Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Równie poranne i b³êkitu pe³ne by³o wówczas i jego odoniwunie œwiata, które przypomina³o mu siê niekiedy i na staroœæ. „Widzê Clf, Bo/c mój, siedz¹cego na s³oñcu wschodz¹cem i ogl¹daj¹cego œwiaty nieprzeliczone"...
l;ormalnie by³y sielanki jego o wiele ubo¿sze od polerowanych w!< ,• dworskich Krasickiego i Trembeckiego. Nie dziw, ¿e ku nim iv. la s«v ambicja poety, a bard/iej jcszc/e ku ich splendorom na dworze. M.I l niew¹tpliwie i on o sukcesach wiclkoœwiatowych, pu³awskich lub wit waku h, skoro rymowa³ tak pilnie i owe nii-skoñczone '¿ale a lamenty',
: nakazywa³a francuska, ber¿eretkowa moda jaœniepañska. Jako¿ te sztucz-dopiero pasterki zainteresowa³y nim ¿ywo ksfiêcia] Czartoryskiego i króla •azem. Najm³odszy z poetów warszawskich, Niemcewicz, sprowadzi³ go na i ¿yczenie do Warszawy.
S³a³a siê przed nim kariera poety — ³acniej sza zawsze i wszêdzie na odze uczuæ i myœli konwencjonalnych.
— 'Kochanek Justyny bêdzie kochany i w Warszawie' — tak œwiadczy³ i Król JMœæ ³askawoœæ sw¹ od pierwszych s³ów, choæ tê nieszczêsn¹ stynê przylepi³ mu odt¹d na wieki do czo³a.
A wita³ go tak król na swym czwartkowym obiedzie 'rozumnym', po 5rym — ¿ali siê œpiewak — 'kazano mi siedzieæ i s³uchaæ' czyjegoœ zek³adu Horacego i uczonych rozpraw nad tym. Chcia³ przypadek, ¿e i on imaczy³ niegdyœ ody Horacego; ci panowie o tym jakoœ nie wiedzieli, a on m nie œmia³ siê z tym wyrwaæ na obiedzie uczonym. Wiêc spe³z³a na niczym okazja pierwsza.
£askawoœæ zaœ Najjaœniejszego] Pana by³a, wiadomo, jak pogoda arcowa, a jego pamiêæ spraw ludzkich kurza. Oto po kilku dniach, ledwie zypominaj¹c sobie jego oblicze, jako kogoœ, co go raz pewnie zaj¹³, trafnym o¿e s³owem ubawi³ czy rozœmieszy³ — zagadn¹³ go przez ramiê na •chodzie:
— 'Có¿ to Waæpan nic Nam dziœ nie powiadasz?'
— 'Bom siê na wsi nauczy³ mówiæ jeno prawdy proste, Najjaœniejszy] miê; a te lepiej przemilczaæ w Warszawie' — odparowa³ szlachcic z miejsca ³askawoœæ niedba³¹.
Od¹³ siê Pan w nieukontentowaniu, lecz przywo³awszy wnet uœmiech na rarz, szed³ dalej na obchód. Ruszy³a za nim ca³a sala. Oto kroczy tam, jak /ieca prosty, w swej œnie¿nobia³ej peruce, takich¿e poñczochach, od amentów orderowych i szarfy b³êkitnej na piersiach lœni¹cy — ca³y jak ten ól z bajki! A gdzie st¹pi, tam i mê¿e siwe, i matrony szastaj¹ siê w troistych nsadach pok³onu, czekaj¹c z pogiêtymi grzbietami, zali do nich przyst¹piæ e raczy — z swym niezmiennym gestem d³oni szczodrobliwej.
Gdy wprzódy do poety przemówi³, ka¿dy siê tylko uœmiecha³ pob³a¿-,vie, a odpowiedzi¹ œmia³¹ nikt siê nawet nie gorszy³; poetom bowiem, jak Hnisiom dawnym, wolno by³o na pokojach przymówiæ do czegoœ i zuch-;ili : wyrównaj¹ to potem w swych s³awieniach i chwalbach wierszowych. \ Iko gdy go Pan poniecha³ z niezadowoleniem, ów uœmiech pob³a¿ania /.b³ysn¹³ siê w oczach dworaków w zadowolenie chytre — i w mig jakby :;ipic¿ne. By nie sterczeæ poœrodku sali pod takimi wejrzeniami, przyst¹pi³ l ruchowo do dwóch z pobli¿a jaœniepanów, co za królem poœpieszaæ nie ic/.yli. Jeszcze siê do tych magnatów nie przymkn¹³, gdy krótkim gestem [oni odrzucono go od siê precz, by siê do nich nie miesza³ — choæ u ksiêcia ncra³a w Pu³awach do sto³u z nim przecie zasiadali. Któryœ z nich strzepn¹³ iiwet s/atê n;i swych piersiach, jakby zapylon¹ tym spoufaleniem siê cz³eka.
1'obicnil pierwsze, okrutne lekcje dworszczyzny.
sam — trefniœ liryczny, co chybi³ ³aski Pañskiej, 'rzewny kochanek Justyny' nieledwie ¿e z honorowego ju¿ urzêdu na dworze.
Tote¿ gdy siostra królewska, Krakowska Pani, zechcia³a u siebie na Podwalu sprezentowaæ co znakomitszym damom stolicy 'rzewnego kochanka Justyny' („Brósellówna siê zowie, saskiego kapitana córka" — szepta³y wraz miêdzy sob¹ poinformowane damy), objê³a go taka z³oœæ, ¿e omal nie krzykn¹³ tam g³oœno:
— 'Mnie chleba trzeba, a nie honorów!'
By stan¹æ, jak Krasicki lub Trembecki, na godniej szym tu œwieczniku, nie byæ wci¹¿ tym hetk¹, pêtaj¹cym siê po dworze, 'chudym literatem', jak za Naruszewiczem mówiono na Zamku, gotów by³ przybysz ze Lwowa pazurami wdrapaæ siê wy¿ej. Ku temu zaœ o ten chleb warszawski zabiegaæ przede wszystkim nale¿a³o. Nadarzy³a siê wreszcie sposobnoœæ, gdy na któryœ z obiadów czwartkowych znów zaprosiæ raczono.
— 'Coc Warszawa zrobi³a, ¿e tak na ni¹ wypisujesz?' — zagadn¹³ go przy stole Król JMæ, znów lepiej dlañ usposobiony.
— 'To w³aœnie, ¿e nic nie zrobi³a' — przymówi³ siê z miejsca.
Rozeœmia³ siê Pan wraz z innymi. Wiêc korzystaj¹c z tych dobrych humorów po winie, gdy powstano od sto³u i rozproszono siê po sali, przypomnia³ królowi na sekrecie 'swój stan ubogi'.
— 'Krzywdê mi WæPan robisz — przerwa³ mu ¿ywo król — ja bez przypomnieñ o WæPanu myœleæ powinienem'.
Powinien czy nie powinien, po swojemu nie pamiêta³.
Przytrafi³o siê poecie zajœæ do biblioteki królewskiej na Zamku. W d³u-Kicj jak sieñ, bia³ej sali krz¹ta³ siê maleñkiego wzrostu biskupek Albertrandi, nu-/ym ten karze³ na dworach dawnych. DŸwiga³ tomy, wspina³ siê na linibinki, a zazdrosny o ³ad w swych ksi¹¿kach, niewiele sobie pomagaæ po/.wala³. Gdy tak biskup zawisa³ gdzieœ u pu³apu, nie obwo³any przez mko^o ode drzwi, wszed³ tu nagle Król JMæ, tak¿e z ksi¹¿kami w rêku. Sam )c ustawia na pó³kach, dobywa inne, rysunki jakoweœ na stole rozk³ada, delektuje siê nimi; a gdy siê przytrafi³ kopersztych swywolny, cieszy i œmieje »³c )'