Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Na którejś pauzie podsunął Kajtkowi własnej roboty procę. — Pożyczę ci, chcesz? Nawet na kilka dni — zaproponował z życzliwym uśmiechem. — O nie, dziękuję! — powiedział Kajtuś. — Ja, wiesz, wcale nie umiem z tego strzelać... — To nic, nauczę cię! — Nie, dziękuję! Naprawdę dziękuję. Przez całą następną lekcję Fijałek rozmyślał głęboko, co by tu dać albo pożyczyć Kajtkowi. Wprawdzie Kajtek po- 213 ruszał się na boisku jak malowana lala i przegapiał zupełnie dobrze podawane piłki, wprawdzie nie strzelał z procy ani nawet nie potrafił pluć do celu, co było specjalnością Fijałka — niemniej od chwili, gdy ten maty, chuderlawy chłopak wystąpił przeciw całej klasie w obronie dużego Wojtka, Fijałek patrzył na niego innymi oczami i gotów był wszystkie tamte niezdarstwa uznać za nieważne. Pragnął natomiast za wszelką cenę zbliżyć się do niego w jakiś sposób. — Kajtek, w którą stronę idziesz ? — zapytał po lekcjach. —- Do domu. — A, to dobrze, bo ja też w tę stronę — ucieszył się Fijałek, chociaż nie wiedział dokładnie, przy której ulicy mieszka Kajtek. — Idziemy razem, chodź! — dodał zdecydowanie. — Kiedy ja... — zaczął Kajtuś. W tej samej chwili rozległo się za nimi zduszone wołanie Wojtka: — Kajtek, my też idziemy, my też! Fijałek skrzywił się, zły, że nic z jego planów nie wyszło, i ani spodziewał się tego, co nastąpiło: oto Kajtuś na wołanie Wojtka nie odwrócił się, nie zatrzymał, tylko z całej siły chwycił Fijałka za rękaw i pociągnął za sobą. — Tak, tak! Chodź, chodź prędko! — powtarzał gorączkowo. Fijałek obejrzał się. Wojtek nie gonił ich, stał w drzwiach ze spuszczoną głową, a widząc, że Fijałek na niego patrzy, zaśmiał się głośno i coś prędko zagadał do stojącego obok Zygmunta. „Dobra jest — ucieszył się Fijałek. — Teraz Kajtek będzie moim przyjacielem. A Wojtek niech się wypcha!" Wielkimi krokami, z pewną siebie miną przemaszerował 214 przez podwórko obok drepcącego Kajtusia. Gdy wyszli na ulicę, pewność siebie opuściła jednak Fijałka. Gdyby miał innego kolegę przed sobą, sprawa wyglądałaby o wiele prościej; trzepnąłby go z całej siły w ramię i zawołał: — No, sztama między nami, co? Z Kajtkiem jakoś nie.można było tak zrobić. Fijałek nie wiedział dlaczego, czuł jednak, że Kajtkowi należy proponować przyjaźń w jakiś inny sposób. Kajtuś tymczasem wcale się nie odzywał; szedł szybko, nie patrząc ani na towarzyszącego mu kolegę, ani na przechodzących ludzi — szedł z wzrokiem utkwionym w szare płyty chodnika. „Albo w te, albo wewte". — Fijałek postanowił wreszcie przypuścić generalny szturm. — Coś ci powiem, Kajtek... — Co? — A bo tak... — Fijałek zaczerpnął nieco tchu i wypalił: — Tak sobie myślę, żebyś ty był moim przyjacielem, a ja twoim. Bo i co ci tam po Wojtku? Sam widzisz, wcale nie było warto go bronić. Myślisz, że nie wiem? Pogniewaliście się teraz o coś, przecież widzę. Ale ze mną co innego! Ja tam nie taki jak Wojtek czy Zygmunt... — Co? — powtórzył Kajtuś. — To właśnie — zakończył Fijałek uroczyście. — Ty się na nich nie oglądaj, ze mną lepiej sztamę trzymaj. Bo ze mną co innego, fest przyjaźń będzie, zobaczysz! No, co? Chcesz ? Fijałek niezgrabnym, ale pełnym serdeczności ruchem wyciągnął rękę do Kajtka, ale Kajtuś nie podał mu swojej dłoni, tylko zamachał nią w powietrzu, jakby się od czegoś opędzał, i zawołał: 215 — Nie,, nie! Nie chcę! Wcale nie chcę! Och, daj mi spokój! Po czym puścił się biegiem przed siebie zostawiając na środku ulicy osłupiałego kolegę. Zatrzymał się dopiero w swojej bramie wpadłszy prosto na wychodzącą z domu matkę. — Kajteczku, co się dzieje? — Nic, nic, mamusiu — wyjąkał. — Ja tylko biegłem... — Pobiegaj sobie, bardzo dobrze — uspokoiła się szybko matka. — Ja wrócę niedługo, to mi wszystko opowiesz. Dwói w szkole nie dostałeś chyba? — Nie, mamusiu. — To dobrze — ucieszyła się matka. — Aleś się zadyszał! Czerwony cały jesteś! Kajtuś bez odpowiedzi pobiegł schodami do mieszkania. — Coś ty taki rozpalony? — spytał z miejsca ojciec. — Nie jesteś chory? — Och nie, tatusiu, nie jestem! — w głosie Kajtusia zadrżało zniecierpliwienie, którego nie potrafił już w żaden sposób ukryć. — Nic mi nie jest i... dużo mam lekcji... Nieporadnie wyszło to tłumaczenie, jednak za wszelką cenę chciał wreszcie znaleźć się sam w pokoju, żeby go już nikt o nic nie pytał. Na szczęście ojciec zajął się swymi planami, uznając widocznie wyjaśnienie syna za wystarczające. Więc Kajtuś powiesiwszy płaszcz, w trzech susach wpadł do drugiego pokoju. Zapalił małą lampkę na swoim stoliku, lekko końcami palców dotknął leżącego obok srebrzystego pióra, wyjął też parę książek z teczki... Niby wszystko było zwyczajnie jak co dzień — a przecież inaczej. Teraz dopiero przyszło Kajtusiowi na myśl, że zachował się wobec Fijałka niedobrze. Mimo to jednak na wspomnienie kolegi, który mu ofiarowywał przed pół godziną swoją przy- 216 jaźń, Kajtuś czuł jedynie rozdrażnienie, jakby tamten, Fijałek, popełnił coś złego, zapewniając: „Ja tam nie taki jak Wojtek..." Głupi, głupi Fijałek! Myśli, że to tak łatwo zmieniać przyjaciół: dziś ten, jutro inny... Kajtuś nagle zatęsknił do tamtych dni, gdy czuł koło siebie wszystkich troje... W półmroku zalegającym pokój niemal że zobaczył ich: rezolutną Agatkę, z oczami pełnymi śmiechu, pochmurną twarz Zygmunta i Wojtka z tym pełnym wyczekiwania spojrzeniem, które wyraźniej niż słowa mówiło: „Kajtek, wróć do nas! Przecież wiesz..." Kajtuś rzucił się w kąt łóżka, wciskając sobie w oczy zaciśnięte pięści. Nie płakał, tylko nie chciał ani myśleć o nich, ani ich widzieć. „Za nic! Za nic! Nie podejdę, nie odezwę się... Już nie chcę. Okłamywali mnie, udawali tylko przyjaźń, żebym nie dowiedział się prawdy o piórze". Myśli tłukły się w skołatanej głowie Kajtusia. Miał jeszcze dotychczas w pamięci każde słowo Wojtka, który wcale nie usiłował wtedy bronić się ani usprawiedliwiać