They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Przytrzymał się mocniej. Szła. Ona. Ona! Śmiała się, powiewała włosami koloru kory, trzymając pod rękę jakiegoś miedzianowłosego młodzieńca i brunetkę z włosami ułożonymi w dwa stożkowate rogi. Uch! Zazdrość chlusnęła w niego wiadrem zimnej wody. Ale nie spuszczał z niej oka. Zauważył, że też się rozgląda. Przekręca głowę, wyciąga szyję, szukając kogoś. Może mnie, pomyślał. Potem dostrzegł tylko jak wsiada na pokład "Alleíse". Powietrze rozdarł krzyk jego kapitana: - Fokmarsel staw! Kliwer staw! Latacz staw! Fok staw!... Drielfi stała już na pokładzie "Alleíse". Czuła się jakoś dziwnie, jak u siebie w domu. Joruru nigdzie nie było widać. Rozglądała się na próżno, ale nigdzie nie było znać czarnej, zwichrzonej czupryny. Tyle tu ludu... Jak go znaleźć? Kiedy rozpakowała swoje rzeczy, a statek odbił od brzegu, poszła w kierunku dziobu i, za zgodą kapitana, usiadła na bukszprycie. Było tu w miarę wysoko, więc jakby coś, to mogła go dostrzec. Nie ukryje mi się nigdzie, pomyślała. Bacznie wpatrywała się w przepływające blisko statki, w te małe łupinki i w te wielgachne fregaty. We wszystkie. Przepłynął obok "Alleíse" piękny bryg "Sikkin". Jego kapitan pozdrowił naszego. Szukała wzrokiem Joruru. Nie było go. Przeniosła wzrok na przepływającego obok "Silmasonga". Tam też nic. Kiedy przepływali obok "Alleíse", Joruru akurat układał ciężką cumę w równe sploty. Podszedł do niego Liador zwany Figlarzem i powiedział tonem bardzo poważnym: - Joruru, ta dziewczyna właśnie siedzi na bukszprycie "Alleíse". Spójrz. Joruru podejrzewał, że to jedna z lasek Figlarza i aż go przytkało jak jednak spojrzał. Zobaczył ją tak blisko... Choć odległość wynosiła gdzieś dziesięć metrów, dojrzał jej oczy, rozglądające się. Najwyraźniej kogoś szukała. Zobaczył jej zacięte usta, piękne ciało okutane w zwiewną sukienkę. Poczuł skurcz żołądka. Pomyślał, że jak jego serce zaraz się nie uspokoi, to mu rozerwie klatkę piersiową. Liador stojący obok powiedział spokojnie: - Zakochałeś się bratku. I to poważnie. Gratuluję. Przyznaję, dziewczyna piękna, no ale z taką Veyą w porównaniu wcale nie wypada lepiej. Może nawet gorzej... Ty mnie nie słuchasz! I w istocie tak było. Joruru schował się za maszt, tak, by go Orvokki na pewno nie widziała. Co ja robię, pomyślał tylko i wspiął się prędko po sznurowej drabince na reję. Wszystkie łodzie płynęły na pełny żaglach, szybko, fordewindem prosto w odległy horyzont. Morze było wbrew wszelkim prawidłom bardzo spokojne, więc kiedy nastał wieczór, na pokładach wszystkich statków zaczęto się bawić. Zewsząd rozlegały się dźwięki muzyki wymieszane z odgłosami stukających kieliszków, śpiewów, śmiechów i rozmów. Na "Alleíse" elficka kapela grała jakieś skoczne, miłe uchu rytmy, zaś pasażerowie - w większości elfy - tańczyli i rozmawiali. "Sikkin" płynął niedaleko. Drielfi z kieliszkiem wina i w zwiewnej, białej sukience w drobne, haftowane, czerwone kwiatki, przechadzała się po pokładzie z błogim uśmiechem na ustach. Czasem zatańczyła, czasem zamieniła z kimś słówko, ale zasadniczo trzymała się z boku. Jakoś tak wolała być sama. Kiedy patrzyła w rozgwieżdżone niebo, bezwiednie szukała oczami Joruru, nawet tam. Na takim snuciu się, ale snuciu się w pozytywnym tego słowa znaczeniu, spędziła bardzo dużo czasu, nawet nie zauważyła, jak elfy zaczęły schodzić do swoich kajut. Ale było ich ciągle dużo. Wtedy to poszła na dziób pogapić się w morze i przepływające czasem pod powierzchnią ryby. Usłyszała ciche tąpnięcie i nagle poczuła w sercu tak wielki niepokój, że aż bała się odwrócić. Żołądek złapał nagły skurcz. Czuła przez skórę, że oto stoi za nią on. Odwróciła się. Joruru stał zupełnie spokojnie i patrzył na nią. Ona patrzyła na niego. I trwali tak w tej kontemplacji. Wcale nie czuli się zażenowani, ani spięci. Mierzyli się wzrokiem. Diadem Drielfi błyszczał w świetle pochodni. I wtedy Joruru przemógł się. Wyciągnął ręce. A Drielfi rzuciła się mu w objęcia tak spontanicznie, że aż sam się zdziwił. Nie powiedzieli ani jednego słowa. Nie były potrzebne