Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jest długi okres czasu między nadaniem a otrzymaniem paczki. Z Warszawy jeden miesiąc, z Krakowa pół miesiąca. Jeśli chodzi o listę tych, którym chcielibyście pomoc okazać, to muszę dopiero nad tym popracować. Poprosić kolegów z Auszwicu i tu oraz wśród kobiet. Boję się bardzo operować nazwiskami, bo to zbyt niebezpieczne i wolałbym, aby społeczeństwo samo wybrało tych, którzy potrzebują pomocy, a na nią zasługują. Postaram się jednak to zrobić w najbliższym czasie. Ze względu na ostatnie zaostrzenie - każdy kontakt z ludnością karany śmiercią, ciągłe rewizje w czasie i na miejscu pracy, przy bramie - nie można wykorzystać na razie apar. Ale niech będzie u Pana, z zapasem dobrych klisz. Proszę tylko napisać mi, czy jest mały (jakich rozmiarów), a ja Panu podam, kiedy i czy mam go otrzymać. Listy dla Klodz. doręczyłem i jeżeli napiszą, to wraz z tą kartką Panu doręczę, gdyby nie napisali, to dopiero we wtorek. Co do sprawy Cześka, to proszę o to, aby, jeżeli przyjdzie potrzeba, zawsze była aktualna. A więc wszystko musi być tak przygotowane, że wystarczy dwa dni, tzn. "generalna próba" jednego, a samo "przedstawienie drugiego". Bo mogą być takie momenty, że nie będzie czasu na przygotowanie. Może sami coś innego wymyślicie, choćby to było bardziej ryzykowne dla nas. Ślę Wam najserdeczniejsze słowa podzięki za wszystko, co dla nas robicie, poświęcając wszystko, co Wam najdroższe. Z dumą o Was mówić będzie historia jako o tych, których żadna brutalna przemoc złamać nie była zdolna. Mocny uścisk prawicy śle (-) X".(E. Biernacki). (Marysia - to Maria Maniakówna, z którą chcieliśmy podtrzymywać kontakt, nawiązany przed osadzeniem jej w bunkrze bloku 11 - J.W.). Trwamy nadal Śmierć Anny Szalbut-"Racheli", moje aresztowanie i ucieczka tylko na kilka dni przerwały pracę naszej grupy. Gdy ja, postrzelony w czasie obławy, leżałem w stodole, walcząc ze śmiercią, kierownictwo akcją pomocy więźniom objął Kazimierz Jędrzejowski-"Kazek". Od razu pierwszej nocy, ledwie zdążył mnie ukryć w stodole, wybrał się on do domu Roja, by się rozmówić z domownikami. Przede wszystkim chodziło mu o zdobycie informacji, co wpadło w ręce żandarmów. Gdy po przybyciu na miejsce Jędrzejowski upewnił się, że się nic groźnego nie dzieje, dostał się znanym mu, ukrytym wejściem do domu Roja. Chciał odszukać teczkę, sprawdzić, co się stało ze zwłokami "Racheli", no i zabrać coś z ubrania dla mnie, bo to, co miałem na sobie, nie nadawało się do noszenia, tak było skrwawione. Zwłoki "Racheli" odnalazł leżące na słomie w jednej z pustych izb. Kennkarty jednak, którą "Rachela" na pewno miała przy sobie, teraz przy niej nie znalazł, a bardzo mu na tym zależało, by ją zabrać. Teczki w określonym mu przeze mnie miejscu na strychu także nie było. Wszedł do izby, by zabrać coś z mego ubrania i bielizny. Niestety, szafa była otwarta i pusta, tylko drobne rzeczy leżały porozrzucane po podłodze. Wreszcie "Kazek" wszedł do mieszkania gospodarza. Roj był w domu. Z aresztu wypuszczono go po kilku godzinach - na tamtych terenach w tym czasie nie stosowano zbiorowej odpowiedzialności w stosunku do ludności polskiej. Roj zaparł się, że o niczym nie wiedział, więc, jak twierdził, uwierzyli mu i zwolnili go. Teraz wyrwany niespodziewanie ze snu, początkowo nie wiedział, kogo ma przed sobą. Gadał od rzeczy. Gdy go "Kazek" pytał o teczkę, twierdził, że nic mu o niej nie wiadomo. Oświadczył, że wszystkie moje rzeczy zabrali żandarmi. W dalszej rozmowie jednak wygadał się, że gdy był na posterunku, widział, jak żandarmi wyładowywali walizki, ale nie było tam teczki. Po rozmowie "Kazka" z Rojem byliśmy prawie pewni, że teczka wraz z dowodami nie trafiła na posterunek. Mimo to ustaliliśmy, że wyjedzie on zaraz rano do powiatu chrzanowskiego i na wszelki wypadek zawiadomi komendanta obwodu BCh, że jego nazwisko jest już prawdopodobnie znane żandarmerii, więc powinien się ulotnić z domu i z tamtego terenu aż do wyjaśnienia sprawy teczki. Przedtem jednak w nocy miał "Kazek" wykraść zwłoki "Racheli" i pochować je w uczciwym miejscu. Niestety, nie doszło do tego, ponieważ tego właśnie dnia, jak się później okazało, Niemcy zabrali zwłoki i odwieźli furmanką do Oświęcimia, aby je spalić w obozowym krematorium. Tak więc wiatr poniósł dym z prochów "Racheli" w jej rodzinne strony, jak rozniósł prochy wielu tych, których ona tak gorąco pragnęła ratować od śmierci w obozie. Jeszcze tej samej nocy "Kazek" udał się do Krakowa, a dopiero po powrocie zajął się pozostałymi kartkami. Trzeba się było spieszyć, bo termin ich ważności już upływał, więc byliśmy narażeni na poniesienie poważnych strat. W tej sprawie musiał działać bardzo ostrożnie, gdyż w teczce, której losy nie były nam dokładnie znane, znajdowały się także kartki. Zachodziła obawa, że Niemcy zastosują inwigilację sklepów spożywczych. Chodziło także o to, by nie wywołać paniki wśród osób ułatwiających nam realizowanie kartek, a więc Polaków pracujących w niemieckich sklepach. Nie wszyscy ich szefowie zdawali sobie sprawę z tego, że idąc do urzędu po nowy bezugschein, niosą pod pachą kartki naszej produkcji i w ten sposób mimo woli nam pomagają. Po kilku dniach obserwacji byliśmy już pewni, że teczka z całą zawartością nie została załączona do akt sprawy. Kartki szły jak dawniej i nikt im się nie przyglądał, a co najważniejsze, nie było dalszych aresztowań. Jak już wspomniałem, kierownictwo nad naszą grupą przyobozową objął od stycznia 1943 r. Kazimierz Jędrzejowski-"Kazek" i pracę tę prowadził do czasu swego aresztowania, czyli do października 1943 r. Znając już poprzednio ludzi, ponawiązywał natychmiast wszystkie kontakty, dzięki czemu praca na przedpolach obozowych mogła być prowadzona dalej. Jędrzejowski wykazywał rzadko spotykane zdolności organizacyjne, a przy tym miał ujmujący stosunek do otoczenia, dzięki czemu szybko pozyskał sobie wszystkich współpracowników grupy. Był on, mimo tak młodego wieku, wyrobionym działaczem i rzetelnym, odważnym człowiekiem. Darzono go pełnym zaufaniem i szacunkiem. Zmiana warunków życia więźniów w obozie zdecydowała o zmianie charakteru pracy tych wszystkich grup i osób, które w późniejszym okresie działały wokół obozu. Nie znaczy to, ażeby teraz, gdy wolno było rodzinom więźniów wysyłać paczki do obozu, zaprzestano dożywiania