Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
W dokumencie, który pan nazywa przeklêtym, a ja œmiem nazwaæ b³ogos³awionym, mog¹ znaleŸæ siê albo tajemnice, wymagaj¹ce natychmiastowego rozwik³ania, albo nakazy, które trzeba bêdzie bezzw³ocznie wype³niæ. Bez udzia³u najstarszego z rodu nie mo¿na bêdzie tego wykonaæ, a po có¿ znowu wywo³ywaæ zw³okê? Przypuœæmy, ¿e odczytamy dokument tutaj i za chwilê. Bêdê musia³ pojechaæ ze sprawozdaniem do Przyp³ocia, potem powróciæ z oznajmieniem, co zamyœla uczyniæ pan Moœcirzecki, znowu jechaæ i znowu wracaæ. Po co to? Zapytujê uprzejmie szanownego pana: po co? A skoro wszyscy zbior¹ siê w Przyp³ociu jako najbardziej po¿¹dani goœcie, sprawê od razu siê wyjaœni. Czy s³usznie mówiê, proszê pani? Obie ciocie, niepewne, do której z nich zwrócone by³o pytanie, odpowiedzia³y niemal równoczeœnie: - Myœlê, ¿e s³usznie - rzek³a twierdz¹co ciocia Kasia. - A dlaczego by pan nie mia³ mieæ s³usznoœci? - odpowiedzia³a pytaj¹co ciocia Marta. Towarzystwo zaczê³o siê zastanawiaæ. Ralf szepta³ o czymœ gor¹co do ró¿owego uszka panny Janiny, Józef naradza³ siê z Janem. S¹dz¹c z wyrazów twarzy, niemal wszyscy godzili siê na wywody pana Dziurawca, tylko aptekarz by³ nieprzejednany. - Nic mnie to nie obchodzi! - wo³a³ czarnym g³osem. - Wszystko ju¿ by³o u³o¿one, tymczasem zjawia siê jakiœ pan Dziurawiec i wywraca wszystko do góry nogami. A sk¹d ja mam mieæ pewnoœæ, ¿e to nie pu³apka? - Niech siê pan miarkuje! - rzek³ pan Dziurawiec z dobitnym oburzeniem. - Ani myœlê! Jest to sprawa Moœcirzeckich, a ja jestem Moœcirzecki. S³yszy pan? - S³yszê, bo pan krzyczy... - I bêdê krzycza³, bo jestem na swoich œmieciach! - Za pozwoleniem - wtr¹ci³ siê Jan. - To s¹ nasze œmiecie. - Wasze, nie wasze - wszystko mi jedno! Wiêc powtarzam: nie mam pewnoœci, czy to nie jest pu³apka, aby ktoœ dosta³ do r¹k dokument, mo¿e bezcenny, a w podró¿y i w t³oku ³atwo o ma³y wypadeczek... Proszê mi nie przerywaæ! A poza tym kto z pañstwa zna tego pana z Przyp³ocia? Kto to taki? Czy przedstawi³ dowody, ¿e jest prawdziwym Moœcirzeckim? - Jest nim niew¹tpliwie! - rzek³a z powag¹ panna Katarzyna. - Dobrze! Wiêc jest Moœcirzeckim... Ale czemu zebranie ma jechaæ do jednego cz³owieka, a nie jeden cz³owiek na zebranie? Co? - Ju¿ panu powiedziano, ¿e ten cz³owiek jest chory! - A sk¹d pani wie, ¿e to prawda? - Przecie mówi³ nam pan Dziurawiec... - Ach, pan Dziurawiec! S³ysza³em, s³ysza³em, nie jestem g³uchy... Pan Dziurawiec podniós³ obie rêce w stronê powa³y, nad któr¹ - jak wszystkim wiadomo - znajduje siê niebo, jak gdyby chcia³ rzec, ¿e jeœli z nieba nie wyleci w tej chwili piorun i nie trzaœnie w tego straszliwego aptekarza, tedy nie masz sprawiedliwoœci na tym œwiecie. Oczekiwa³ przez chwilê, ale ¿e piorun nie zahucza³, zahucza³ on sam: - Niech pan pojedzie i niech pan sam stwierdzi, czy pan Moœcirzecki jest chory. Zna siê pan chyba na chorobach, bo zapewne niejednego pan ju¿ swoimi pigu³kami wyprawi³ na tamten œwiat. - Nie pojadê! Ani myœlê! Na to zniecierpliwiona ciocia Katarzyna: - Panie aptekarzu! Myœlê, ¿e my wszyscy pojedziemy, bo racje pana Dziurawca s¹ s³uszne, a skoro pan nie chce jechaæ, niech pan upowa¿ni kogoœ z nas, aby pilnowa³ pañskich interesów. Przecie to potrwa nied³ugo! S¹dzê jednak, ¿e da siê pan przekonaæ, jeœli panu powiem, ¿e warto odbyæ tê ma³¹ podró¿. Czy pan wie, co nam niedawno powiedzia³ pan Dziurawiec? - Znowu ten pan? Bardzo proszê, niech pani mówi... Nie jestem bardzo ciekaw, ale proszê, ha, ha! bardzo proszê. - Pan Dziurawiec powiedzia³, ¿e jego zdaniem w tej sprawie tkwi¹ miliony! - Takie jest moje niez³omne przekonanie! - rzek³ z moc¹ pan Dziurawiec do œciany. Aptekarz zachwia³ siê i nagle zblad³, jak gdyby za¿y³ lekarstwo w³asnego wyrobu. Postawi³ oczy w s³up i usi³owa³ wydobyæ z gardzieli jakieœ s³owo, jak gdyby po³kn¹³ oœæ. - Miliony!... - wyszepta³ po chwili z trudem. Zaleg³a cisza, któr¹ przerwa³ cichutki g³os Maciusia: - Mamusiu, co to s¹ miliony? Pani Zofia poczê³a ch³opczykowi t³umaczyæ coœ na ucho, spogl¹daj¹c równoczeœnie ze zdumieniem i niepokojem na aptekarza. Wszystkich zreszt¹ ogarn¹³ niepokój, bo z aptekarzem dzia³y siê jakieœ niedobre rzeczy. Nie móg³ prze³kn¹æ tej niezmiernej wiadomoœci i najwyraŸniej siê d³awi³. Podano mu szybko szklankê wody, wiêcej jej jednak rozla³, ni¿ zdo³a³ wypiæ. Jan podsun¹³ mu krzes³o, na które zdruzgotany aptekarz zwali³ siê ciê¿ko i pocz¹³ dyszeæ. D³ugo trwa³o, zanim jako tako uporz¹dkowa³ wzburzone zmys³y i zanim mu przesta³y drgaæ rêce. - Przepraszam pañstwa... - pocz¹³ mówiæ z trudem, g³osem niespodzianie ³agodnym. - Bardzo przepraszam... Zwali³o mnie! Ale nie przypuszcza³em... Pojadê... Oczywiœcie ¿e pojadê! Niech mi pan wybaczy, panie Dziurawiec!... - Rozumiem pana i wcale siê nie gniewam - odrzek³ pan Dziurawiec bardzo oschle. G³osem równie suchym, niechêtnie spogl¹daj¹c na odmienionego nagle aptekarza, powiedzia³a panna Katarzyna: - Niech pan ju¿ nic nie mówi i niech pan teraz wypocznie. Godzi siê pan na wyjazd? To dobrze! Panie Dziurawiec, kiedy mamy wyjechaæ? - Jutro o dziesi¹tej trzydzieœci. Bêdê wszystkich oczekiwa³ na dworcu, a teraz biegnê do telefonu, aby zawiadomiæ Przyp³ocie. Niezmiernie siê cieszê, niezmiernie siê cieszê! Kto z pañstwa bêdzie podczas drogi strzeg³ dokumentu? - Ja! - odrzek³a gromko panna Katarzyna. - W takim razie jestem spokojny! - zawo³a³ pan Dziurawiec wprost do rejenta, po czym sk³oni³ siê g³êboko w cztery strony œwiata i wyszed³ poœpiesznie. Powoli zaczêli siê rozchodziæ wszyscy, wszyscy podnieceni i zdenerwowani. Na placu boju pozosta³a ciocia Katarzyna, Jan, Józef i aptekarz. Zbiera³ siê wprawdzie do odejœcia, w jednej rêce dzier¿y³ parasol, a kapelusz w drugiej, widaæ jednak by³o, ¿e zw³óczy³ i czeka³ na odejœcie innych. Krêci³ siê niespokojnie, tak ¿e wreszcie panna Katarzyna spojrza³a na niego nieuprzejmie i pytaj¹co. Na co on jeszcze czeka? A on rzek³: - Proszê pani... ja... ja muszê siê wyt³umaczyæ... - Nie widzê powodu. - B³agam pani¹ jednak, niech pani mi na to pozwoli! I tych m³odych panów te¿ o to proszê... - Niech¿e pan usi¹dzie. - Dziêkujê pani, z ca³ego serca dziêkujê! Pani nie ma wyobra¿enia, jak bardzo siê wstydzê, bo wiem, ¿e urz¹dzi³em brzydkie przedstawienie. Ja wiem, ¿e powinienem by³ zdobyæ siê na spokój, choæby udany. Dobrze wiem o tym. Kiedy jednak us³ysza³em to s³owo "milion", zakrêci³o mi siê w g³owie... - Nie dziwiê siê ani panu, ani nikomu. Po co nam pan to wszystko mówi? - Mówiê, bo nie chcia³bym, aby mnie pani uwa¿a³a za p³aza