Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Josua pokiwał głową z powagą. - - Nie chciałbym rozzłościć tana tak bardzo, żeby ścigał nas i zabił, bez względu na obietnice. Deornoth, sam wybierz pozostałe konie. Masz lepsze oko ode mnie. Na pewno zabierzemy Vinyafoda, co więcej, zatrzymam go dla siebie. Ale, jak mówiłem, nie przetrzeb za bardzo stada Fikolmija, żeby nie musiał łamać danego słowa. - - Będę wybierał ostrożnie, panie. - Deornoth ruszył przez wybieg. Zobaczywszy go stary Thrithing próbował usunąć się na bok, lecz Deornoth wziął go pod ramię i zaczął zadawać pytania. Starzec próbował udawać, że niczego nie rozumie. Josua patrzył na nich uśmiechnięty, przenosząc ciało z jednej nogi na drugą, by dać mu trochę wytchnienia. Hotvig długo obserwował księcia kątem oka, zanim się odezwał. - Josua, mówiłeś, że jedziecie na Wschód. Dlaczego? Książę spojrzał na niego uważnie. - Wiele jest przyczyn i nie o wszystkich mogę mówić. Przede wszystkim muszę znaleźć miejsce, gdzie będę mógł stawić czoło memu bratu i złu, które sprowadził. Hotvig pokiwał głową z przesadną powagą. - - Zdaje się, że istnieją pokrewne dusze, które myślą tak jak ty. - - O czym ty mówisz? - spytał zaskoczony Josua. - - Inni mieszkańcy kamiennych domów, też zmierzają na Wschód. Dlatego Fikołmij sprowadził nas aż tak daleko na północ od naszych pastwisk; chciał mieć pewność, że przybysze nie będą przechodzili przez nasze tereny. - Na pokrytej bliznami twarzy Hotviga pojawił się uśmiech. - Ale były też i inne powody przybycia tutaj. Na ostatnim Zjeździe Klanów tan Thrithingów z Łąk próbował przeciągnąć na swoją stronę część naszych wojowników. Dlatego Fikołmij nie chce, żeby jego ludzie mieszkali w pobliżu Thrithingów z Łąk. Ludzie boją się Fikolrnija, ale go nie kochają. Wiele wozów odjechało z Klanu Ogiera... Josua machnął dłonią zniecierpliwiony. Sprzeczki między Thrithingami nie były niczym nowym. - Kim są mieszkańcy kamiennych domów, o których mówiłeś? Hotvig wzruszył ramionami i pogładził zaplecioną w warkocze brodę. - - Kto to może wiedzieć? Przyjeżdżają z zachodu, całe rodziny; niektórzy na wozach, inni pieszo. Ale to nie są Thrithingowie. Słyszeliśmy o tym od naszych zwiadowców. Ci ludzie przecięli północne tereny wyżyn Thrithingów i pojechali dalej. - - Ilu ich było? Thrithing znowu wzruszył ramionami. - Mówią, że tylu, ilu jest ludzi w dwóch albo trzech naszych mniejszych klanach. - - A więc pewnie stu, a może dwustu. - Wydawało się, że książę zapomniał na chwilę o bólu, gdyż jego twarz ożywiła się, po usłyszeniu tych wieści. - - To nie wszystko, książę Josuo - dodał Hotvig z ożywieniem. - To była tylko jedna grupa. Od tamtej pory pojawiły się następne. Ja sam widziałem tyle, ile palców u ręki. Są biedni i nie mają koni, więc pozwalamy im przejść. - - Myśmy też nie mieli koni, a nie przepuściliście nas - zauważył ironicznie Josua. - - Ponieważ Fikołmij wiedział, że to ty. Nasi zwiadowcy obserwowali was od kilku dni. Nadszedł Deornoth, a za nim nachmurzony stary Thrithing. - - Wybrałem, Wasza Wysokość. Pokażę ci. - Wskazał na długonogiego gniadosza. - Ty wybrałeś’ dla siebie Vinyaioda, a ja wybrałem tego. Nazywa się Vildalix, to znaczy Wściekły Blask. - - Jest wspaniały - powiedział Josua uśmiechając się. - Widzisz, Deornoth. pamiętałem, co mówiłeś’ o koniach Thrithingów. I oto masz jednego, tak jak chciałeś. Deornoth spojrzał na bandaże Josui. - - Ale cena była za wysoka - zauważył. - - Pokaż mi resztę naszego stada - powiedział Josua. Vorzheva wyszła naprzeciw Josui wracającemu wraz z towarzyszami do zagrody. Hotvig spojrzał tylko na nią i zaraz się usunął. - Głupio postępujesz, chodząc tyle. - Córka Tana zwróciła się do Deornotha. - Jak możesz ciągać go za sobą tak długo? On jest bardzo chory! Deornoth nic nie powiedział i tylko skłonił głowę. Za to Josua uśmiechnął się. - - Uspokój się, pani - powiedział książę. - Nie wiń sir Deornotha. To ja chciałem zobaczyć konie, gdyż postanowiłem, że odjadę stąd, a nie odejdę. Co nie znaczy, że mogę przejść więcej niż kilkaset kroków, ale wkrótce nabiorę sił. - - Zwłaszcza spacerując po zimnie. - Vorzheva spojrzała gniewnie na Deornotha, jakby oczekiwała, że rycerz zacznie się z nią kłócić. Wzięła Josuę pod ramię i wszyscy troje ruszyli w stronę obozu. Grupa Księcia wciąż pozostawała w bydlęcej zagrodzie. Fikolmij oświadczył, że to, iż przegrał zakład, nie oznacza jeszcze, że powinien traktować nędznych mieszkańców kamiennych domów jak członków swoich klanów. Kilku wspaniałomyślnych Thrithingów, przyniosło jednak koce, liny i tyczki do namiotów. Fikolmij nie był królem; ci, którzy pomogli byłym więźniom omijali z daleka obóz tana, lecz nie wstydzili się i nie bali postąpić wbrew jego woli. Idąc za radą praktycznie myślącej księżnej Gutrun, ludzie Josui utworzyli z grubych kocy namiot o podwójnym dachu zamknięty z trzech stron. Pozwala to chować się przed zimnymi deszczami, które z dnia na dzień stawały się ulewniejsze. Ołowiane niebo wisiało niebezpiecznie nisko nad Thrithingami, jakby czyjaś’ gigantyczna dłoń uniosła ich pastwiska w górę