Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Domyślam się, że dwóch pasażerów zostało po prostu przez was na lodzie. Muszę zadzwonić do Kelly i powiedzieć jej, co załatwiłem dodał, pokazując faks d’Arcy’emu. - Tylko się pośpiesz. Mamy dużo do zrobienia - ponaglił go d’Arcy, po czym wręczył Garrettowi portrety pamięciowe Caldwella i Dixona. - To dzieło Brennana i jednego z naszych policyjnych rysowników. Kiedy ich spotkał, mieli na oczach okulary. Caldwell ani razu ich nie zdjął, ale Dixon zrobił to i Brennan twierdzi, że ma niebieskie oczy. Garrett przyglądał się przez chwilę dwóm portretom. - Rozumiem, że sprawdził ich pan już w kartotece? za pytał. - Bez skutku odparł - Monks. - Nazwiska pojawiły się kilka razy, ale żadne ze zdjęć nie pasowało do portretów. - Brennan jest prawie na sto procent pewien, że nazwiska są fałszywe - powiedział d’Arcy. - Wygląda na to, że się nie myli. - Chyba że są czyści - stwierdził Garrett. - Mogli służyć w armii - oświadczył Monks. - Kelly McBride powiedziała Rayowi, że słyszała, jak ludzie Caldwella tytułują go pułkownikiem. - Skontaktowaliście się już z wojskiem? - zapytał Garrett. - Nie. Pomyślałem, że najlepiej będzie poczekać z tym do pańskiego przyjazdu - wyjaśnił d’Arcy. - Oficjalnie podpada to przecież pod waszą jurysdykcję. - To dobrze - zgodził się Garrett. - W tej chwili im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Chciałbym przefaksować te portrety mojemu oficerowi łącznikowemu w dowództwie w Waszyngtonie. Jeśli któryś z nich służył kiedyś w wojsku i uda się ich zidentyfikować, wtedy będziemy przynajmniej wiedzieli, z kim mamy do czynienia. - Niech pan się nie krępuje - powiedział d’Arcy, wskazując stojący za jego biurkiem faks. - Dziękuję. Lepiej będzie, jeśli najpierw do niego zadzwonię i powiem, co się dzieje - stwierdził Garrett, podnosząc słuchawkę. - Czy mogliby panowie zostawić mnie na chwilę samego? - dodał, wskazując drzwi. Zaczekał, aż d’Arcy i Monks wyjdą na korytarz, po czym wystukał zastrzeżony numer w Pentagonie. Telefon został odebrany po pierwszym dzwonku. Garrett przedstawił się telefonistce, po czym podał swój tajny kod. Po krótkiej pauzie, w trakcie której kod został potwierdzony przez komputer, zapytano go, z kim chce rozmawiać. - Z Jimem Lovellem - poinformował, siadając na wyściełanym fotelu d’Arcy’ego. Tym razem doczekał się odpowiedzi dopiero po sześciu albo siedmiu sygnałach. - Co jest? - odezwał się męski głos. - Mamusia nie nauczyła cię, jak odbierać telefon? - zapytał wesoło Garrett. - Cześć, Chip. Jak się masz? - Sądząc po twoim głosie, lepiej od ciebie - odparł Garrett. - U mnie wszystko w porządku. Jestem po prostu zawalony robotą. - Bardzo mi przykro, Jim, ale będę musiał ci jeszcze coś dorzucić. To sprawa absolutnie priorytetowa. - W takim razie odkładam na bok całą resztę. Co to takiego? - Wysyłam ci faksem dwa portrety. Nazwiska są prawdopodobnie fałszywe, więc będziesz musiał poradzić sobie bez nich. - Masz jakieś odciski? - Niestety nie - odpowiedział Garrett. - Ale obaj mogli służyć kiedyś w wojsku... jeden był prawdopodobnie pułkownikiem. Zobacz, co da się zrobić, Jim, i jak najszybciej się ze mną skontaktuj. - Nie mogę niczego obiecywać, ale zrobię, co w mojej mocy, Chip. Gdzie mam cię łapać, jeśli będę miał coś do przekazania? - Dzwoń pod ten numer. - Garrett dał Lovellowi numer swojego telefonu komórkowego i przefaksował dwa portrety do kwatery głównej Secret Service w Waszyngtonie. Kiedy otworzył drzwi gabinetu, Brennan, d’Arcy i Monks rozmawiali w pokoju detektywów. Brennan zobaczył Garretta i podszedł do niego. - Rozmawiałem z Kelly oznajmił. Prosiła mnie, żebym przekazał panu podziękowania. - Nie ma sprawy - odparł Garrett. - Chce pan przesłuchać ją dziś wieczorem? - zapytał Brennan. - Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne. Na pewno ma za sobą ciężkie przejścia. Nie spała od kilku dni i nie sądzę, żeby w tym stanie mogła nam się do czegoś przydać. Zapomni o tym, co najważniejsze. Umówmy się jutro na dziewiątą. - Tutaj? - Jasne, czemu nie? - zgodził się Garrett. - Potrzebuję twojej pomocy, Lou - szepnął Brennan do Monksa, kiedy wchodzili z powrotem do gabinetu d’Arcy’ego. - Chcesz, żebym odebrał ją z lotniska - rzucił Monks. - Owszem. Jak się domyśliłeś? - zapytał zdumiony Brennan. - Ponieważ dziś będzie nocował u ciebie Jason, a biorąc pod uwagę godzinę, o której przylatuje samolot, nie zabierzesz go ze sobą raczej na lotnisko. I na pewno nie możesz go zostawić samego w domu. - Z takim analitycznym umysłem powinieneś zostać detektywem - stwierdził z uśmiechem Brennan. - Masz świętą rację zgodził się Monks, - wyjmując mu z dłoni faks. - Ktoś do ciebie, Ray - powiedział d’Arcy, podając mu słuchawkę. - Twierdzi, że jest gliniarzem. Telefonuje z Rio. - Szybko się uwinął - mruknął Brennan, po czym wysłuchał uważnie Brazylijczyka. Na koniec zadał mu kilka pytań i zanotował odpowiedzi na papierze leżącym na biurku d’Arcy’ego. - O co mu chodziło? - zapytał kapitan, kiedy Brennan odłożył słuchawkę. - Zadzwoniłem wcześniej do brazylijskiej policji federalnej - odparł Brennan. Poprosiłem ich, żeby dowiedzieli się dyskretnie czegoś na temat tego rancza w Amazonii. Caldwell utrzymywał, że należy do Eduarda Silvy, jednego z największych tamtejszych hodowców bydła. Według tego gliniarza ranczo rzeczywiście należało kiedyś do Silvy, ale co najmniej dwanaście miesięcy temu zostało sprzedane firmie mieszczącej się w Sao Paulo. Jej właścicielem jest amerykański milioner naftowy, Lamar Zander. - Chciałeś powiedzieć „był” - poprawił go d’Arcy. - Facet zmarł w tym roku. Jeśli dobrze pamiętam, na atak serca. - Zgadza się - potwierdził Garrett. - Cierpiał na serce przez całe życie. Miał nawet prywatnego kardiologa, który wszędzie z nim podróżował, a także własną klinikę kardiologiczną na Brooklyn Heights. Z tego, co wiem, nigdy nie przyjęto tam żadnego pacjenta z zewnątrz. - Najwyraźniej dużo pan o nim wie - zauważył Brennan. - Na Kapitelu żartowano sobie często, że Biały Dom jest garsonierą Lamara Zandera - odparł Garrett. - Był liberałem i starał się utrzymywać dobre stosunki z obiema partiami. Prezydent i różne osoby w Białym Domu często zabiegali o jego względy. A jeśli Zander zgadzał się z polityką rządu, opowiadano, że wspierał go również swoją książeczką czekową. Kilka razy się z nim spotkałem. Czarujący człowiek. Bardzo dowcipny. I bardzo inteligentny. - Co łączyło go z Caldwellem i Dixonem? - zapytał Brennan. - Mówili, że są „konsultantami do spraw bezpieczeństwa”. Prawdę powiedziawszy, nie bardzo w to wierzę