Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Dziesięć. - Koczis, zgłoś się. - Zgłasza się prowadzący Koczis z piątką, widzimy cel. - Zgłasza się prowadzący Kruk z piątką. Widzimy cel. - Nóż Sześć do wszystkich, wchodzimy do akcji. Wszyscy członkowie Tęczy i żołnierze Specnazu poczuli gwałtowny przypływ adrenaliny. Jako pierwsza do akcji weszła eskadra Koczis, kierując się w stronę koszar. Przed wejściem do budynku ustawiono posterunek, doskonale widoczny w kamerach termowizyjnych śmigłowców szturmowych Apache. Operatorzy uzbrojenia wyraźnie widzieli sylwetki dwóch wartowników, którzy wyglądali na najbardziej znudzonych ludzi na świecie. Głowy żołnierzy odwróciły się w stronę źródła tajemniczego dźwięku, przypominającego przytłumione klaskanie w dłonie. Czterołopatowe wirniki nośne Apache zostały tak zaprojektowane, by maksymalnie wytłumić hałas, jednak z odległości pięciuset metrów słyszało się już charakterystyczny łopot. Było jednak za późno na jakąkolwiek reakcję. Spod węzłów uzbrojenia wyskoczyły ze świstem pociski Hydra. Przez pierwsze trzysta metrów leciały tuż nad ziemią, żeby nie zdradzać swojej pozycji, dopiero dwieście metrów przed celem wzbiły się na wysokość pięciu metrów. Pierwsza salwa czterech pocisków rozniosła na strzępy posterunek wraz z dwoma wartownikami. Pozostałe piętnaście pocisków rakietowych kalibru 70 mm bez trudu przebiło drewniane ściany budynku koszarowego i eksplodowało, zabijając wszystkich wewnątrz. Apache pozostawały w zawisie, czekając na ewentualny ostrzał z ziemi. Prowadzący eskadry Koczis zatoczył łuk wokół płonących zgliszczy i pilot dostrzegł dwóch żołnierzy strzelających na oślep w niebo ze swoich Kałasznikowów. Operator uzbrojenia przestawił selektor na działko kalibru 20 mm i po chwili w powietrze pofrunęły strzępy ciał. Apache obleciały cały teren wokół koszar, ale nikt z załóg śmigłowców nie zauważył oznak życia. - Tu prowadzący Koczis do Czwórki i Piątki. Dołączcie do Kruka, nie ma tu dla was roboty. Eskadra Kruk, również składająca się z pięciu Apache'ów, leciała tuż przed Blackhawkami. Obok każdego silosu z rakietami stał mały dwuosobowy posterunek. Wystarczyło kilka sekund, by ogień z działek roztrzaskał drewniane konstrukcje wartowni wraz z żywą zawartością. Następnie Apache wzniosły się na wyższy pułap i zaczęły wolno krążyć nad silosami, wypatrując oznak życia. Żadnych nie dostrzeżono. Pułkownik Dick Boyle zawiesił swojego Blackhawka metr nad ziemią, dziesięć metrów od silosu numer jeden, przykrytego stalową pokrywą w kształcie chińskiego kapelusza. Ośrodek dowodzenia bazy mieścił się dziesięć metrów pod ziemią, a całą przestrzeń nad nim wypełniał zbrojony beton. Konstruktorzy zapewniali, że przetrzyma nawet uderzenie taktycznej bomby atomowej zdetonowanej w odległości stu metrów. Dziesięcioosobową obsługą ośrodka dowodził generał Xun Qing-Nian. Trzy godziny temu osobiście nadzorował tankowanie paliwa do rakiet CSS4, co wydarzyło się po raz pierwszy w jego karierze wojskowego. Jak każdy chiński oficer, był bardzo zdyscyplinowany. Miał też świadomość, że jego pieczy powierzono jedyną strategiczną broń Chińskiej Republiki Ludowej. Teraz właśnie wpatrywał się w osłupieniu w ekran monitora, na którym widać było w świetle reflektorów amerykańskie śmigłowce. - Zgaście te światła! - krzyknął Chavez. Wystarczyła jedna seria z MP-10, by teren wokół silosów pogrążył się ponownie w ciemnościach. - Ogłosić alarm! - wrzasnął generał Xun. - Połączcie mnie z Pekinem - zażądał po chwili, przypomniawszy sobie kolejne punkty procedury alarmowej. Paddy Connolly przyklęknął obok rurociągu łączącego zbiorniki paliwa z silosem numer jeden. Założenie dwóch ładunków z plastycznego materiału wybuchowego wraz z detonatorami zajęło mu dziesięć sekund. W tym czasie osłaniali go Eddie Proce i Hank Patterson. - Wszyscy na ziemię! Założyć maski! - krzyknął Paddy, chowając się za betonowym blokiem. Obie rury zniknęły w obłoku płomieni, który zaraz zgasł. Z postrzępionych końców nie wydobywały się opary paliwa rakietowego, co było dobrą wiadomością. - Wygląda na to, że nie tankują rakiet - zauważył Eddie Proce. Wszyscy trzej komandosi Tęczy pobiegli w stronę metalowych drzwi, prowadzących do wnętrza silosu. - Ed, jesteśmy na ziemi - powiedział do telefonu satelitarnego Clark, łącząc się z Langley. - Rozwaliliśmy koszary, brak oporu ze strony przeciwnika. Wysadzamy właśnie rurociągi do silosów. Wkrótce się zgłoszę. - Co?! - W Pekinie słońce zdążyło już wstać