Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Biesiadowali jak lordowie; napełniali sobie żołądki jak indyjskie statki ładujące korzenie przez dzień cały. Queequeg i Tasztego mieli apetyty tak niebywałe, że bladolicy steward, aby nadrobić spustoszenia poczynione przez poprzednich biesiadników, chętnie przynosił ogromny udziec solonego mięsa, pochodzący, jak się zdaje, z jakiegoś tęgiego wołu. Jeśli zaś steward nie wykonał tego dość żwawo, jeśli nie poruszał się w zwinnych podskokach, wtedy Tasztego miał niedżentelmeński zwyczaj przyspieszania owych czynności przez rzut widelcem niby harpunem w jego plecy. A raz Daggoo, który wpadł nagle w dobry humor, odświeżył pamięć ste- 235 warda porywając go z ziemi w ramiona i kładąc jego głowę na drewnianej desce do krajania chleba, podczas gdy Tasztego z nożem w ręce począł mu ostrzem zakreślać wokół czaszki krąg poprzedzający skalpowanie. Ten steward z twarzą jak bochenek, latorośl zbankrutowanego piekarza i szpitalnej pielęgniarki, był z natury wielce nerwowym i lękliwym człowieczkiem. Tak więc zarówno na skutek stałego widoku mrocznego, strasznego Ahaba, jak i stałych, burzliwych odwiedzin owych trzech dzikusów, życie jego przemieniło się w jedno nieprzerwane drżenie warg. Zazwyczaj po zaopatrzeniu harpunników we wszystko, czego żądali, wymykał się z ich szponów do małej przyległej spiżarni i z lękiem wyglądał na nich przez szpary w drzwiach, dopóki nie ukończyli posiłku. Warto było widzieć, jak Queequeg siedział naprzeciw Tasztega wyszczerzając nań równy, zwarty szereg swych białych zębów; obok zaś Daggoo sadowił się na podłodze, gdyż ławka podniosłaby aż do desek niskiego pułapu jego głowę kosmatą jak pióropusz na katafalku. Za każdym ruchem olbrzymiego ciała Murzyna niska kajuta drżała w posadach, jak wówczas gdy słoń afrykański podróżuje okrętem w charakterze pasażera. Mimo to wszystko ogromny Negr był zadziwiająco wstrzemięźliwy, żeby nie powiedzieć: wybredny. Zdawało się prawie niemożliwe, żeby tak stosunkowo małymi kąskami był w stanie utrzymać ową żywotność przenikającą na wskroś tak rozłożystą, wielkopańską i okazałą personę. Bez wątpienia jednak, ów wspaniały dzikus sycił się niepowściągliwie i opijał obficie szczodrym żywiołem powietrza, wdychając przez rozszerzone nozdrza wzniosłe życie świata. Olbrzymów nie tworzy ani nie żywi chleb czy wołowina. Natomiast Queequeg miał okropny, barbarzyński zwyczaj mlaskania wargami przy jedzeniu - dźwięk dosyć paskudny - i to tak straszliwie, że drżący steward już niemal zerkał, czy na jego własnych, wychudłych ramionach nie pozostały jakieś ślady zębów. Gdy zaś usłyszał, że Tasztego woła nań, by się pokazał i po- 236 zbierał kości, prostoduszny steward w napadzie drgawek omal nie tłukł naczyń rozwieszonych wokoło w spiżarni. Nie przyczyniały się też do uspokojenia biedaka ani brusy do ostrzenia lanc i innej broni, które harpunnicy nosili po kieszeniach, a na których przy obiedzie ostentacyjnie ostrzyli swe noże - ani zgrzytliwy hałas przy tym ostrzeniu wydawany. Jakże mógł zapomnieć, że takiemu Queequegowi za jego wyspiarskich czasów przydarzały się z pewnością jakieś mordercze wybryki biesiadne. Niestety! Biedny chłopak! Ciężkie ma życie biały kelner obsługujący ludożerców! Nie serwetkę winien nosić na ramieniu, ale puklerz! Jednakże w odpowiednim czasie, ku wielkiej radości stewarda, trzej wojacy słonych wód wstawali od stołu i odchodzili, zaś w uszach łatwowiernego i rozfantazjowanego biedaka chrzęściły za każdym krokiem wszystkie ich wojownicze kości, niczym mauretańskie jatagany w pochwach. Ale choć owi barbarzyńcy obiadowali w kajucie a zasadniczo tam mieszkali, jednak zważywszy, iż nie byli bynajmniej nieruchawi z natury, rzadko kiedy w niej przebywali z wyjątkiem pory posiłków oraz chwili przed udaniem się na spoczynek, kiedy to przechodzili przez kajutę do swoich własnych kwater. Pod tym jednym względem Ahab nie zdawał się być wyjątkiem w stosunku do większości kapitanów wielorybniczych, którzy, wszyscy razem wzięci, skłaniają się raczej do poglądu, że kajuta na okręcie z prawa do nich należy i że jedynie przez uprzejmość wpuszcza się tam w ogóle kogokolwiek innego. Tak więc po prawdzie właściwiej byłoby powiedzieć, że oficerowie i harpunnicy "Pequoda" mieszkali raczej poza kajutą niż w niej. Albowiem jeśli tam wchodzili, było to po trosze tak, jak kiedy drzwi od ulicy wchodzą do domu; na chwilę wnikają do wnętrza po to tylko, żeby się zeń natychmiast wycofać, stale zaś przebywają na dworze. Niewiele też na tym tracili: w kajucie nie było koleżeństwa - towarzysko Ahab był niedostępny. Choć formalnie należał do świata chrześcijańskie- 237 go, był mu jednak całkowicie obcy. Żył na świecie tak, jak ostatni z szarych niedźwiedzi żyje w skolonizowanym Missouri. I podobnie jak ów stary Logan kniej, kiedy wiosna i lato przeminą, zagrzebie się w wydrążonym pniu drzewa i tam przeżywa zimę ssąc własne łapy, tak też i dusza Ahaba, w dobie surowej, burzliwej starości zamknięta w wydrążonym pniu jego ciała, żywiła się posępnymi łapami swojego przygnębienia! Logan - sławny wódz Indian z XVIII w. Rozdział XXXV Szczyt masztu Zapanowała już przyjemniejsza pogoda, gdy po in nych marynarzach przypadła i na mnie kolej objęcia posterunku w bocianim gnieździe