They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Lingard poprowadził tam panią Travers; Jörgenson, towarzyszący jej z drugiej strony, zamknął spokojnie parasol, a gdy usiadła między swymi towarzyszami, cały tłum przed nią osunął się jednocześnie na ziemię odsłaniając w głębi dziedzińca samotną postać mężczyzny wspartego o gładki pień drzewa. Biała chusta na jego głowie była obwiązana żółtym sznurem. Spiczaste jej końce spadały na ramiona, okalając szczupłą, ciemną twarz o wielkich oczach; jedwabny płaszcz w czarne i białe pasy spływał do stóp tego męża, który wyglądał w oddali wyniośle i tajemniczo, gdy tak stał wyprostowany niedbale, w pozie zdradzającej pewność siebie i siłę. Lingard, pochyliwszy się z lekka, szepnął na ucho pani Travers, że ten człowiek na uboczu, górujący nad otoczeniem, to właśnie Daman, naczelny wódz Illanunów, ten sam, który kazał porwać obu panów, prawdopodobnie, aby zaszachować Lingarda. Te dwie barbarzyńskie, półnagie postacie — zdobne w ornamenty i talizmany, przykucnięte u jego nóg z głowami owiniętymi w czerwonozłote chusty, z prostymi mieczami w poprzek kolan, to pangeranowie, którzy wykonali rozkaz i przywieźli jeńców na lagunę. Lecz owi dwaj ludzie w zbrojach stojący na straży przed drzwiami małego domku są żołnierzami z osobistej straży Belaraba i noszą taki strój tylko przy bardzo uroczystych okazjach. Jest to zewnętrzny i widomy znak, że jeńcy pozostają we władzy Belaraba, i ta okoliczność jest na razie pomyślna. Wielka szkoda, że nie ma samego naczelnika. Rzekłszy to Lingard przybrał ceremonialną pozę, a pani Travers patrzyła wciąż na wielki dziedziniec i w pewnej chwili poczuła, że kręci jej się w głowie od niezliczonych twarzy sterczących rzędami u jej nóg. Wszelki ruch w tłumie zamarł. Nawet oczy znieruchomiały pod pstrokacizną barwnych chust; a za otwartymi wrotami palma o szlachetnym zarysie wyglądała niezmiernie czarno na tle połyskliwej laguny i rozpalonej bladości nieba. Pani Travers patrząc w tę stronę dziwiła się, że nie ma Hassima i Immady. Lecz dziewczyna była prawdopodobnie w jednym z domków razem z kobietami ze świty Belaraba. Wtem pani Travers spostrzegła, że przyniesiono drugą ławę, na której już zasiadło pięciu mężczyzn o okrągłych, poważnych twarzach; byli ubrani w jaskrawe jedwabie i haftowane aksamity. Ręce ich spoczywały na kolanach; jeden z nich miał białą szatę, a na głowie wielki, prawie czarny turban. Siedział, pochyliwszy się trochę naprzód, z brodą wspartą na dłoni; policzki jego były zapadnięte, a oczy wbite w ziemię, jakby nie chciał patrzeć na niewierną kobietę. Edyta usłyszała nagle cichy szept i spojrzawszy na Lingarda spostrzegła, że słuchał z niewzruszoną uwagą. Ważne rokowania już były rozpoczęte i ciągnęły się dalej półgłosem, przedzielone długimi pauzami; wszyscy obecni siedzieli w kucki bez ruchu; nad całym zgromadzeniem górowała odległa postać Damana stojącego w cieniu daleko w głębi dziedzińca. Pani Travers spostrzegła, że i on jest zupełnie nieruchomy, a wznoszące się z lekka i opadające szepty przenikały ją uczuciem spokoju. Obawy pani Travers łagodził fakt, że nic nie mogła zrozumieć z toczących się obrad. Czasem zapadało milczenie i Lingard, nachylając się ku niej, szeptał: „Nie idzie łatwo” — cisza zaś była tak głucha, że pani Travers słyszała trzepot gołębich skrzydeł gdzieś wysoko, na wielkim drzewie rzucającym cień. I nagle jeden z ludzi siedzących przed nią na piętach, nie poruszając się wcale, zaczynał nową przemowę, której tajemniczość podkreślał jeszcze zupełny brak gestów i gry twarzy. Tylko czujne oczy zdradzały, że przemowa nie jest monologiem ani głośną medytacją, lecz potokiem argumentów przeznaczonych dla Lingarda, który raz po raz wypowiadał po kilka słów z wyrazem twarzy poważnym lub uśmiechniętym. Następowały po nich zawsze szepty wyglądające przeważnie na potakiwania; potem zapadało znowu milczenie pełne rozwagi i nieruchomość tłumu była jeszcze doskonalsza niż przedtem. Gdy Lingard szepnął pani Travers, że teraz przyszła na niego kolej wygłoszenia przemowy, Edyta oczekiwała, iż Lingard wstanie z miejsca i przybierze rozkazującą postawę. Ale nie zrobił tego. Siedział jak przedtem, tylko głos jego wibrował i rozchodził się władczo wśród ciszy, choć było widoczne, że Lingard usiłuje go powściągnąć. Mówił długo, a słońce wspinało się na niebo bez skazy, przesuwając zmniejszone cienie drzew i lejąc żar na głowy poprzez gęste i nieruchome listowie. Gdy z tłumu wznosiły się pomruki, Lingard się zatrzymywał i spoglądając nieustraszenie po obecnych, czekał, aż się uciszą. Raz czy dwa pomruk wzniósł się do głośnego gwaru, a pani Travers posłyszała, że z drugiej strony Jörgenson mruknął coś pod wąsem. Za rzędami głów Daman, stojący pod drzewem, skrzyżował ramiona na piersiach. Rąbek białej tkaniny zasłaniał mu czoło; u jego stóp dwaj illanuńscy wodzowie — półnadzy, obwieszeni talizmanami i ozdobami, strojni w jasne pióra, muszle, naszyjniki z zębów, szponów i połyskliwych paciorków — siedzieli skrzyżowawszy nogi, z mieczami leżącymi na kolanach, jak dwa bóstwa z brązu. Nawet pióra w ich diademach tkwiły nieruchomo. — Sudah! — Skończyło się! — Wszystkie głowy się poruszyły, a ciała zakołysały siedząc. Lingard przestał mówić. Nie wstawał z miejsca jeszcze przez chwilę i rozglądał się po słuchaczach; a gdy podniósł się wraz z panią Travers i Jörgensonem, całe zgromadzenie powstało jednocześnie i regularny jego szyk się rozsypał