostaną takie, jak były. Nadal kontroluję świat, w którym żyją Connie i Joe. Niezbyt dobrze to przemyślałem. Bóg sobie ze mnie zadrwił, podając mi kielich z chmury. - Przepraszam - powiedział Alvin. - Nie! - krzyknął Joe. - Nie powinieneś nic mówić! - Masz rację - zgodził się Alvin, próbując uspokoić syna. - Po prostu powinienem... - Nic nie mów! - wrzasnął Joe. Twarz miał czerwoną ze złości. - No dobrze, dobrze - odparł Alvin - Nic już nie powiem... - Zamilcz! Zamilcz! Zamilcz!!! - Chciałem tylko powiedzieć, że zgadzam się z tobą, że... Joe rzucił się naprzód i wrzasnął ojcu prosto w twarz: - Do diabła, przestań mówić! - Rozumiem - powiedział Alvin, nagle coś sobie uświadamiając. - Teraz rozumiem... Kiedy staram się wszystko ująć w słowa, narzucam wam swój pogląd na sprawy, a jeśli bym... Joe nie miał już nic do powiedzenia. Użył wszystkich słów, jakie znał, żeby ojciec zamilkł, ale żadne nie podziałało. A gdzie zawodzą słowa, pozostają czyny. Jedyną rzeczą, jaką miał pod ręką, była ciężka szklana misa stojąca na stoliku. Joe nie zamierzał jej podnieść, nie chciał uderzyć ojca w głowę. Pragnął jedynie, żeby ten zamilkł. Jednak wszystkie jego zaklęcia zawiodły, a ojciec wciąż mówił, stał mu na drodze i nie chciał go przepuścić. Więc uderzył go w głowę szklaną misą. Naczynie roztrzaskało się. W ręku Joego pozostał kawałek szkła, którym z rozpędu uderzył ojca. Ostra krawędź weszła w gardło Alvina. Przecięła tętnicę szyjną, żyły i tchawicę tak, że do krtani Alvina przestało docierać powietrze. Alvin zamilkł i upadł. Z jego gardła tryskała krew. Złapał za kawałki szkła, które wbiły mu się w policzek. - Uuaa - jęknęła Connie dziecinnym głosem. Alvin leżał na podłodze z głowa opartą o kanapę. Czuł silne pulsowanie w gardle i dziwną ciszę w uszach, w których już nie płynęła krew. Aż do tej chwili nie miał pojęcia, że krew może tak głośno dudnić w głowie