Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
156 - Domyślam się, że zrozumiał pan błędy swojego dotychczasowego inwestowania, panie Rutledge -zarechotał, strzepując pyłek z rękawa. - Dobrze się domyślasz - przyznał nieco posępnie Bentley. - Śmiem twierdzić, że kolejną rozrywką, której się będę musiał pozbyć, będzie hazard. Niedługo będę cierpiał na podagrę i leżał z ciepłym szalikiem na szyi. Wstyd przyznać, ale taka była prawda. Życie, które znał, miało się zmienić. Tak więc nieco przytłoczony Bentley ruszył przed siebie. Wchłonął potrawkę z węgorza oraz kufel ciemnego piwa w ponurym pubie, którego atmosferę wyjątkowo sobie upodobał. Nieco pokrzepiony na duchu i ciele, pomaszerował na Strand. Kembley był do polowy zanurzony w gablocie, układając rozmaite tabakiery, kiedy obok niego pojawił się Bentley. Na dźwięk dzwonka podniósł głowę, a w jego oczach pojawił się od razu wyraz nieufności. - Znowu ty! - odezwał się, kiedy Bentley wszedł do środka. - I nie patrz na mnie jak szczeniak, który nasikał na dywan. - Hau! - szczeknął Bentley z bezwstydnym uśmiechem. - Obawiam się, że to jednak coś poważniejszego niż dywan. - Co znowu? - Kem wywrócił oczami. - Ślub. - Dobry Boże! - rzekł Kembley, odrywając się od gabloty. - Kiedy? - Jutro. - Bentley oparł się o framugę i przybrał żałosny wyraz twarzy. Kembley westchnął, zamknął gablotę i przekręcił kluczyk. - Masz odpowiedni strój? - rzucił wyzwanie, omijając stolik, na którym stało mnóstwo starych zega- 157 rów. - Nie. Tak myślałem. Gdzie to ma być? Tylko, na Boga, nie mów, że u świętego Jerzego. To jest absolutnie poza moim zasięgiem. Kościół? Bentley nigdy się nad tym nie zastanawiał. Frederica chciała mieć obrączkę i tort weselny, więc pewnie chciała też ślubu w kościele. Do diabła! To oznaczało, że czeka go więcej pracy w jeden dzień niż to, co robił w ciągu całego tygodnia. Nagle przypomniał sobie jej drżące usta i wszelkie przeszkody uciekły z jego myśli. - Gdzie? - zapytał ponownie Kembley, rozsuwając szeroko zielone kotary, które oddzielały sklep od zaplecza. - Pamiętaj, Rutledge, ubieramy się nie tylko stosownie do okoliczności, ale też stosownie do miejsca! Bentley wskoczył na schodek tuż za nim, szerokim łukiem omijając delikatnie wyglądające zegary. - Nie myślałem o ślubie w kościele - odparł uczciwie. -Uważasz, że powinienem? Kembley odwrócił się raptownie, a na jego twarzy pojawił się przestrach. - Mój Boże, to chyba nie twój ślub? - Życz mi szczęścia, Kem. - Bentley usiłował zdobyć się na uśmiech. Ten jednak przycisnął jedynie dłoń do czoła. - Dobry Boże! - wymamrotał. - Znałem Bentleya Rutledge'a, człowieka czynu! Sądziłem, że pozostaniesz uroczym i rozpustnym leniem. - Cóż - odparł lekko zadumany Bentley. - Zmiany, zmiany. Kembley przedarł się przez kotary, a Bentley ruszył za nim. Tam gospodarz chwycił pióro i wyjął je z podstawki. Zaczął coś notować. - Modlę się, żeby Maurice nadal miał twoją miarę - wypalił, pisząc coś jednocześnie. - Dyrygent chóru u świętego Marcina jest mi winien przysługę. Za chwilę się tam przejdziemy. I kwiaty! Potrzebne nam kwiaty, najlepiej lilie. Dobry Boże, Rutledge! Przez ciebie zostanę chyba świętym krawcem. W jaki sposób oczekujesz ode mnie, że załatwię to w jeden dzień? - Cóż - odparł spokojnie Bentley. - Idzie ci doskonale, Kem. A ja przyszedłem tylko kupić obrączkę. 158 Rozdział 9 W którym lord Treyhern podejrzewa najgorsze Rankiem w dniu ślubu Frederica strzepnęła swą ulubioną niebieską suknię i podała ją pokojówce Jen-nie, która usługiwała jej i Zoe. Była to jej ostatnia jasna myśl. Reszta dnia upłynęła na rozgardiaszu pakowania, uścisków, płaczów i w kompletnym chaosie. Było jak było. Dziewczyna bała się zwolnić tempo. Obawiała się, że znowu dopadną ją obawy, zanim stanie się, co ma się stać. A mimo to poranek niepo-zbawiony był nadziei; małego promyczka, który płonął na dnie jej serca. Frederica miała za sobą bezsenną noc. Lecz ku jej zdumieniu nawiedziło ją niewiele wątpliwości. Brak snu spowodowany był po części właśnie nadzieją. Oraz myślami o tym, co zdarzy się po ślubie. Nie, nie był to jej wymarzony mąż. Był jednak z całą pewnością jej wymarzonym kochankiem. - Lepszy diabeł, którego znasz, nawet jeśli to diabeł wcielony - westchnął Elliot i ucałował ją delikatnie w czubek nosa. Przynajmniej jej dziecko otrzyma to, o czym zawsze marzyła Frederica. Dobre angielskie nazwisko oraz prawe pochodzenie, udokumentowane drzewem genealogicznym sięgającym kilkunastu pokoleń 160 wstecz