Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Była zimna. Wciągnąłem głęboki oddech. Byłem świadom tego, że żyję, że istnieję, że nie śniłem tylko. W nocnej ciszy pod rozgwieżdżonym niebem, w groźnej postaci wąskiego księżycowego sierpu usiadłem przy prastarym źródle bogini, odczuwając pustkę. W tejże chwili usłyszałem skrzypienie drzwi i ujrzałem odblask światła. Kapłan świątynny wyszedł ze swego domu i podszedł do mnie z fenicką lampą w ręku. Oświetlił mnie, dotknął mojej twarzy i zapytał gniewnie: – Jak się tu dostałeś, dlaczego budzisz mnie w środku nocy, przeklęty przybyszu? Z jego przybyciem jad bogini wkradł się znowu do mojej krwi i żądza paliła mnie jak rozpalone żelazo. – Przyszedłem tu, by spotkać ją – odparłem – kapłankę, która objawia się w świątyni i wmawia nierozumnym, że spotkali boginię. – Czego chcesz od niej? – zapytał kapłan z głęboką zmarszczką poprzeczną na czole. Ale ta zmarszczka nie przestraszyła mnie. – Chcę ją mieć – żądałem – zadała mi jadu bogini do krwi i nie mogę się od niej uwolnić. Po chwili wpatrywania się we mnie kapłan zmieszał się i lampa zaczęła drżeć w jego dłoni. – Bluźnisz, przybyszu – powiedział. – Czy mam zawołać straż? – Mam moc kazać cię zabić jako świętokradcę. – Wołaj, kogo chcesz – wyzwałem go. – Każ mnie zabić, świątynia zyska od tego tylko większy rozgłos. Kołysał powoli lampą tam i z powrotem. Opanowawszy się po chwili rzekł: – Chodź ze mną do świątyni. – Niczego innego bardziej nie pragnę – odparłem. Poszedł przodem z lampą w ręku. Noc była tak nieskończenie cicha, że płomień, lampy nawet się nie zachwiał. Poczułem chłód nocy na skórze, ale ciało miałem tak rozpalone żądzą, że nie marzłem. Weszliśmy do świątyni, postawił lampę na pustym cokole bogini i usiadł na krześle o miedzianych nogach. – Czego więc chcesz? – odezwał się cierpliwie. – Chcę tej kobiety, jak tam ona się nazywa – odrzekłem równie cierpliwie. – Tej o zmiennej twarzy. Ja sam nazywam ją Arsinoe, bo mnie to bawi. – Napiłeś się scytyjskiego napoju – odparł. – Idź do domu i wyśpij się, aż otrzeźwiejesz, a potem wróć i proś mnie o przebaczenie, a może ci wybaczę. – Pleć, co chcesz, staruszku – burknąłem niecierpliwie. – To ją chcę mieć i muszę dostać. Z pomocą albo bez pomocy bogini, obojętne. Zmarszczka na czole pogłębiała się coraz bardziej między jego oczami, aż omal nie rozłupała mu głowy na dwoje. Oczy błyszczały mu gniewnie w świetle fenickiej lampy. – Na dzisiejszą noc? – zapytał w końcu. – Może dałoby się zrobić, jeśli jesteś dostatecznie bogaty i zachowasz tę sprawę przy sobie. Zgódźmy się na to. Jestem starym człowiekiem i wolę unikać kłótni. Bogini zamroczyła cię z pewnością tak że nie jesteś już odpowiedzialny za swoje czyny. Ile proponujesz? – Za jedną noc? – zapytałem. – Nic! Tę noc mogę dostać, kiedy zechcę. Nie, staruszku, nie zrozumiałeś mnie. Chcę ją mieć całkowicie. Zamierzam zabrać ją stąd ze sobą, by żyć z nią do mojej albo do jej śmierci. Trzęsąc się z gniewu poderwał się i ryknął: – Nie wiesz, co mówisz, szaleńcze! Może umrzesz wcześniej niż przypuszczasz. – Nie podniecaj się niepotrzebnie – rzekłem ze śmiechem – nadwątlasz tylko, swoje osłabione siły. Przyjrzyj mi się raczej bliżej, żebyś zrozumiał, że mówię poważnie. Podniósł rękę jak do zaklęcia, a oczy jego rozszerzyły się pod moim wzrokiem i stały się duże jak puchary. Gdybym nie miał w sobie siły, przeraziłbym się. Wytrzymałem z uśmiechem jego spojrzenie, aż nagle wskazał na posadzkę i nakazał: – Przybyszu, patrz na węża! Spojrzałem w dół i nie mogłem się powstrzymać, żeby się nie cofnąć, bo przed moimi oczyma wyrósł olbrzymi wąż, długości kilku mężów i gruby jak męskie udo. Wił się na posadzce. Na jego skórze błyszczał kraciasty wzór. Wąż zwinął się zwinnie w kółko i podniósł ku mnie płaski łeb. – Patrzcie no – powiedziałem. – Jesteś potężniejszy, niż myślałem, staruszku. Taki wąż jak ten, mieszkał podobno dawniej w Delfach za czasów podziemnych. Pilnował pępka ziemi. – Strzeż się! – wykrzyknął kapłan, by mnie zastraszyć. Szybko jak grom podniósł się wąż z posadzki i owinął wokół moich członków, tak że w jednej chwili wciągnął całe moje ciało w swoje pierścienie i groźnie kołysał łbem tuż przy mojej twarzy. Czułem jego zimną skórę na mojej skórze. Ciężar jego był straszliwy. Przez chwilę byłem bliski poddania się strachowi, który czułem. Potem wybuchnąłem śmiechem i powiedziałem: – Chętnie zabawię jeszcze chwilę w twoim towarzystwie, kapłanie, jeśli masz ochotę. Ale wcale się nie boję. Ani podziemnych, ani ziemskich, ani nawet nadziemskich istot. A już najmniej czegoś takiego, co nie jest prawdziwe. Ale gotów jestem bawić się w te dziecinne zabawy z tobą przez całą noc, jeśli cię to może rozerwać. Może i ja mógłbym ci pokazać coś zabawnego, gdybym spróbował