Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Tak i ja myślałem -- rzekł Lagardere -- zanim spotkał mnie zaszczyt skrzyżowania szpady z księciem de Nevers. A teraz? - - spytano z ciekawością. Teraz zmieniłem zdanie. Spać nie mogłem myśląc o tym pchnięciu, poza tym zbyt dużo mówiono o panu de Nevers. Wszędzie słyszałem: Nevers i Nevers. Ne-vers najpiękniejszy, Nevers najdzielniejszy! Konie Neversa, broń Neversa, dowcipy Neversa, kochanki Neversa... a nade wszystko pchnięcie Neversa! Do stu diabłów, miałem tego dość! Pewnego dnia gospodyni podała mi kotlety a la Nevers! Wyrzuciłem półmisek przez okno i wypadłem z domu. Na schodach natknąłem się na szewca, który odnosił mi buty szyte według ostatniej mody, buty a la Nevers. Zbiłem biedaka. Kosztowało mnie to dziesięć ludwików'; gdy mu je rzuciłem w twarz, powiedział: „Od pana de Nevers dostałem za to sto pistolów". Tego już za wiele — powiedział poważnie Cocar-dasse. - Czułem, że ogarnia mnie szaleństwo - - ciągnął 'Ludwik — dawna złota moneta, wypuszczona po łaź pierwszy za Ludwika XIII (1601-1643). Lagardere. Siadłem na konia i pojechałem pod bramę Luwru, by czekać na pana de Nevers. Gdy zjawił się, zawołałem go po nazwisku. ,,O co chodzi?" spytał. „Mam do pana prośbę, książę; proszę naiM/yć mnie swego pchnięcia przy świetle księżyca". ' Spojrzał na mnie jak na wariata. „Kim pan jest?" - spytał. „Kawaler Henryk de Lagardere odpowiedziałem — z królewskich szwoleżerów, były chorąży z pułku pana de la Fertć/następnie księcia Conti, były kapitan pułku Nawarry, stale degradowany z braku ro-zuniu..." „To pana nazywają pięknym Lagardere'em? — przerwał zsiadając z konia - ciągle słyszę o panu, mam tego dość". Szliśmy obok siebie w stronę kościoła Saint-Germain--l'Auxerrois. „Jeżeli nie uważa pan, że zbyt niski ze mnie szlachcic, by się ze mną zmierzyć..." zacząłem. Muszę przyznać, że okazał się czarujący. Zamiast odpowiedzi dotknął mnie rapierem między brwi, tak mocno i niespodziewanie, że padłbym, gdybym nie uskoczył co najmniej na trzy sążnie. „Oto moje pchnięcie" - powiedział. Do licha, podziękowałem mu z całego serca. Cóż innego mogłem zrobić? „Proszę o jeszcze jedną lekcję, jeśli łaska" powiedziałem. „Jestem na pańskie usługi". Do wszystkich diabłów! Tym razem ukłuł mnie w czoło, mnie, Lagardere'a! Fechtmistrze zamienili niespokojne spojrzenia. - A jaki był koniec tej przygody? - Przeszkodziła nam straż nocna. Rozstaliśmy się jak przyjaciele, obiecując sobie nowe spotkanie. - A co z pchnięciem księcia de Navers? -- spytał Cocardasse. - Przestudiowałem je w ciszy i spokoju; to fraszka. Fechtmistrze odetchnęli z ulga. Cocardasse wstał. - Panie kawalerze — powiedział. — Jeśli zachował pan w pamięci lekcje, które kiedyś panu dawałem, nie odmówi pan mojej prośbie. - Czego chcesz? - - spytał Lagardere. - Chcę odparł Gaskończyk -a- by mnie pan nauczył pchnięcia księcia de Nevers. Lagardere zerwał się. - Słusznie, to przecież należy do twego zawodu. Stanęli naprzeciwko siebie, ze szpadami w ręku. Reszta kompanii otoczyła ich ciasnym kołem. - Do licha, mój stary! — zawołał Lagardere skrzyżowawszy szpadę ze szpadą przeciwnika - - bardzoś zniedołężniał! A teraz uważaj! Zacznij tercją, paruj prima i ripostuj! Wymiń i pchnij między oczy! - Do stu par beczek! -- wrzasnął Cocardasse uskakując w bok. - - Zobaczyłem gwiazdy! A jak odparować? - - spytał stając w pozycji. - Bardzo prosto. Widzisz? Tercja! Czekaj na ri-mesę... dwa razy prima! Wymiń! Aretuj, no i wszystko! - - po czym włożył szpadę do pochwy. - Przyda się - - rzekł Cocardasse siadając. - I to niedługo — odparł Lagardere nalewając wina. Obecni spojrzeli pytająco. - Mówiłem wam, że książę de Nevers obiecał mi rewanż? Tak, ale... - Musiałem z tym skończyć, nim opuszczę Francję. Napisałem do pana de Nevers, który przebywa w okolicy. A oto odpowiedź. Szmer zdziwienia powitał te słowa. - Książę jest jak zwykle uroczy - podjął Lagardere. -- Gdy będę miał dość walki, gotów jestem pokochać go jak brata. Zgadza się na moje warwiki, godzinę spotkania, miejsce... ^ ' - Na kiedy spotkanie? spytał z niepokojem Cocardasse. - Z zapadnięciem nocy. - Dziś wieczór? - Dziś wieczór. - A miejsce? - Fosa otaczająca zamek Caylus. Zapadło milczenie. Passepoil położył palec na ustach. Zabijaki nadrabiali miną. - Dlaczego fosa? - - spytał Cocardasse. To inna historia - odparł śmiejąc się Lagardere. — Odkąd mam zaszczyt dowodzić dzielnymi wolontariuszami, dowiedziałem się, chcąc zabić nudę, że markiz de Caylus był doskonałym dozorcą więziennym, przez co zasłużył na wspaniałe przezwisko Rygiel. W ubiegłym miesiącu, podczas uroczystości w Tarbes, ujrzałem jego córkę, Aurorę. Przepiękna, słowo daję! Po rozmowie więc z panem de Nevers chcę nieco pocieszyć tę uroczą pustelnicę. - Ma pan klucz od więzienia, kapitanie? - spytał Carrigue wskazując zamek. - Zdobywałem nie takie fortece! -- odparł Lagcir-dere. — Wejdę drzwiami, oknem, kominem, ale wejdę! Słońce już dawno skryło się za lasem, noc nadchodziła. W kilku oknach zamku zabłysło światło. Jakiś cień przesunął się w mroku zalegającym fosę. Był to Berrichon, mały paź. Z daleka przesłał obrońcy gest podziękowania. - Dlaczego nie śmiejecie się, moje zuchy? Czy przygoda nie jest zabawna? - Zbyt zabawna - - odparł Passepoil. - Chciałbym wiedzieć — spytał z powagą Cocardasl se — czy w liście do księcia de Nevers wspomniał pan o pannie de Caylus? - Naturalnie! Musiałem wyjaśnić, dlaczego wybrałem na pojedynek to właśnie miejsce. Fechtinistrze zamienili spojrzenia. Co wam się stało? - spytał Lagardere. Cieszymy się, że mamy okazję oddać panu usługę odparł Passepoil. Służymy pomocą - dodał Cocardasse. Lagardere wybuchnął śmiechem. Przestanie się pan śmiać, proszę wysłuchać nowiny. Jakiej nowiny? - Nevers nie przyjdzie sam na spotkanie. Dlaczego? Po pańskim liście- to już nie zabawa; jeden / was musi zginąć. Nevers jest mężem panny de Caylus. Cocardasse mylił się sąd/.ąc, że uśmierzy wesołość Lagardere'a. Młody szaleniec trzymał się za boki. - A to dopiero! - wykrzyknął. Tajemne małżeństwo, jak w hiszpańskim romansie. Jestem zachwycony, nie spodziewałem się podobnej gratki