Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
A potem: - A dasz mi potem zwiać? l - Może - odpowiedziała. - Ale zgodzisz się chyba, abym cię przedtem umyła i doprowadziła twoje ubranie do porządku. Może znajdę jakieś całe, odpowiednie dla ciebie spodnie. - Daj no spokój - powiedział odmownie. - Spuszczę je, jak tylko będę chciał zryć. Wisz, co ja już spuściłem w tym roku, co jezdem na ; rajzie? Najmniej piętnaście par spodni! l dziesięć par butów. Spojrzał na nią triumfalnie. - A dlaczego mi o tyrn opowiadasz? - zapytała. - Przecież byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś wziął spodnie i nic mi o tym nie mówił. - Nie wini - powiedział - może... boś nie wyklinała, że zwędziłem twój chleb; frajery wyklinają. - Jesteś więc już rok w drodze. - Ee, trochę zbujałem. Na zimę zamelinowałem się w jednej knajpie. Dawałem tam zryć świniom i zmywałem szklanki od piwa, wszystko robiłem. To byli dotrę czasy - powiedział z namysłem - śmiszny facet - ten gospodarz. Zawsze zalany, a gadał ze mną tak, jakby ja był to samo Q On, taki stary i w ogóle. Nauczyłem się tam chlać wódę i kurzyć. A ty wódę lubisz? pani Kluge odłożyła na później wyjaśnienie problemu, czy picie wódki jest wskazane dla czternastoletniego chłopca. - Ale uciekłeś potem znów stamtąd? Czy chcesz wrócić do Berlina? - Ni - powiedział chłopiec - ja tam nie wrócę, ludzie tam za zwyczajne dla mnie. - Ale rodzice twoi będą się o ciebie martwili. Nie wiedzą przecież w ogóle, gdzie się podziałeś! - Oni - martwić się! U nich frajda, że mnie ni ma! - Czym jest twój ojciec? - Stary? Wszystko po trochu: alfons i szpicel, a na lewo tyż zwędzi jak się da. Tylko to frajer, jemu się nic nie udaje. - Tak - powiedziała pani Kluge, a po tych wyjaśnieniach głos jej jednak zabrzmiał nieco ostrzej. - A co twoja matka na to? - Moja stara? Co ona ma do gadania? To przecie tylko kurwa. Trach! Mimo jej przyrzeczenia dostał teraz po twarzy. - Nie wstydzisz się tak mówić o własnej matce? Pfuj, do diabła! Pętak bez skrzywienia potarł sobie policzek. - Siedzi! - stwierdził - ale więcej takich nie chcę. - Masz nie mówić tak o swojej matce! Rozumiesz? - powiedziała z gniewem. - A czemu nie? - zapytał i przechylił się do tyłu. Oczy mu błysnęły zadowoleniem, teraz gdy był syty. - Spojrzał na swoją fundatorkę. - A czemu nie! Kiedy jest kurwa! Sama to często gada. Mówiła, że jak nie pójdzie pod latarnię, to zdechniemy wszyscy z głodu. Jest nas pięcioro rodzeństwa, ale każde od innego fatra. Mój stary ma być szlachcic z Pomorza, chciałem go poszukać i zyrknąć na niego. To chyba śmiszny facet, a na imię ma Kuno-Dieter. Nie ma chyba dużo ludzi z takim śmiesznym imieniem i znalazłbym go pewno... - Kuno-Dieter - powiedziała pani Kluge - to ty też nazywasz się Kuno-Dieter? - Mów mi lepiej Kuno, Dietera możesz sobie schować! - A więc, Kuno, powiedz no teraz, do jakiej gminy zostałeś e^akuowany? Jak nazywa się wieś, dokąd pojechałeś koleją? - Przecie nikt mnie nie wakuował! Ja zwiałem od moich starych! 5 - Każd umiera... t. II Leżał teraz na boku, a brudny policzek oparł na równie brudnym ramieniu. Patrzył na nią leniwie, gotów do małej pogawędki. - Powiem ci, jak to wyszło. A więc ten mój niby ojciec, to on mnie' wtedy, to znaczy jeszcze w zeszłym roku, okiwał na pięćdziesiąt fajgl^ a jeszcze do tego sprał mnie. No to wzienem sobie parę kolegów, to jest i nie kolegów, ale takich małosilnych, a potem my wszyscy napadli na! fatra i spralimy go. To było dla niego zdrowo, nauczył się, że nie zawsze' tak ujdzie - duży na małego! A potem zwędziliśmy mu jeszcze forsę'] z kieszeni. Nie wim, ile tam było, to te duże chłopaki podzieliły. Ją] dostałem tylko dwadzieścia fajgli, a potem one do mnie powiedziały; -Zwiewaj, brachu, twój stary zaszlachtuje cię albo odda do opieki. Wieji do chłopów, na wieś. No i zwiałem na wieś, do chłopów. I miałem dobre życie od tego czasu, nie mogę powiedzieć. Zamilkł i znów spoglądał na nią. W milczeniu obserwowała leżącego chłopca i myślała o Karleman-nie. I ten po trzech latach będzie też tylko Karlemannem, bez miłości, bez wiary, bez dążeń, myślący tylko o sobie