Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Dla bezpieczeństwa całej ulicy. Ale była taka przygnębiona. - Aż trudno uwierzyć, że to wszystko mogło się przytrafić takiej osobie - rzekła Kathy Miller. - To taka miła kobieta, choć zamknięta w sobie, lecz zawsze bardzo miła. - Nie wiedzą państwo, dokąd mogła wyjechać? - zapytałem. - Nie mam pojęcia - odparła Kathy. - Powiedziała tylko, że musi odpocząć, a my nie chcieliśmy być wścibscy. Do samochodu zapakowała kilka walizek, ale nie wiemy nawet, czy wybrała się w podróż samochodem, czy po prostu pojechała na lotnisko. Zapytałam, jak długo jej nie będzie, lecz odparła, że nie jest pewna i że zadzwoni, gdy pobyt się przeciągnie. Jeśli rzeczywiście zadzwoni, czy mam jej powiedzieć, że pytał pan o nią? - O tak, proszę - powiedziałem. - A jak idzie zakładanie osiedlowego stowarzyszenia samoobrony? - Samo nic nie idzie - odrzekł Greg. - Bóg pomaga tylko tym, którzy sami sobie pomagają. Podczas powrotu do domu utknąłem w korku na autostradzie i musiałem znosić złe humory kierowców. Kiedy tak stałem w kolejce samochodów tuż przed zjazdem na Bulwar Zachodzącego Słońca, wróciłem myślami do rodziny Dahlów. Obrobiono oba domy, Nolana i Heleny. Wprawdzie włamań w Los Angeles jest coraz więcej, ale nigdy nie wierzyłem w aż takie przypadki i ta sprawa zaczęła mnie niepokoić. Ktoś na nich polował? Ktoś czegoś szukał? Może informacji na temat śmierci Nolana? A może czegoś, co ma Helena? Tego dnia, kiedy pojechałem z nią do domu Nolana, zabrała tylko rodzinne albumy, ale może później wróciła, przeszukała ten bałagan i znalazła coś jeszcze. Coś co wzburzyło ją na tyle, by przerwać terapię, rzucić pracę i wyjechać z miasta? A może po prostu to była ta ostatnia kropla? Samochody ruszyły i znów stanęły. Wokół rozlegały się klaksony, przekleństwa, widać było uniesione w obraźliwym geście środkowe palce. Zarówno psychika ludzi, jak i wnętrza maszyn zaczęły się „przegrzewać”. Cywilizacja. 30 T ego wieczoru o ósmej siedziałem z Robin w wannie, kiedy zadzwonił telefon. Popatrzyła na mnie. Włosy miała upięte do góry. Woda sięgała jej do piersi. Uśmiechnęła się. Wciąż jeszcze czułem wibracje. Nie słabsze od wibrującego dzwonka telefonu. Udawaliśmy, że nikogo nie ma w domu. Cholerny telefon w końcu zamilkł. Później, kiedy już wycieraliśmy się z wody, odsłuchałem wiadomości nagranej na sekretarce. - Tu Milo. Zadzwoń na moją komórkę w samochodzie. Wykręciłem numer. - Mamy kolejny przypadek z DVLL. Komenda w Hollywood, wydarzyło się to jeszcze przed Raymondem Ortizem. Siedemnaście miesięcy temu. - Kolejne biedne dziecko - westchnąłem. - Ile lat... - Nie, to nie dziecko. I nie jest to osoba upośledzona. Wręcz przeciwnie. Spotkałem się z Milem w całodobowej kafejce Boatwright’s przy Highland, na północ od Melrose. Moim oczom ukazał się kosmiczny wystrój rodem z lat sześćdziesiątych i kontuar w kształcie bumeranga, przy którym na stołkach siedziały trzy osoby z nosami w gazetach. W tle z trzeszczącej taśmy leciał jakiś kawałek Hollywood Strings. Milo siedział tam, gdzie zwykle, w schowanym z tyłu boksie. Naprzeciwko niego ujrzałem jakąś brunetkę. Pomachał do mnie, a kobieta odwróciła się w moją stronę. Wyglądała na mniej więcej dwadzieścia pięć lat, bardzo szczupła i na swój sposób ładna - miała spiczasty podbródek i prosty nos, karnację koloru kości słoniowej, ostrzyżone w klin kruczoczarne włosy i błyszczące czarne oczy. Ubrana była w czarny kostium. Nas stoliku przed nią stał koktajl czekoladowy w dużej szklance. Milo z wetkniętą pod szyję serwetką zajadał smażone krewetki z cebulą, popijając to mrożoną herbatą. Kobieta przypatrywała mi się, dopóki nie podszedłem na odległość pół metra. Wówczas uśmiechnęła się, raczej z obowiązku niż ze szczerej chęci. Mierzyła mnie spojrzeniem od stóp do głowy, jakby brała miarę na garnitur. - Alex, to jest detektyw Petra Connor z wydziału zabój stw komendy w Hollywood. Petra, to doktor Alex Delaware. - Miło mi pana poznać - odezwała się Connor. Lekkim makijażem podkreśliła głębię oczu, choć wcale nie musiała tego robić. Petra Connor miała bardzo długie i bardzo szczupłe ręce o ciepłych mocnych palcach, którymi ścisnęła na sekundę moją dłoń, by szybko je cofnąć i przytrzymać słomkę sterczącą z koktajlu. Wsunąłem się do boksu obok Mila. - Zjesz coś? - zapytał. - Nie, dziękuję. Co się stało? - To się stało, że obecna tu detektyw Connor ma sokole oko. - Po prostu łut szczęścia - odezwała się cichym głosem. - Zazwyczaj w ogóle nie zaglądam do okólników. - Bo zazwyczaj to jedno wielkie gówno. Uśmiechnęła się i zakręciła słomką. - O, przepraszam - powiedział Milo. - Zapomniałem, że pracując z Bishopem, pewnie nie słyszysz takich brzydkich słów. - Ja nie, ale Bishop - owszem - odparła Connor. - Jej partner jest mormonem - wyjaśnił mi Milo. - Bardzo inteligentny, bardzo hetero, pewnie któregoś dnia zostanie komendantem policji. On i Petra dostali tę sprawę jakiś czas temu. Bishop jest obecnie na urlopie na Hawajach z żoną i milionem dzieci, więc Petra robi teraz za samotnego rewolwerowca