Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Hok pierwszy dosiadł swego wierzchowca i powiedział: — Postarajmy się, żeby Lit zachował swój tiururski za pach, będziesz jechał pierwszy, a ja za tobą. Może dzięki temu trudniej będzie znaleźć twój ślad. Dobrze? — Dobrze — Malcon delikatnie uderzył Hombeta pię tami i odjechał kilka kroków od Lita. — Ale znasz kieru nek? Jak znajdziemy zamek Mezara? — Na razie musimy jechać niedźwiedzią ścieżką, cały czas w kierunku słońca — dodał. — Wiem-wiem! — Malcon rozzłościł się, że Hok trak tuje go jak dzieciaka, odwrócił konia i ruszył kłusem. Chwilę potem złość minęła, zerknął przez\ramię na Hoka, jadącego dziesięć kroków za nim i zobaczył u- śmiech tamtego. Poklepał Hombeta, koń przeszedł do galopu. Przed nimi wyrastała coraz wyższa ściana ciemne- go lasu, nieco bardziej w prawo wystawały z szeregu wy- sokich drzew żółte skały. Gdy podjechali bliżej Malcon zobaczył, że między drzewami rosną jakieś krzewy o dłu- gich i cienkich liściach, podobne do licynii, ale gdy Mal- con dotknął jednego z liści, przejechał po jego brzegu końcem palca, ze zdziwieniem poczuł pieczenie i zobaczył 72 kropelką krwi, wypływającą z cienkiego cięcia. Odwrócił się do Hoka. — Tędy na pewno nie przejedziemy — pokazał palcem na gąszcz po lewej stronie. — Gdybyś wpadł galopem w te drzewa po kilku krokach spadłbyś na ziemię pocięty na plasterki. Musimy szukać jakie... Gdzieś daleko w niebie rozległ się przeciągły jęk. Brzmiał trochę jak głos mewy, ale rozlegał się dużo dłu- żej niż krzyk ptaków z wybrzeża Retty. Był dużo głoś- niejszy, był ohydny, i nieprzyjemny jak dotknięcie węża. Malcon spojrzał na Hoka, ale tym razem Hok milczał patrząc w niebo. Po tym pierwszym usłyszanym jęku za- padła cisza, nie widzieli żadnego ptaka na jasnym niebie. Malcon poczuł nagle duszność, wciągnął powietrze i wte- dy usłyszał głos Jogasa. Zaniepokojony Hok otworzył usta chcąc podzielić się z Malconem swymi obawami, ale Dorn siedział półprzytomny na siodle, oczy miał przy- mknięte i chwiał się niebezpiecznie na boki. Enda ude1 rzył piętami w bok Lita i kilkoma skokami pokonał odle- głość dzielącą go od Dorna, ale gdy unosił nogę, by zes- koczyć z siodła, Malcon nagle otworzył oczy, potrząsnął głową i krzyknął: — Chowajmy się! Musimy się schować, szybko! Tam są jakieś skały! — Hombet skoczył w przód i pognał jak błyskawica w kierunku żółtego jęzora skał. Hok gnał za Malconem, małe kępki ziemi i trawy ude- rzały go w twarz. Dopadli skał, Malcon zeskoczył pierw- szy i pobiegł między nie, prowadząc Hombeta za sobą. Hok podążał za nim. W ciasnym przejściu nagle Malcon odwrócił się i zawołał: — Jakieś wejście! Jaskinia, musimy tam wejść — wyjął m;ecz z pochwy i pierwszy wsunął się w półmrok. Za nim wszedł w cień Hombet, a potem Hok i Lit. Ja- skinia była spora, zmieściły się w niej dwa konie i obaj jeźdźcy. Malcon i Hok podeszli do wyjścia, posępny krzyk rozległ się znowu. 73 — Co to? Nie słyszałem o ptakach Yara — powiedział cicho Hok. — To nie ptak — szepnął Malcon. — Lippys posiadł sztukę usypiania ludzi i wysyłania ich dusz, aby strzegły go przed wrogami. Człowiek może wytrzymać najwyżej dwa takie usypiania ale Lippys nie dba o to. Jego słudzy w każdej chwili przyprowadzą mu następną ofiarę. Patrz!— szepnął głośniej i pokazał Hokowi ręką na niebo. Nisko nad lasem przemknął jakiś jasny cień, biała pla- ma, która nie wiadomo dlaczego wydawała się ciemna i ponura. Gdy wpatrywali się w nią usłyszeli jeszcze jeden jęk. Nieforemna plama znikła za wierzchołkami drzew. Hok odwrócił się do Malcona. — Skąd wiedziałeś? Malcon odwrócił się i podszedł do Hombeta. Poklepał zwierzę po szyi. — Mój pierwszy nauczyciel, Jogas... On powiedział mi 0 Yara, dzięki niemu postanowiłem tu wejść i walczyć z Magami, ale Jogas nie chciał mi powiedzieć wszystkie go. Uśpił mnie jakimś zielem i dopiero wtedy zaczął mó wić. Co jakiś czas odzywa się w mojej głowie jego głos 1 pomaga. Tak było w Alei Szeptu, gdzie ciebie znalazłem i tak było teraz