Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Erin wytłumaczył Tarze, że inne zwierzęta lubią paść się razem z impalami, bo te płochliwe anty- 214 lopy mają doskonały wzrok i węch, co im pozwala jako pierwszym zwietrzyć niebezpieczeństwo. W duszy Tara miała nadzieję, że impale wyczują ich i uciekną zanim zdą- ży użyć strzelby. Właśnie próbowała znaleźć jakąś wymówkę, by odwołać po- lowanie, kiedy Jacob padł na ziemię. Natychmiast zrobili to samo, osuwając się po kolei, jak kostki domina. Jedno za drugim poczołgali się do zagajnika mopane. Nikt się nie odzywał. Jacob wyciągnął rękę i Jonas włożył mu w zapiaszczoną dłoń dwa patyki zwią- zane pośrodku mocną gumką. Jacob rozkrzyżował je, potem w miejscu połą- czenia patyków oparł lufę Rigby, podanej mu przez Erina, a następnie gestem nakazał Tarze, by przyczołgała się do niego. Erin ruszył za nią. Ale Tara nadal nie widziała antylopy. Wtedy Erin lekko uniósł głowę, więc zrobiła to samo i ledwo powstrzymała się od okrzyku. Pięćdziesiąt metrów dalej pasła się grupka impali. To były same kozły, dumnie prezentujące rogi w kształcie liry. Miały rdzawe zady, szczupłe boki w kolorze ochry i kremowe brzuchy. Te barwy przy- wiodły Tarze na myśl czekoladowe batony w paski, które jadała w dzieciństwie. Nie chciała zabijać tak uroczych stworzeń. Ale ciepły, łagodny głos już jej mówił do ucha: - Wybierz najbliższego. Pamiętaj, celuj pod łopatkę. Nie odrywaj wzro- ku od tego miejsca i naciśnij spust. Nie ruszaj się. – Erin pocałował ją w po- liczek. Zacisnęła palec na języku spustowym i spojrzała przez lunetę. Wydawało jej się, że antylopa jest tuż obok. Słyszała głos Erina. Przez celownik zobczyła łopatkę antylopy i wycelowała dokładnie. Pociągnęła za cyngiel, ale zrobiła to zbyt wcześnie i kula trafiła antylopę w nogę, pod łopatką roztrzaskując kość. Kozioł zakrącił się i padł na piasek, a potem zaczął się czołgać za uciekającym stadem. Tara z przerażeniem patrzyła na jego mękę. - Nie! – krzyknęła. – Zobaczcie, co mu zrobiłam. Rzuciła strzelbę na ziemię i chciała pobiec za antylopą. Erin skoczył, by ją powstrzymać i uspokoić, podczas gdy Jacob podniósł broń i sprawdził ją. Nie- mal z czcią wytarł piasek z lufy i przyjrzał się urządzeniom celowniczym. Jonas dołączył do niego, by wyrazić swój żal z powodu takiego potraktowania dosko- nałej broni. - Sądzę, że Nsimba będzie raczej rodziła dzieci i leczyła ludzi w swojej klinice – stwierdził Jacob, polerując lufę Rigby. Jonas ze smutkiem skinął głową. - Nie będzie polowała z Erinem. Nie lubi zabijać – przyznał. - Pospieszmy się! Musimy odnaleźć i dobić mpala. Dopóki żyje, jej serce będzie płakało i będzie nienawidziła wszystkich – nakazał Jacob. Podeszli do Tary i Erina. – Musimy iść za impalą zanim zaschną ślady krwi – powiedział. Jego słowa rozerwały pajęczynę użalania się nad sobą którą Tara już zaczęła tkać wokół siebie. Ręką otarła z twarzy łzy. - Jestem gotowa. 215 - Dzielna dziewczyna. Idziemy – polecił Erin. Zarzucił swoją strzelbę na ramię, pozostawiając Rigby w czułych rękach Jacoba. Tropienie rannego kozła impali było proste. Cierpiące zwierzę, posuwając się za stadem, zostawiało krople krwi na liściach i gałązkach. - Kula musiała go trafić w arterię – powiedział Erin do Jacoba. - Rzeczywiście, nie powinno być aż tyle krwi, ale to dobrze. Wkrótce osłab- nie i położy się. Ale Jacob się mylił. Kozioł niestrudzenie podążał naprzód, popędzany szokiem i przypływem adrenaliny. Po wielu godzinach mężczyźni zapropo- nowali Tarze odpoczynek, ale ona odmówiła. Wypiła tylko trochę wody i na- dal rozglądała się za plamami krwi. Każda taka plama pogłębiała w niej po- czucie winy. Nigdy już nie wezmę strzelby do rąk, przysięgła sobie depcząc twardą ziemię. Erin nawet nie próbował przemawiać jej do rozsądku. Musiała sama pogo- dzić się z sytuacją. Jacob zatrzymał się dopiero późnym popołudniem. Znajdowali się na niewiel- kiej polanie. Stanął przed Tarą próbując zasłonić sobą widok, ale odsunęła go. - Tak mi przykro! Tak bardzo przykro! – szepnęła. Kozioł leżał na boku, jego śliczne rogi w kształcie liry pokryte były pyłem, a boki poruszały się w wy- silonym oddechu. Podniósł głowę, zupełnie jakby wyczuł ich obecność. Ale wysiłek okazał się zbyt wielki. Głowa opadła mu na ziemię boleśnie bezwładna. Oczy miał zamglo- ne od bólu. Śmierć była już blisko. Ramiona Tary zadrżały jak w ataku febry. - Erin, proszę, zastrzel go! Niech już więcej nie cierpi! Wystrzał rozległ się, zanim skończyła mówić. Zwierzę drgnęło i legło nieru- chomo. Tara uklękła obok i pogłaskała zwierzę po karku. - Proszę, wybacz mi! – szepnęła. – Nie chciałam ci sprawić takiego bólu. Erin podszedł do niej