Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ale nie byłem taką indywidualnością, żeby pozwolić sobie na robienie czegoś innego niż wszyscy. No, więc jestem już przykładnie ostrzyżony, kazano mi się wykąpać. Włożę najlepsze ubranie, białą koszulę. Nawet mam na tę okazję spinki od koszuli ojca, o których przy innych okazjach nie mógłbym nawet marzyć. Dostałem też kwiaty, które w odpowiednim momencie należało wręczyć cioci. Starych domów jak ten, w którym mieszkała ciotka, jest już coraz mniej w Warszawie. Za parę lat będą tamtędy chodziły wycieczki, żeby pokazać, jak niegdyś ludzie mieszkali. Była to stara czynszowa kamienica. Po 42 przejściu długiej bramy miało się wrażenie, że jest się na dnie głębokiej studni i zadzierając głowę, stwierdzało się z przyjemnością, że na górze jest jednak kawałek błękitnego nieba. We wnęce na klatce schodowej wśród zeschniętych teraz kwiatów królowała Matka Boska. Pachniało tam anyżkiem, trochę zupą pomidorową i -salą sztuki starożytnej w Muzeum Narodowym. Dopiero za progiem mieszkania ciotki zapachy stawały się konkretniejsze. Pachniało bigosem, kurzem i pastą do podłogi. Po wręczeniu kwiatów należało się przywitać ze wszystkimi. Zazwyczaj zbierało się tam około dwudziestu osób: inne ciotki, przyjaciele z pracy, babcia, znajomi, sąsiedzi, kuzyni. Na domiar złego trzeba było panie całować w rękę. Było to sprzeczne z moimi zasadami, i rok temu się zbuntowałem. Ale matka oznajmiła stanowczo: - Witaj się wszędzie, jak chcesz, ale u ciotki masz całować panie w rękę, bo inaczej powiedzą, że nie umiem cię wychować. Ustępowałem, ale pocałunki składałem tak mechanicznie, że przy końcu stołu o mało nie pocałowałem w rękę niewiele ode mnie starszej dziewczyny, i trzydziestoletniego wujka, który speszył się tym chyba bardziej ode mnie. Jedynie babcia nie wiadomo dlaczego była zachwycona i wołała głośno, przekrzykując resztę gości: - Ale ten Wojtek jest charmant, wykapany ojciec! 43 Co zdaje się miało oznaczać po francusku, że jestem czarujący i przejmuję maniery ojca. Zaczerwieniłem się jeszcze bardziej, zrobiło mi się gorąco. Urocze imieniny u cioci się zaczęły - pomyślałem i siadłem na tym samym miejscu co poprzedniego roku. Tym razem jednak naprzeciwko mnie siedziała nieznajoma dziewczyna. W pierwszej chwili, gdy wszedłem do pokoju, nie zwróciłem na nią uwagi, bo niczym się nie wyróżniała. Szczupła, wysoka, ale chyba nie wyższa ode mnie, miała pociągłą twarz i jasne niebieskie oczy, nie pasujące do rudawych włosów. Uczesana gładko, włosy miała ściągnięte w tak zwany koński ogon, i białą bluzkę z koronki - robiła wrażenie panny nie z tej epoki. Siedziała sztywno, ze skromnie spuszczonymi oczami, całkiem niepodobna do mojej sympatii z klasy - czarnej, krótko ostrzyżonej Zośki, która imponowała chłopcom, trenując w tym samym klubie co Szewińska. Zośka to była dziewczyna! A panienka siedząca naprzeciwko przypominała raczej porcelanową figurkę, których u cioci było pełno. Nie rozmawiałem z nią, bo i o czym moglibyśmy mówić. Bujałem myślami daleko od tej beznadziejnej imieninowej atmosfery. Tymczasem goście cały czas rozmawiali: - Ślicznie szanowna pani wygląda. Młodnieje nam pani z każdym rokiem. To były komplementy pod adresem cioci - soleni-zantki. 44 -Ależ, psuje mnie pan takimi komplementami, drogi Teodorze. - A stół aż się ugina. Imieniny u pani to zawsze wspaniała uczta. - Siadajcie, częstujcie się państwo, proszę... Siadaj tu, obok mnie, Helenko. Panie Teodorze, może majonezu, sama robiłam. Wojtusiu, dlaczego nie jesz sałatki? Coś taki markotny? - To pani siostrzeniec? Nie do wiary! Urosłeś kawalerze, w zeszłym roku ledwo cię było zza stołu widać, a dziś patrzcie, chłop pod wąsem... Istne delicje ta sałatka... Czuje się tu rączki pani gospodyni. - Helenko, z Wojtkiem chyba nie masz jak zwykle kłopotu? Jak zawsze grzeczny, no i świetnie ostrzyżony. Młody człowiek podobny do ludzi, a nie do tych, jak ich tam nazywają, hippisów. -Tak, tak, teraz młodzież boi się fryzjera - odezwało się naraz kilka głosów. Nie mogłem jak zwykle rzucić się na jedzenie, bo peszyła mnie obecność nieznajomej. Zachowywała się wytwornie, jakby była na przyjęciu w Urzędzie Rady Ministrów. Kroiła szynkę na kawałeczki, dodawała chrzanu lub musztardy i powoli, z godnością podnosiła do ust. Byłem głodny i nie odpowiadał mi taki system odżywiania; najchętniej posmarowałbym chleb grubo masłem, na to położył gruby plaster szynki i bez pomocy widelca, trzymając kromkę w ręku, po prostu bym jadł. 45 Zachowanie dziewczyny bardzo mi w tym przeszkadzało. Tak więc, mało że byłem śmiertelnie znudzony, to byłem pozbawiony jedynej atrakcji w postaci żarłocznego korzystania z obficie zastawionego stołu. W pewnym momencie usłyszałem z końca pokoju: - Aldona! Byłem pewien, że chodzi o nieznajomą. Aldona to trochę dziwne imię, ale nie zdziwiłbym się nawet, gdyby miała na imię Kunegunda. Ciotce usta się nie zamykały. - Jedz, jedz, Aldonko, jesteś taka mizerna. - Bo za mało je, ot co... Pyszności nalewka! Proponuję wypić zdrowie szanownej solenizantki. - Dziękuję, serdecznie dziękuję... -Aja słyszałem, że podobno panna Aldonka na fortepianie grywa... Posłuchałbym z przyjemnością... - Zagraj, Aldonka, skoro państwo proszą i oczekują twojego występu... -Ależ ciociu... - Zagraj, zagraj moje dziecko. Proszę państwa, ona jest taka muzykalna, ta mała... Sama z przyjemnością słucham, jak ćwiczy... Proszę mi wierzyć, jest niezwykle uzdolniona... - Wdała się w szanowną panią. Poproszę o majonez, już trzeci raz dobieram, jest wspaniały! - Służę. Przez ten koncert cały spektakl u cioci potrwa co najmniej pół godziny dłużej - pomyślałem, ale przynajmniej będę mógł zjeść spokojnie. 46 Dziewczyna zaczęła grać, a wśród znawców przy stole przeszedł szmer - Beethoven