Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. - To nie jest fretka, palancie! - odkrzyknęła. - To ucieleśnienie mojego prawdziwego ja w zwierzęcej postaci! - Zatem twoje prawdziwe ja sra w naszym ogrodzie -odparował Barry. Dziewczyna pokazała mu język i wgramoliła się na wysoki mur. - Co za sąsiedztwo - mruknął Barry. - I jeszcze czarownica dwie ulice stąd... 18 Wzmiankowana czarownica została ugotowana i zjedzona przez dzieci. Na szczęście jej polisa ubezpieczeniowa uwzględniała „złośliwe spożycie przez nieletnich". - Znaleźli dzieci, które to zrobiły - poinformowała go Herbina. - Pochodziły z rozbitej rodziny - dodała znacząco, jakby to wszystko tłumaczyło. Goście wynieśli sobie krzesła na trawnik. Barry minął po drodze wiekowego forda ganglię Gwizzleyów, którego starsi bracia oddali Genny*. Wsunął rękę przez otwarte okno -miało zachęcić złodziei, jak dotąd bez powodzenia - i nacisnął dopalacz nieprawdopodobieństwa. Wciąż był zepsuty. - Lon, pamiętasz, jak wlecieliśmy tą kupą złomu w Od-tylną Osikę? - Barry'emu zwilgotniały oczy; był maniakiem wspomnień. — Nie mogłem siedzieć przez tydzień. -Tak - odparł z roztargnieniem Lon, obwąchując na czworakach drzewo. — Słyszałam mnóstwo dobrego o nowych dragonettach -oznajmiła ni stąd, ni zowąd Herbina. Barry nie odpowiedział. Jego żona ciągle gadała o najmodniejszych magicznych samochodach. „Potrzebuję go ze względów bezpieczeństwa", powtarzała, lecz Barry podejrzewał, że chodziło raczej o to, że Penelopa Blagga ma już taki model. Penelopa zarobiła kupę forsy, sprzedając nieruchomości w innych wymiarach. * Po tym, jak chłopcy rozbili się nim w Zabronionym Lesie, magiczny samochód przez dziesięć lat krążył po puszczy, żywiąc się tym co upolował. Pewnego dnia spotkał porzuconą młodą vectrę i spłodził z nią stadko motocykli. Ponieważ musiał płacić alimenty, wrócił do pracy u Gwizzleyów. 19 — Lon, nie siusiaj na trawnik - upomniała brata Gen-ny. - To szkodzi trawie. — A Gumole z sąsiedztwa wezwą gliny — dodał Barry. Niegdyś lud magiczny ukrywał się, teraz żył otwarcie pośród Gumoli i zwykle stosunki sąsiedzkie pozostawały wysoce poprawne. Istniały jednak granice; jedną z nich niewątpliwie stanowiłoby obnażenie przez Łona pewnych części ciała. Ustawili swoje krzesła. — Idź, usiądź obok wujka Terry'ego - poleciła Nigelowi Herbina. — Pokaleczy mi głowę — wyszeptał Nigel. — Daj spokój — odparła matka. — Wujek Terry cię lubi. -Tak, jasne. Spójrz, przyniósł nawet przenośną wypa- larkę. Istotnie, nad krzesłem unosiła się strużka dymu. Pochylony Vielokont wypalał pracowicie w poręczy napis „Vielo . Herbina machnęła lekceważąco ręką. — To tylko taki żart. Wiesz, że wujek ma osobliwe poczucie humoru. -Ale mamo... — Żadnych ale, urazisz jego uczucia - ucięła Herbina. Nigel usiadł ciężko i z ponurą miną pociągnął łyk ohydnego napoju z korzenia tannisu (który miał dodać mu mocy magicznej). Lon okrążył go trzy razy i w końcu ułożył się na ziemi obok chłopca. Fiona uważnie oglądała znaleziony w trawie stary lizak, wyraźnie zamierzając wsunąć go do ust. — Paskudztwo — rzuciła Herbina. — Odłóż to. 20 - Ja chcę skudztwo! - krzyknęła z oburzeniem Fiona i rąbek spódnicy matki zaczął dymić. - Ktoś chce iść wcześniej do łóżka? - zagroziła Herbina. Dym rozpłynął się bez śladu. Barry tymczasem zniknął w domu. Teraz wrócił, niosąc dziecięcą tablicę. Napisał coś na niej, postawił obok siebie i przekrzywił tak, by celowała w niebo. - „Dam się wysondować za żarcie" — przeczytał Vielo- kont. - Tato chce zostać uprowadzony przez obcych - wyjaśnił mu Nigel. - Bardzo przepraszam - rzekł lord Ciemniaków. - Ponieważ napis stoi między nami, nie chciałbym, żeby doszło do pomyłki. Dorysował strzałkę skierowaną we właściwą stronę. - Nie znoszę tych małych sukinsynów - dodał. -Nic im nie mogę sprzedać. - Kiedy postanowiłeś dać się uprowadzić, Barry? - spytała Genny. - Po tym, jak wywalili mnie z Hokpoku. Jego książka Barry Trotter i bezczelna parodia, napisana, gdy pracował jako szef public relations Hokpoku, istotnie zrobiła szkole sporą reklamę. Tyle że wyjątkowo złą reklamę. - Pamiętasz, o co spytał Nigel, kiedy powiedziałeś nam o swoich planach dotyczących uprowadzenia? - wtrąciła Herbina. — „Czy można na tym zarobić?". Wszyscy roześmiali się z tak niezwykłej bystrości dziecka - prócz Nigela, który szczerze się nad tym zastanawiał. - Z radością przyjęłam perspektywę pozbycia się Barry'ego z domu - ciągnęła Herbina. — Wystarczyły dwa 21 tygodnie i mieszkanie wyglądało, jakby cierpiało na ciężki przypadek epilepsji. — Owszem, zaproponowała, że zrobi mi kanapki na drogę. Szkoda, że ich nie potrzebowałem - mruknął ponuro Barry. - Nie chcieli mnie zabrać. Pełna nadziei niedoszła ofiara uprowadzenia przez tydzień siadywała na trawniku przed domem ze spakowaną torbą oraz zapasem niezbędnych do przetrwania czekoladek i puszek piwa. — Nie porywają magów - oznajmiła Herbina