They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

- Dzisiaj są też jego urodziny... Dostaliśmy go równo rok temu... Zorza utworzyła wstęgę, wirowała coraz bliżej nas, cofnąłem się odruchowo, a Saana schowała się za moimi plecami. « * 98 Wstęga zataczała kręgi, wiązała się w wymyślne węzły i kokardy. Jeden z jej końców zawisł nad naszym kominem. - Chcesz się z nami pobawić? No, dobrze... - mruknąłem. Wspinałem się po drabinie na dach, niosąc pusty worek. Sypały się z niego resztki siana: znalazłem go w składziku, obok zagrody Miko. - Po co tam wchodzisz?! - krzyczała Saana. Dach był trochę oblodzony, usiadłem na nim okrakiem. Zorza wisiała tuż przed moim nosem. Chwyciłem ją i pociągnąłem mocno. Była śliska i chłodna. Próbowała mi uciec, ale wsuwałem wstęgę po kawałku do worka, przytrzymując otwór kolana- mi, żeby się nie wymknęła. - Co chcesz z nią zrobić? - Saana aż przytupywała po śniegu z emocji. Miko też nie odrywał ode mnie wzroku, nawet bałwan gapił się, zdumiony, węgielkami oczu. - Zamknąć... - Nie miałem dużych planów, chciałem ją tylko uwięzić w worku, żeby nas nie straszyła. Oparłem się plecami o komin, koniec zorzy był wyjątkowo ruchliwy, wywijał się jak jaszczurka. Wyjąłem z kieszeni sznur i kiedy ostatni blask zniknął w czeluści, za- wiązałem worek. Od razu zaczął podskakiwać i wyginać się na wszystkie strony, jakby siedziało w nim wiele ruchliwych zwierzątek. Trzymałem go z coraz większym trudem. - Łapcie! * * 99 Patrzyłem, jak spływa w dół, bardzo wolno, chwiejąc się na wietrze, niczym prze- dziwne pióro olbrzymiego ptaka. I ląduje na rogach Miko. Najpierw wyśliznął się złoty wąż, po nim zielony, zaczęły rozwijać się w wachlarz... - Trzymaj ją!!! - wrzasnąłem. Saana chwyciła zorzę. Widziałem, jak się z nią szarpie, a potem, jak unosi się, wczepiona w kolorową smugę. Jak Miko próbuje zatrzymać ją rogiem i leci za nią. Zerwałem się, nogi ześlizgiwały mi się po dachu, Saana przeleciała obok, zanim zdążyłem ją chwycić... - Miko... - Trzymałem go z całych sił, moje nogi dyndały w powietrzu, ziemia oddalała się w zawrotnym tempie. - Trzeba było ją puścić! - krzyknąłem do Saany. - Nie mogłam! - Dotarło do mnie poprzez świst wiatru... - Jestem jak przylepiona. Wszyscy jesteśmy przylepieni. Rozluźniłem trochę uścisk - nic się nie zmieniło. Ona ma rację... Sprawiało to wrażenie, jakby siły ciążenia tu nie działały. Jedyną siłą było światło - pędziło przed siebie, wlokąc nas jak ogon. Zerknąłem w dół i zakręciło mi się w głowie. Lecieliśmy nad łańcuchem jezior, pokrytych plamkami wysp. Wszystko było mniej lub bardziej szare, bardziej domyślałem się, co jest pod nami, niż widziałem naprawdę. Od czasu do czasu przebłyskiwały pojedyncze światełka: wyobrażałem sobie małe domki, rodzinę przy kominku. m, • 101 - Gdzie lecimy?! Nie wiem, dlaczego liczyłem, że światło zareaguje na moje pytanie. W jakikolwiek sposób. Że da mi znak. Pędziliśmy jednak wciąż i wciąż przed siebie, chwilami wydawało mi się, że zasypiam i zamykałem oczy. Może miałem nadzieję, że to tylko sen. Że kiedy otworzę oczy, obudzę się w naszym pokoju. I dostanę urodzinowy prezent. - Aslak... - usłyszałem Saanę i ocknąłem się z odrętwienia. Przed nami, w dole, leżało jezioro blasku. Złociło się i migotało, przez moment myślałem, że to druga zorza zmierza nam naprzeciw. Stopniowo blask rozdzielił się na tysiące drobinek. Zbliżaliśmy się do nich, zobaczyłem duże domy, samochody i oświetlone ulice. Nigdy nie byłem w takim wielkim mieście. - Pewnie to Helsinki - powiedziała Saana. Zorza wisiała tak nisko, że widać było dachy, a nawet ludzi. Poczułem, że Miko zaczyna wiercić się i niecierpliwić, do tej pory leciał nieruchomo. Jego kopytka drżały, jakby przygotowywał się do biegu. - Nie lubisz latać? - szepnąłem, a on potrząsnął łbem. Był smutny. Chciałem powiedzieć mu coś miłego, ale nie zdążyłem. Nie było już zorzy ani świateł miasta. Byliśmy w wesołym miasteczku. Cichym i opuszczonym. Lśniły oświetlone księżycem nieruchome karuzele i diabelskie młyny. 102 Nad pociągiem strachów bielała tarcza zegara. Jak drugi księżyc. - Mamy już siedem lat... - powiedziała Saana. Jej głos lekko drżał. Zegar zaczął wybijać północ. Nie przebrzmiało dwunaste uderzenie, gdy rozległ się przeraźliwy zgrzyt, a my znaleźliśmy się w zamkniętym krzesełku pociągu, który natychmiast ruszył. Przez moment widziałem jeszcze Miko, próbował biec za nami, póki nie wjechaliśmy w ciemny tunel. Wiatr rzucał na wszystkie strony wagonikiem, wczepialiśmy się w poręcz przed nami, żeby nie wypaść. - Aslak!!! - pisnęła Saana. Jej pisk zmieszał się z innym, cieńszym, przejmującym do głębi. Na horyzoncie fosforyzowała plama księżyca. Wisiało na niej coś, co przypominało odwrócony parasol. Ruszył prosto ku nam, c? a może to my wpadliśmy na niego? Poczułem na twarzy muśnięcie błoniastych skrzydeł. Saana krzyczała i machała rękami. Nietoperz wplątał jej się we włosy. Wagonik zachybotał gwałtownie, rozhuśtany prądem zimnego powietrza, nietoperz oderwał pazurki i poszybował z piskiem. Pędziliśmy, obijając się od czasu do czasu o ściany tunelu, Saana ściskała mnie za rękę coraz mocniej i mocniej. 103 - Nie bój się... - Starałem się, żeby mój głos brzmiał normalnie, chociaż chciało mi się płakać. Usłyszeliśmy zbliżający się odgłos mlaskania i drogę zagrodził nam biały troll. - Mniam, mniam, mniam, mniam! - Machał nam przed nosem łychą, tym razem nie miałem niczego, żeby mu ją wytrącić. Pochylił się, Saana chwyciła go za brodę, trzasnęło, a jej został w ręku sopel