Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— Wolała zostać w domu i sprawdzić pewne wyliczenia Rovald dotyczące alphańskich książek - zełgał Nessler, uśmiechając się promiennie. Jedynie ktoś naprawdę dobrze go znający był w stanie stwierdzić po pulsowaniu żyłki na szyi, że się denerwuje. — Gdybyśmy zdołali je odczytać, byłoby to nie lada osiągnięcie, nie sądzisz, Orloff? - Książki to dobra rzecz - przyznał Orloff. - Ale za mało widowiskowe. Co innego taka kolumna: oczy same wyłażą na wierzch, gdy się na nią patrzy. Namiot rozstawiony przez Beresforda, opracowany i wyprodukowany w Królestwie Manticore, był cudem prostoty i lekkości. Dawał wygodny nocleg czterem osobom i mieścił ich bagaż, a użyty został pierwszy raz, gdyż jak dotąd zawsze udawało im się znaleźć nocleg pod jakimś dachem. Nim się roztasowali, załoga pod nadzorem podoficerów wyładowała z kutra jedno z działek obrony przeciwrakietowej krążownika. Zgodnie z rozkazami Kotzwinkle'a zaciągnięto je dziesięć metrów od skraju wykopu i wycelowano w skałę, z którą złączony był pylon. Działko nie miało żadnej lawety czy innej podstawy do prowadzenia ognia na lądzie, więc położono je na wóz zakupiony w najbliższym latyfundium i przywiązano do niego linami. Min-cio sądziła, że to wystarczy, jako że lasery nie miały odrzutu, ale tak Nessler, jak Rovald ostrzegli ją, by nie podchodziła blisko ani do działa, ani do kabla grubości ręki łączącego działko z generatorem kutra, ani do samego generatora. W ich zgodnej opinii kabel był zbyt słaby, by przesłać odpowiednie ilości energii w odpowiednim czasie. Jeden ze służących rozmawiał przez chwilę z Beresfor-dem, na co naturalnie żaden z oficerów nie zwrócił uwagi. Ci, którzy znudzili się śledzeniem przygotowań, wrócili do namiotu i od niechcenia rżnęli w karty. Zresztą nawet gdyby uważnie obserwowali, i tak by niczego nie zauwa- [ 158 ] żyli - Mincio wiedziała, co ma nastąpić, a i tak nie dostrzegła, kiedy i jak Beresford przekazał mu przeprogramowaną talię. - Tak się zastanawiam, Orloff... - odezwał się niespodziewanie Nessler na tyle donośnie, by usłyszała go większość oficerów. - Czy mógłbym pożyczyć pistolet od któregoś z twoich ludzi i postrzelać do celu? Nudzi mi się, a dawno nie strzelałem... - Jasne, użyj mojego. - Orloff wyjął z kabury chromowaną broń i podał mu ją. Pistolet nie był wielki - prawie ginął w jego masywnej dłoni, ale nie ulegało wątpliwości, że nie była to zabawka, lecz jak najbardziej użyteczne, choć ozdobne narzędzie śmierci. - Jak cię można prosić, to nie zabijaj więcej jak z tuzin tych psów, co? - poprosił Orloff. - Musimy załadować kolumnę na pokład, pamiętasz? I ryknął śmiechem, tak że mu łzy pociekły. Nessler uśmiechnął się uprzejmie i obejrzał dokładnie pistolet. Następnie odwrócił się, uniósł broń i nacisnął spust. Huknęło niegłośno, broń podskoczyła mu w dłoni, a jakieś pięćdziesiąt metrów od niego uniósł się obłoczek piasku. - W co próbowałeś trafić? - zaciekawił się Orloff. Inni oficerowie zwabieni odgłosem strzału wynurzyli się z namiotu, niektórzy odruchowo sięgając do kabur. Nessler zamiast odpowiedzi ponownie nacisnął spust. Ponieważ z lufy ani nie błysnęło, ani nie wyleciał dym, Mincio uznała, że nie jest to typowa broń palna o pociskach chemicznie napędzanych, acz nie miała pojęcia jaka konkretnie. Z miejsca obok pierwszego gejzerka piasku uniósł się drugi. - Ładne skupienie - ocenił Nessler. - Poprawiłbym trochę celownik, bo znosi w prawo, ale to nie mój pistolet. Strzelił trzeci raz. Kamień wielkości pięści leżący z pół metra od miejsca pierwszego trafienia podskoczył w górę. Nim opadł i zniknął w jakiejś rozpadlinie, trafiły go jeszcze dwie kule. *¦ 159 ] - Zamierzałeś pan to zrobić?! - zdumiał się jeden z oficerów. - Naturalnie - odparł Nessler i schylił się po inny kamień. Złapał go lewą ręką, wyprostował się i zapowiedział: - Patrzcie uważnie! Cisnął kamyk wysoko i uniósł broń. Huk strzału zlał się z trzaskiem pękającego granitu, gdy trafiony kamyk rozprysnął się na kawałki. - Traf w to! - polecił Orloff i cisnął z całych sił inny, mniejszy niż pięść kamień ku linii horyzontu. Nessler odwrócił się już z uniesioną bronią. Kamień obracał się o jakieś pięćdziesiąt metrów od niego, połyskując w słońcu, gdy strzelił. Kamień rozbłysł i zmienił się w obłok odłamków. - Dobra broń - pochwalił Nessler i podał ją Orloffowi lufą ku górze, trzymając za osłonę spustu palcem wskazującym i kciukiem