Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Z faktu, że w naszej kulturze kobiety rodzą w bólach, nie możemy na przykład, jak to czyni H. Deutsch -, wyciągnąć wniosku, iż kobiety skrycie czerpią z tych bólów, masochistyczną przyjemność, choć nie jest wykluczone, że w wyjątkowych przypadkach tak się rzeczywiście dzieje. W większości przypadków cierpienie towarzyszące nerwicom nie ma nic wspólnego z pragnieniem cierpienia, stanowi jedynie nieuniknioną konsekwencję istniejących konfliktów. Występuje ono tak, jak występuje ból po złamaniu nogi. W obu wypadkach bóle pojawiają się niezależnie od tego, czy człowiek tego chce, czy nie, i nic nie zyskuje przez to, że cierpi. Jaskrawym, choć nie jedynym, przykładem tego rodzaju cierpienia w nerwicach jest jawny lek wywołany przez istniejące konflikty. W taki sam sposób należy interpretować 1 Z. Freud Beyond tnę Pleasure Prlnciple, „International Psychoanalytic Libra- ry'', nr 4. " H. Deutsch Motherhood and Sexuality, „Psychoanalytic Quartely", 1933, t. 2, s. inne przejawy cierpienia neurotycznego, jak np. cierpienie towarzyszące uświadomieniu sobie wzrastającej rozbieżności między potencjalnymi możliwościami a rzeczywistymi osiągnięciami, uczuciu beznadziejnego zwątpienia we własne problemy, nadwrażliwości na najdrobniejsze przewinienia czy pogardzie dla samego siebie, dlatego że ma się nerwicę. Ten aspekt cierpienia neurotycznego nie rzuca się w oczy, w związku z czym często bywa zupełnie pomijany, gdy problem próbuje się rozwiązać przyjmując założenie, że neurotyk chce cierpieć. Kiedy tak się dzieje, człowiek zastanawia się czasem, do jakiego stopnia laicy, a nawet niektórzy psychiatrzy nieświadomie podzielają pogardliwy stosunek, jaki ma neurotyk do własnej nerwicy. Odrzuciwszy te aspekty cierpienia neurotycznego, które nie wynikają ze skłonności do cierpienia, zajmiemy się obecnie tymi, które wypływają z takich skłonności i tym samym należą do kategorii popędów masochistycznych. W tych przypadkach odnosi się wrażenie, że neurotyk cierpi bardziej, aniżeliby wynikało to z realnej sytuacji. Mówiąc dokładniej, sprawia on wrażenie, jakoby miał silnie utrwaloną potrzebę cierpienia, jakoby udawało mu się w każdej, nawet pomyślnej sytuacji znaleźć powód do cierpienia, jakoby wreszcie nie miał najmniejszej ochoty pozbyć się cierpienia. W tym wypadku zachowanie wywołujące takie wrażenie można w dużej mierze wyjaśnić poznając funkcje, jakie cierpienie neurotyczne pełni u danej jednostki. Podsumowując treść poprzednich rozdziałów przypomnę, jakie są funkcje cierpienia neurotycznego. Cierpienie może mieć dla neurotyka bezpośrednią wartość obronną, stanowiąc częstokroć jedyną formę obrony przed grożącym niebezpieczeństwem. Oskarżając siebie neurotyk unika cudzych zarzutów i oskarża innych; sprawiając wrażenie chorego i głupiego, unika wymówek; dewaluując siebie unika groźby współzawodnictwa, a cierpienie, które jednocześnie ściąga na siebie, jest zarazem środkiem obrony. Za pomocą cierpienia łatwiej mu zdobyć to, czego chce, może skuteczniej egzekwować swoje żądania i uzasadniać je. Jeśli jednak chodzi o żądania wobec świata, neurotyk staje przed dylematem, bowiem nabrały one charakteru imperatywnego i bezwarunkowego, częściowo dlatego, że u ich podłoża leży lęk, częściowo zaś dlatego, że nie powstrzymuje go żadna szczera troska o innych. Ale z drugiej strony jego własna zdolność do egzekwowania swych żądań uległa głębokiemu zaburzeniu wskutek braku spontanicznej pewności siebie, a ogólniej mówiąc, wskutek podstawowego poczucia bezradności. Efektem tego dylematu jest pragnienie, żeby inni wzięli na siebie obowiązek spełniania jego pragnień. Sprawia wrażenie, jakby u podłoża jego zachowań tkwiło przekonanie, że to inni ponoszą odpowiedzialność za jego życie, i że ich należy winić za ewentualne niepowodzenie. Jednocześnie jest przekonany, że nikt mu niczego nie daje, wobec tego czuje, że musi innych zmuszać do spełniania własnych pragnień. W sukurs przychodzi cierpienie. Znakomitym środkiem do zdobycia miłości, pomocy, a zarazem umożliwiającym uchylanie się od spełniania jakichkolwiek wymagań, jakie mogliby mu stawiać inni, są cierpienie i bezradność. Cierpienie wreszcie pozwala oskarżać innych w sposób skuteczny, a jednocześnie ukryty. Zagadnienie to omówiliśmy dość szczegółowo w rozdziale poprzednim. Gdy zdamy sobie sprawę z roli cierpienia neurotycznego, problem staje się nieco mniej tajemniczy, jednak nie znika zupełnie. Mimo wartości strategicznej cierpienia, jest jeszcze jeden czynnik podtrzymujący hipotezę, że neurotyk chce cierpieć: często cierpienie jego przekracza granice uzasadnione celem strategicznym, skłonny jest wyolbrzymiać swoje cierpienie, pogrążać się w poczuciu własnej bezradności, nieszczęścia i bez-wartościowości. Nawet przy założeniu, że emocje jego są zwykle przesadne i że nie można ich traktować dosłownie, uderza nas głęboka rozpacz, niewspółmierna do wagi danej sytuacji, w jaką wpada w wyniku przeżywania swoich wewnętrznych konfliktów. Jeśli w jakiejś sprawie osiąga wynik przeciętny, dramatycznie wyolbrzymia swą porażkę do rozmiarów nieodwołalnej hańby. Kiedy nie udaje mu się postawić na swoim, poczucie własnej wartości spada jak pęknięty balon. Kiedy w procesie analizy musi stanąć twarzą w twarz z nieprzyjemną perspektywą przepracowania kolejnego problemu ogarnia go poczucie zupełnej beznadziejności. Pozostaje nam jeszcze zbadać, dlaczego, zdawałoby się dobrowolnie, zwiększa swe cierpienie ponad strategiczną potrzebę. Cierpieniu takiemu nie towarzyszą żadne widoczne korzyści, nie robi ono wrażenia na żadnym audytorium, nie zyskuje się w ten sposób współczucia ani wreszcie nie daje ono możliwości triumfu nad innymi wskutek narzucania im swej woli. Niemniej neurotyk osiąga korzyść innego rodzaju. Dla kogoś, kto ma tak wysokie mniemanie o swojej indywidualności, niepowodzenie w miłości, porażka w rywalizacji czy konieczność uświadomienia sobie własnych słabości bądź wad jest czymś nie do zniesienia. Jeżeli wobec tego człowiek taki zostanie we własnych oczach zredukowany do zera, to kategoria sukcesu i porażki, przewagi i niższości przestaje istnieć; kiedy wyolbrzymia swój ból i zatraca się w ogólnym poczuciu niedoli lub bezwartościowości, przykre przeżycie staje się mniej realne, a piekący ból zostaje przytłumiony. W procesie tym działa dialektyczna zasada, która głosi, że w pewnym punkcie ilość przechodzi w jakość. Konkretnie chodzi o to, że mimo bolesności cierpienia, poddanie się nadmiernemu cierpieniu może służyć za środek przeciwbólowy. Mistrzowski opis tego procesu można znaleźć w pewnej powieści duńskiej3