Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Sprawa jest bardzo powa¿na. Tylko wy dwoje, pani i doktor, dysponujecie kluczami. Tymczasem by³ tu ktoœ trzeci, ktoœ, kto dosta³ siê do przychodni bez w³amania, bez ha³asu. Zamki by³y nie naruszone, s³u¿¹ca otworzy³a wartownikom drzwi kluczem pana Wimmera ju¿ po incydencie. - Je¿eli pan pozwoli, mam w³asn¹ teoriê dotycz¹c¹ tego, w jaki sposób ten cz³owiek dosta³ siê tutaj. Klucza w ka¿dym razie nie potrzebowa³. - Tylko? - zaintrygowany uwa¿niej spojrza³ na Trudê. - By³ gdzieœ ukryty, kiedy opuszczaliœmy z doktorem gabinet. - Brawo! A zatem? W jaki sposób móg³ siê ukryæ? - Mo¿e do ciemni wesz³o dwóch, a wyszed³ tylko jeden. Doktor Wimmer móg³ tego nie spostrzec, w ciemni panuje zupe³na noc. - A zatem bêdzie to ktoœ z wczorajszych pacjentów? - Przygotowa³am ju¿ wykaz dla pana. Panna Truda siêgnê³a po arkusz wype³niony nazwiskami i poda³a go oficerowi. Gestapowiec d³ugo wertowa³ listê. - Ostatni by³ Miszczyk, tak? Tadeusz? - Ale jego doktor ju¿ nie przeœwietla³. By³o bardzo póŸno i pacjent zrezygnowa³. - Jego karta! Oficer wyci¹gn¹³ rêkê w stronê panny Trudy. Przez chwilê grzeba³a w skrzyneczce z kartami rejestracyjnymi, wreszcie wyci¹gnê³a w³aœciw¹. Oficer rzuci³ na ni¹ okiem i stwierdzi³: - Miejscowy, jego zawsze zd¹¿ymy sprawdziæ. Pozna go pani? - Oczywiœcie. Gestapowiec cofn¹³ siê do korytarza i przywo³a³ Wimmera. Lekarz pojawi³ siê natychmiast. - Czy pozna pan wczorajszego ostatniego pacjenta? - Szczerze mówi¹c, nie - przyzna³ Wimmer. - Widzia³em go tylko w ciemni. Oficer krzykn¹³ coœ i z g³êbi poczekalni zjawi³ siê gestapowiec ubrany po cywilnemu. Oficer wrêczy³ mu kartê Miszczyka. - Sprowadzi pan tego cz³owieka - rozkaza³. - Tutaj? - Nie. Do nas, do wydzia³u. Nied³ugo tam bêdê, porozmawiam tylko jeszcze ze s³u¿¹c¹. Poprzez szklany, spadzisty dach szklarni przebija³o zimowe s³oñce. Wewn¹trz szklarni ci¹gnê³y siê d³ugie rzêdy skrzynek wype³nionych ziemi¹, z której wyrasta³y ju¿ zielone listki warzyw. Ogrodnik Siemiñski z ma³ymi grabkami i sekatorem spulchnia³ ziemiê i wyrywa³ chwasty. Nagle drzwi otworzy³y siê z trzaskiem, buchnê³a przez nie para i do œrodka wbieg³a zdyszana Basia Bia³asówna. - Drzwi! Zamknij drzwi! - krzykn¹³ Siemiñski. Basia zignorowa³a to polecenie i dopad³a do ogrodnika. - Wujku... - uczepi³a siê rêkawa jego kurtki. - Drzwi, mówiê. Mróz. Tu pieni¹dze rosn¹. - Wyrwa³ rêkaw z jej d³oni i poszed³ przymkn¹æ drzwi. Basia pobieg³a za nim i znów przytrzyma³a go za kurtkê. - Gestapo! - wykrztusi³a wreszcie. Siemiñski w jednej chwili z³agodnia³. - O co chodzi? - Byli ju¿ w domu, pytaj¹ ludzi. Szukaj¹ Tadeusza. Wujku... - Niemo¿liwe. Prahl wzi¹³ w ³apê. Co ty myœlisz, ¿e ja dlatego... ¿e za tamto... - Jego nie dlatego szukaj¹. Ca³¹ noc truchla³am... Ale je¿eli go szukaj¹, to znaczy, ¿e go nie z³apali! Bo¿e... Siemiñski spojrza³ na dziewczynê niespokojnie. - O czym ty mówisz?! Dlaczego mieli go z³apaæ? - Niech wuj o nic nie pyta, ale... To kwestia ¿ycia i œmierci. Wuj zwolni³ go, jeszcze wczoraj... On wyjecha³, wczoraj rano wyjecha³... Wuj go zwolni³... - Ja? - og³upia³y ogrodnik coraz podejrzliwiej przygl¹da³ siê Basi. - Co ty kombinujesz? - Ja b³agam! - Gdzie on jest? - Nie wiem... nie wiem... Mo¿e ju¿ nie wróci... - Nie ma go? No, dobrze. Móg³bym odpowiedzieæ piêknym za nadobne... Ale ja jestem cz³owiekiem. Zapamiêtaj to sobie. No, dobrze, gdzie oni s¹? Po godzinie, doprowadzony wraz z Basi¹ na gestapo, zeznawa³ przed oficerem œledczym. - A dok¹d wyjecha³? - spyta³ oficer. - Gdzieœ do rodziny pewnie. Nie wiem - Siemiñski roz³o¿y³ rêce. - Nie wiem. - Sk¹d pochodzi³? - A czy ja, panie kapitanie, pytam o takie rzeczy? Robotnik, i to sezonowy. U mnie ludzi do pracy zawsze trzeba. Zg³osi³ siê, to przyj¹³em. - Wczoraj wyjecha³? Tak nagle? - Ja powiem, dlaczego - wtr¹ci³a siê Basia. - Domyœlam siê. Jego do Arbeitsamtu wzywali. Ba³ siê. Tak przypuszczam... - Tak jest - skwapliwie potwierdzi³ Siemiñski. - O, a to jego rzeczy. Ten pan, co nas tu przyprowadzi³, kaza³ to wszystko wzi¹æ ze sob¹. I jeszcze inne jego drobiazgi..