They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Żegnam państwa. Wyszli na ulicę; zamykały się za nimi drzwi, wtedy Charlie nagle zawołała: — Herr Zaugg! Jego twarz ukazała się w szparze i zanim zdążył się cofnąć, pstryknęła migawka aparatu. I tak został uwieczniony: z wytrzeszczonymi oczyma i szeroko otwartymi z oburzenia małymi ustami. Züricher See spowite było w błękitnej mgle niczym na obrazku z bajki — krajobraz, z którego powinny się wynurzyć morskie potwory, a potem szlachetni, walczący z nimi rycerze. Gdyby tylko świat był taki, jaki nam obiecano, pomyślał March. Z oparów wyłoniłyby się wtedy zamki ze strzelistymi wieżyczkami. Trzymając przy nogach walizkę, opierał się o wilgotną kamienną balustradę naprzeciwko hotelu. Charlie płaciła rachunek. Żałował, że nie mogą zostać dłużej — zabrałby ją na przejażdżkę po jeziorze, na spacer po mieście i po pobliskich wzgórzach. Na kolację zapraszałby ją na stare miasto; a każdego wieczoru wracaliby razem do jego pokoju, żeby kochać się, słuchając szumu jeziora. Marzenie... Z lewej strony, w odległości pięćdziesięciu metrów, siedzieli poziewując w swoich samochodach jego opiekunowie ze Swiss Polizei. Przed wielu laty, kiedy March był młodym detektywem w hamburskim Kripo, kazano mu eskortować odsiadującego dożywotni wyrok więźnia, któremu udzielono specjalnej jednodniowej przepustki. Wiadomość o procesie ukazała się w gazetach; przeczytała ją sympatia więźnia z dzieciństwa. Napisała do niego, a potem odwiedziła w więzieniu; w końcu zgodziła się wyjść za niego za mąż. Cała sprawa poruszyła tak żywą w niemieckiej duszy sentymentalną strunę. Zorganizowano kampanię na rzecz doprowadzenia do skutku ślubnej ceremonii. Władze ugięły się. I March zabrał go na ślub i niczym jakiś niezwykle czujny drużba stał przykuty do niego kajdankami podczas całej mszy, a nawet podczas robienia ślubnych zdjęć. Wesele odbyło się w ponurej przykościelnej sali. Kiedy zbliżało się do końca, pan młody szepnął, że obok jest składzik z matą na podłodze i że ksiądz nie robi żadnych obiekcji... A March — wówczas sam młody żonkoś — sprawdził składzik, przekonał się, że nie ma w nim żadnych okien, i na dwadzieścia minut zostawił więźnia i jego żonę samych. Ksiądz — który trzydzieści lat spędził jako kapelan w hamburskich dokach i niejedno w życiu widział — z poważną miną mrugnął do niego okiem. W drodze powrotnej, kiedy zobaczyli wysokie mury więzienia, March oczekiwał, że pan młody będzie załamany, że poprosi o jeszcze trochę czasu albo nawet spróbuje dać drapaka. Nic z tych rzeczy. Facet z uśmiechem skończył swoje cygaro. Stojąc teraz przy brzegu Zürich See, March uświadomił sobie, co czuł wtedy jego więzień. Wystarczyło przekonać się o tym, że możliwe jest inne życie; wystarczył jeden dzień. Poczuł, że podchodzi do niego Charlie. Stanęła z boku i pocałowała go lekko w policzek. Półki sklepu na zuryskim lotnisku uginały się pod ciężarem kolorowych prezentów: zegarów z kukułką, miniaturowych nart, popielniczek z wymalowanym w środku Matterhornem i niezliczonych czekoladek. March wybrał bombonierkę z pozytywką i umieszczonym na pokrywce napisem: „Najlepsze życzenia urodzinowe dla naszego ukochanego Führera, 1964". Przy ladzie czekała na niego pulchna sprzedawczyni w średnim wieku. — Czy może to pani za mnie zapakować i wysłać? — Żaden problem, proszę pana. Proszę napisać adres odbiorcy. Dała mu kartkę papieru i ołówek. Xavier napisał nazwisko i adres Hannelore Jaeger. Hannelore była jeszcze grubsza od swego męża i uwielbiała czekoladki. Miał nadzieję, że Max doceni jego poczucie humoru. Sprzedawczyni wzięła bombonierkę i szybko zapakowała ją wprawnymi palcami w brązowy papier. — Dużo ich pani sprzedaje? — Tysiące. Wy, Niemcy, z całą pewnością kochacie swego Führera. — Tak, to prawda. — Przyjrzał się paczce. Wyglądała dokładnie tak samo jak ta, którą wyjął ze skrzynki pocztowej Buhlera. — Nie prowadzi pani może rejestru miejsc, do których je wysyłacie? — To byłoby niemożliwe. — Wypisała adres, przykleiła znaczek i odłożyła paczkę na leżący za jej plecami stos. — Oczywiście. A może zapamiętała pani starego Niemca, kupującego taką bombonierkę w poniedziałek o czwartej po południu? Miał grube oprawki okularów i łzawiące oczy. Jej rysy stwardniały. Spojrzała na niego podejrzliwie. — Kim pan jest? Policjantem? — Nieważne. — Zapłacił za czekoladki, a także za kubek z napisem I love Zurich. Luther nie przebył całej tej drogi do Szwajcarii, żeby umieścić w skrytce obraz, pomyślał. Nawet emerytowany urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych nie mógłby przemycić pod nosem Zollgrenzschutz paczki tej wielkości, w dodatku ostemplowanej pieczęcią z napisem „Tajne". Przyjechał po to, żeby coś wyjąć, żeby zabrać to z powrotem do Niemiec. A ponieważ odwiedzał bank po raz pierwszy od dwudziestu jeden lat, do skrytki były trzy inne klucze, a on nie ufał nikomu, musiał mieć wątpliwości, czy to coś jeszcze tam jest