Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Te słowa nie mają oznaczać, że zawarcie małżeństwa, które wikła człowieka w taką niedolę, jest czymś cnotliwym czy mądrym. Świadome powodowanie prześladowań nie jest dowodem ani mądrości, ani cnoty, niemniej jednak wzór, jaki nam Pan stawia przed oczami, wciela się w sposób najbardziej bezpośredni w postaci chrześcijanina prześladowanego czy umęczonego. W tych strasznych małżeństwach, skoro już raz zostały zawarte, kierownicza funkcja męża - jeżeli nie ugnie się on pod ciężarem - ma Chiystusowe cechy. Najbardziej zajadła feministka nie powinna zazdrościć mojej płci tych koron, którymi j ą ob-darza pogańskie czy chrześcijańskie misterium. Gdyż jedna jest z papieru, a druga z cierni. Niebezpieczeństwo polega bynajmniej nie na tym, że mężowie sięgną po tę drugą koronę zbyt pochopnie, ale iż pozwolą, że żony ją sobie przywłaszczą, lub zmuszą je do tego. Od problemu Wenus, cielesnego pierwiastka zawartego w Erosie, powracam do całokształtu problemu Erosa. Tu spotykamy się z tym samym układem zjawisk. Podobnie jak prawdziwym celem, do którego zmierza Wenus jako składnik Erosa, nie jest rozkosz, podobnie Eros nie zmierza do szczęścia. Sądzimy, że jest przeciwnie, ale gdy nadejdzie godzina próby, fakty świadczą inaczej. Każdy wie, że usiłowania rozłączenia kochanków drogą perswazji, że będą nieszczęśliwi, spełzną na niczym. I nie tylko dlatego, że nie uwierzą. Oczywiście, najczęściej nie uwierzą. Ale nawet gdyby i uwierzyli, nie daliby się przekonać. Bo właśnie to jest charakterystyczną cechą Erosa: gdy nami włada, woliśmy być nieszczęśliwi z kochaną istotą niż szczęśliwi w odmienny sposób. Nawet wówczas, kiedy kochankowie są ludźmi dojrzałymi, którzy 135 wiedzą, że złamane serca goją się koniec końców, i są zdolni zupełnie jasno przewidzieć, że gdyby się obecnie zdobyli na mękę rozstania, prawie na pewno byliby za lat dziesięć szczęśliwsi niż w wypadku, gdyby ich małżeństwo doszło do skutku, nawet wówczas nie zechcą się rozstać. Dla Erosa wszystkie te kalkulacje są nieistotnej tak jak dla Wenus nieistotne są chłodne, brutalne sądy Lukrecjusza. Nawet wtedy, gdy niepodobna się już łudzić, że małżeństwo z ukochaną istotą doprowadzi do szczęścia, nawet wtedy, gdy nie można nawet udawać, że przyszłe wspólne życie będzie czymś innym poza pielęgnacją nieuleczalnego inwalidy albo borykaniem się z beznadziejnym ubóstwem lub wygnaniem czy hańbąJEros nie zawaha się powiedzieć: "Lepsze to niż rozstanie. Lepiej być nieszczęśliwym z nią, niż szczęśliwym bez niej. Niech nasze serca pękną, byleby pękły razem". Jeśli głos wewnątrz nas nie mówi nam tego, nie jest on głosem ErosaJ Jak wielką rzeczą jest miłość i jak przerażającą! Ale proszę i tu zauważyć wesołość, kroczącą ramię przy ramieniu z ową wielkością. Bo Eros podobnie jak Wenus jest obiektem nieskończonych żartów. Nawet wówczas, gdy okoliczności życia dwojga kochanków są tak tragiczne, że żaden świadek nie mógłby się powstrzymać od łez, oni sami - w biedzie, w sali szpitalnej, w więzieniu w dniu odwiedzin - ogarnięci bywają nagłym przypływem wesołości, która wydaje się obecnym (ale nie im samym) pełna dławiącego patosu. Pogląd, że kpiny są zawsze wyrazem wrogości, jest zupełnie mylny. Dopóki kochankowie nie mają dziecka, do któ 136 rego się będą mogli śmiać, śmieją się do siebie nawzajem. Ziarna niebezpieczeństwa są głęboko ukryte i to właśnie jest dowodem dostojeństwa Erosa. Przemawia jak bóg. Jego całkowite zaangażowanie, odważne lekceważenie szczęścia, wyrzeczenie się własnego dobra - to brzmi jak orędzie wieczności. A jednak nie może ono być z własnej mocy głosem Boga. Gdyż Eros przemawiając również dostojnie i przekraczając ludzkie normy, może przynaglać nie tylko do dobrego, ale i do złego. Pogląd, że miłość prowadząca do grzechu jest zawsze gatunkowo niższa, bardziej cielesna czy bardziej trywialna niż ta, która prowadzi do wiernego, płodnego, chrześcijańskiego małżeństwa, wydaje mi się bardzo powierzchowny. Miłość, która doprowadza do nieszczęsnych, opartych na krzywoprzysięstwie związków, nawet do samobójczych układów i morderstw, nie jest zwykłą przejściową żądzą lub błahym sentymentem. Może być Erosem w całej jego wspaniałości, boleśnie szczerym, gotowym do wszelkich poświęceń z wyjątkiem wyrzeczenia. Istniały szkoły myślenia, które uważały, że głos Erosa jest naprawdę czymś transcendentalnym, i usiłowały usprawiedliwić bezwzględność jego rozkazów. Platon upiera się przy twierdzeniu, że zakochanie to wzajemne odnalezienie się tu, na ziemi, dwóch duchów, które zostały dla siebie przeznaczone w poprzednim, niebiańskim życiu. Spotkać ukochaną, to znaczy uświadomić sobie, że ,,kochaliśmy się, zanim się urodziliśmy". Jest to symboliczny wyraz uczuć kochanków, to cudowne powiedzenie. Ale gdybyśmy potraktowali je dosłownie, skutki tego były 137 by kłopotliwe. Musielibyśmy bowiem dojść do przekonania, że w tym niebiańskim zapomnianym życiu sprawy nie układają się lepiej niż w naszym. Bo Eros może wprząc do wspólnego jarzma najmniej dobranych partnerów; wiele nieszczęśliwych małżeństw, o których wszyscy wiedzieli z góry, że będą nieszczęśliwe, były małżeństwami z miłości. Łatwiejszą w naszych czasach do przyjęcia jest teoria, którą moglibyśmy nazwać Shawowskim romantyzmem, a którą sam Shaw nazwałby romantyzmem "metabiologicznym". Według Shawowskiego romantyzmu głos Erosa, to głos elan vital, siły życia, "ewolucyjnego impulsu". Biorąc w swe władanie daną parę ludzi siła owa szuka rodziców (lub antenatów) dla nadczłowieka. Odnosi się obojętnie do ich osobistego szczęścia i do zasad moralności, gdyż celem jej jest - zdaniem Shawa - coś o wiele ważniejszego: przyszła doskonałość naszego gatunku. Nie bardzo jednak wiadomo, nawet gdyby to wszystko było prawdą, czy powinniśmy być posłuszni temu głosowi. Wszystkie opisy nadczłowieka, którymi nas dotąd raczono, są tak nieatrakcyjne, że z punktu należałoby ślubować celibat, byleby uniknąć ryzyka spłodzenia tego nadczłowieka