Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ale wraz z zaklęciami przybędzie mu mocy! Westchnął w ekstazie i przycisnął księgę do chudej piersi. Potem szybko wsunął ją do swego plecaka wraz z własną księgą zaklęć. Pozostali wkrótce zaczną się budzić - niech się zastanawiają, jak zdobył księgę. Raistlin wstał i spojrzał na zachód, w stronę swej ojczyzny, gdzie nieboskłon rozjaśniał się blaskiem wczesnego poranka. Nagle zesztywniał. Potem upuścił plecak, pobiegł przez obozowisko i przykląkł obok półelfa. - Tanisie! - zasyczał Raistlin. - Obudź się! Tanis zbudził się i chwycił sztylet. - Co się... Raistlin wskazał na zachód. Tanis mrugnął, usiłując skupić spojrzenie sklejonych snem oczu. Ze szczytu góry, na której nocowali, rozciągał się wspaniały widok. Widział wysokie drzewa ustępujące porośniętym trawą równinom. A za równinami wznosiły się w niebo... - Nie! - wykrztusił Tanis. Pochwycił czarodzieja. - Nie, to nie może być prawda! - Tak - szepnął Raistlin. - Solace płonie. KSIĘGA DRUGA Rozdział I Noc Smoków. Tika wyżęła szmatę nad wiadrem i tępo przyglądała się, jak woda robi się czarna. Cisnęła szmatę na szynkwas i chciała podnieść wiadro, by zanieść je do kuchni i zaczerpnąć świeżej wody. A potem pomyślała, po co ma zadawać sobie tyle trudu! Podniósłszy szmatę, zaczęła znów zmywać stoły. Kiedy wydawało jej się, że Otik nie widzi, otarła oczy fartuchem. Ale Otik zobaczył. Położył pulchne dłonie na barkach Tiki i łagodnie odwrócił ją. Tika zatkała i oparła głowę na jego ramieniu. - Przepraszam - szlochała Tika - ale nie potrafię tego wyczyścić! Otik oczywiście wiedział, że nie z tego powodu dziewczyna płacze, lecz było to dość bliskie prawdy. Poklepał ją czule po plecach. - Wiem, wiem, moje dziecko. Nie płacz. Rozumiem. - To przez tę przeklętą sadzę! - zawodziła Tika. - Pokrywa wszystko czarną warstwą i choć każdego dnia wszystko szoruję, nazajutrz znów jest brudno. Wciąż palą i palą! - Nie przejmuj się, Tiko - powiedział Otik, gładząc ją po włosach. - Bądź wdzięczna, że gospoda jest cała.... - Mam być wdzięczna! - Tika odsunęła się od niego z zaczerwienioną twarzą. - Nie! Żałuję, że nie spłonęła, jak wszystko inne w Solace, bo wtedy oni nie przychodziliby tu! Żałuję, że nie spłonęła! Żałuję, że nie spłonęła! - Tika usiadła przy stole, wybuchając niepohamowanym płaczem. Otik kręcił się wokół niej. - Wiem, moja droga, wiem - powtarzał, wygładzając bufiaste rękawy bluzki, o której biel i świeżość Tika zawsze dbała z taką dumą. Teraz bluzka była brudna i pokryta sadzą, jak wszystko w spustoszonym miasteczku. Atak na Solace nastąpił bez ostrzeżenia. Nawet kiedy pierwsi żałosni uciekinierzy zaczęli napływać do miasteczka z północy, opowiadając przerażające historie o olbrzymich, skrzydlatych potworach, Hederick, Najwyższy Teokrata, zapewniał mieszkańców Solace, że są bezpieczni, że ich miasto zostanie oszczędzone. A ludzie uwierzyli mu, bowiem chcieli mu wierzyć. I wtedy nadeszła noc smoków. Tego wieczoru w gospodzie było mnóstwo ludzi, bowiem było to jedno z niewielu miejsc, gdzie można było pójść i nie pamiętać o ciężkich chmurach, które wisiały nisko na północnym nieboskłonie. Ogień palił się jasno, piwo było mocne, a przyprawione korzeniami ziemniaki przepyszne. Jednakże nawet tutaj wdzierał się świat zewnętrzny: wszyscy mówili głośno i bojaźliwie o wojnie. Słowa Hedericka koiły ich wylęknione serca. - My nie jesteśmy tacy, jak ci porywczy głupcy z północy, którzy uczynili błąd, sprzeciwiając się potędze smoczych władców - zawołał, stając na krześle, aby go słyszano. - Lord Verminaard osobiście zapewnił radę szlachetnych poszukiwaczy w Haven, że pragnie jedynie pokoju. Prosi o pozwolenie na przeprowadzenie swych wojsk przez nasze miasto, aby mógł podbić ziemie elfów na południu. A ja życzę mu z całego serca powodzenia! Hederick zaczekał na pojedyncze oklaski i wiwaty. - Za długo tolerowaliśmy elfów w Qualinesti. Niech Verminaard przepędzi ich z powrotem do Silvanostu, czy skąd oni tam przyszli! Prawdę mówiąc - rozpędził się Hederick - niektórzy z tutejszych młodych ludzi mogliby zastanowić się nad wstąpieniem w szeregi armii tak wielkiego pana. A doprawdy jest on wielkim panem! Spotkałem go! Jest prawdziwym kapłanem! Byłem świadkiem cudów, jakich dokonał! Pod jego przywództwem wkroczymy w nową erę! Przepędzimy elfów, krasnoludów i inne obce nacje z naszej ziemi i... Rozległ się niski, głuchy ryk, niczym zgromadzonej wody potężnego oceanu. Nagle zapadła cisza. Wszyscy słuchali w zadziwieniu, usiłując domyślić się, cóż może być przyczyną takiego hałasu. Hederick, świadom, że publiczność już go nie słucha, rozejrzał się z irytacją. Ryk stawał sią coraz głośniejszy i zbliżał się. Nagle gospoda pogrążyła się w gęstej, dusznej ciemności. Kilku ludzi zaczęło krzyczeć. Większość podbiegła do okien i usiłowała wyjrzeć przez nieliczne przejrzyste szybki, jakie wprawiono między kolorowymi. - Zejdź na dół i dowiedz się, co tam się dzieje - ktoś powiedział. - Jest tak cholernie ciemno, że nie widzę schodów - ktoś odmruknął. A potem już nie było ciemno. Na zewnątrz strzeliły płomienie. Fala gorąca uderzyła w budynek z siłą wystarczającą, by potrzaskać okna, zasypując szkłem wszystkich we wnętrzu. Potężne drzewo vallen - którego nigdy nawet nie poruszyła żadna burza na Krynnie - zakołysało się i zachwiało od tego uderzenia. Gospoda przechyliła się. Stoły poleciały na boki, ławy zsunęły się po podłodze i uderzyły w ścianę. Hederick stracił równowagę i spadł z krzesła. Żarzące się węgliki posypały się z kominka, a lampki oliwne pod powałą i świece stojące na stołach spowodowały lokalne pożary