Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Podejmując tę decyzję, daliśmy dowód pewności siebie. Dostał imię po moim ojcu. Mikey, mówiliśmy na niego i wciąż mówimy, kiedy jesteśmy w dobrym humorze. Czułem się taki jurny, że mógłbym mieć jeszcze setkę dzieci. Żydowskie imię mojego najmłodszego syna brzmi Mojsze, bo takie było żydowskie imię mojego ojca. W tym czasie starego nie było już wśród nas i mogliśmy użyć jego imienia bez obawy, że ktoś pomyśli, iż chcemy rzucić na niego zły urok, kiedy jeszcze żyje. My, Żydzi ze Wschodu, nie nazywamy dzieci po dziadkach, którzy jeszcze żyją. Ale teraz martwię się o Michaela, małego Mikeya, ponieważ nie wiem, co jeszcze poza pieniędzmi zostawiam mu, jeśli chodzi o geny i jego "naturalne biologiczne przeznaczenie". Innym dzieciom zresztą także, a może nawet wnukom. Te pierdolone geny. Są moje i nie chcą mnie słuchać? Nie mogę w to uwierzyć. Tak naprawdę nie polubiłem nigdy Teemera, ale nie boję się już ani jego, ani jego chorób i kiedy Sammy potrzebował specjalisty dla Glendy, poleciłem go jako lepszego od tego, którego mieli przedtem, i z nim właśnie związali się przez ten krótki okres, jaki to trwało. Bardziej boję się teraz zielonych jabłek, boję się ich bez przerwy, tych zielonych jabłek ze zwariowanej teorii mojej matki, która twierdziła, że to właśnie zielone jabłka powodują, iż ludziom zbiera się na wymioty. Ponieważ bardziej od czegokolwiek boję się teraz mgłości. Rzygać mi się chce od tych mgłości. - To ci się udało - pochwalił mnie Sammy, kiedy był tutaj ostatnim razem. Dopiero wtedy zrozumiałem, że udał mi się dowcip. Sammy czesze się do tyłu, z przedziałkiem z boku. Włosy przerzedzają mu się i siwieją dokładnie tak jak u jego ojca. Odkąd umarła mu żona, a później przenieśli go w "Timie" na emeryturę, nie ma zbyt wiele do roboty i często tutaj wpada. Nie chcę, żeby odwiedzał mnie w szpitalu, ale on i tak przychodzi czasami z Claire i gadamy o głupstwach aż do chwili, kiedy widzi, że mam dosyć. Gadamy o dawnych dobrych czasach na Coney Island, które teraz wydają nam się dobre, o Luna Parku, Steeplechase i wielkim starym kinie RKO Tilyou, o tym, jak wszystko to odeszło w przeszłość i zniknęło, zapadło się, jak mówili moi rodzice, pod ziemię. Sammy przyjeżdża autobusem i kiedy nie zostaje na noc, wraca wieczorem na dworzec autobusowy, do tego nierealnego miasta, jak je nazywa, a potem do swego apartamentu w nowoczesnym wysokościowcu, gdzie ma do dyspozycji wszystko, łącznie z bombowymi modelkami i dziewczynami na telefon, kiedy czuje się samotny. Nadal nie wie, co ze sobą zrobić, a my nie wiemy, jak mu pomóc. Nie wydaje się na razie zainteresowany związaniem z kimś innym, chociaż wciąż powtarza, że ma na to ochotę. Moja najstarsza córka przedstawiła go kilku swoim niezamężnym przyjaciółkom i to samo zrobiła najstarsza córka Glendy, ale nic z tego nie wyszło. Zawsze uznawali się wzajemnie za "miłych" i na tym koniec. Nie związane z nikim przyjaciółki Claire są zbyt stare - doszliśmy do tego wniosku nawet na ten temat nie mówiąc. Sammy wciąż lubi sobie co jakiś czas pochędożyć i próbuje dać mi to do zrozumienia, kiedy się z niego nabijam. Potrafimy się śmiać do łez, kiedy opowiada o czasach, gdy chodził w krótkich majteczkach (w których ja nie chodziłem nigdy), o tych pierwszych kilku razach, kiedy odważył się w końcu poprosić panienkę, żeby mu obciągnęła - dziewczyny leciały na niego, ale on nie wiedział, co z nimi robić - i o tej nocy, kiedy okradziono go na dworcu autobusowym i został bez forsy, portfela i nawet paru dolców na taksówkę do domu, a potem aresztowano go i zamknięto na tamtejszym posterunku. Zatelefonował wtedy do mnie. Kiedy już za niego poręczyłem, kazałem się zamknąć gliniarzowi i zażądałem sierżanta. Następnie kazałem się zamknąć sierżantowi i zawołać jego szefa, a potem kazałem się zamknąć kapitanowi McMahonowi i oznajmiłem, że jeśli nie okaże trochę rozsądku i nie da Sammy'emu forsy na taksówkę, będzie miał zaraz na karku Legion Amerykański, Gwardię Narodową, Pentagon i mnie we własnej osobie, byłego sierżanta Lewisa Rabinowitza ze słynnej Pierwszej Dywizji. Sammy wciąż nie potrafi zrozumieć, jak dobry potrafię być w takich sprawach. - Leżał na pryczy, ten kapitan McMahon - przysięgał potem Sammy - w celi na zapleczu posterunku, umeblowanej jak sypialnia, i wyglądał, jakby był chory. A w sąsiedniej celi pełno było małych ławek i zabawek, niczym w przedszkolu, ale zamiast przedszkolaków siedzieli tam gliniarze, kopcili jak lokomotywy i rżnęli w karty. Wisiały nad nimi ruchome zabawki, jedna z nich przedstawiała skaczącą przez księżyc czarno-białą krowę, i wszystkie lekko się świeciły, jakby odbijały światło i mogły fluoryzować w ciemności - wyjaśniał Sammy - zupełnie jak te stare zegarki z radem, które nosiliśmy, dopóki nie okazało się, że są niebezpieczne. Był tam też inny facet o nazwisku McBride, który odkurzał i przestawiał rzeczy, i to on właśnie pożyczył mi pieniądze na powrót do domu. Gdy wysłałem mu przekaz, dostałem od niego nawet kartkę z podziękowaniem. Jak ci się to podoba? Kiedy ten ich dzieciak, Michael, wkopał się w narkotyki i zniknął gdzieś na rok przedtem, zanim się powiesił, udało mi się załatwić podobną rzecz przez telefon. Gdybym musiał, pojechałbym do samego Albany, ale nie musiałem. Zadzwoniłem do biura gubernatora, do szefa Gwardii Narodowej i na komendę policji stanowej