Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Nie trzeba. Ja wiem. skąd pan je ma, monsieur. Wiem, czyja krew jest na nich i ilu ludzi krew została pr/ełana, żeby pan mógł czerpać korzyści z ich śmierci! Na jego twarzy pojawił się złowrogi uśmiech. - A więc wiesz o naszym małym przedsięwzięciu? I to. co zrobiłaś, to próba upomnienia się o udział w zyskach? Ty głupia suko, mogłabyś; mieć dziesięć razy więcej, gdybyś zaczekała dwa dni. - Ale musiałabym też pana poślubić, marchand de poisson, a za żadną cenę nie byłabym zdolna znieść pańskiego odoru! Popatrzył na nią nieprzytomnie, odpowiedział uderzeniami otwartą dłonią w twarz. Jedno z nich rozcięło wargę i usta jej wypełnił rdzawy1 smak krwi. - Dziwka - warknął. - A ja myślałem, że jesteś damą. Subtelną,; cnotliwą i szlachetną damą, którą tr/eba traktować łagodnie i cierpli wie. - Przysunął twarz niebezpiecznie blisko. - Czy Roth nie będzie zdumiony, kiedy usłyszy, jak dobrze się powiodła jego mała pułapka?i Obłaskawiłaś Starlighta, że je ci z ręki. Domyślam się, że ma jeszczei inne przywileje. Musisz być dobra. Diabelnie dobra za klejnocik wart dwa tysiące funtów. Rzucił broszę obok niej na łóżko i Renee przygotowała się na na-stępny cios, ale Vincent dostrzegł błysk brylantowej szpilki do krawata pomiędzy monetami i chwyciłjąwgarść. - A to? Na Boga, pod kim się pociłaś, żeby to dostać? Do licha obnażył zęby i popatrzył na nią- czy tylko przede mną jeszcze nie roz łożyłaś nóg? - Nie - odparła z furią. - Został jeszcze ogrodnik i człowiek, któ czyści rynsztoki. Znów ją uderzył i tym razem, gdy wzrok jej się przejaśnił, zobaczyła błysk jeszcze czegoś przed oczyma. To był nóż, długi i wąski. - Zobaczymy, ile z tego ciętego języczka zostanie pod koniec nocy -syknął Vincent. -1 zostawimy to tu - wbił nóż w narożną kolumienkę: łóżka, tak że wibrował gotowy do użycia stale pod ręką- dla zachęty.! Jeśli uznam, że nie jesteś warta każdego pensa kłopotów, których nam) przysporzyłaś, to do niedzieli będziesz pocięta w paski i pożałujesz, że| nie jesteś martwa. 214 Zaczął nerwowo manipulować przy guzikach i sprzączkach surduta, ftenee zrobiła jeszcze jeden desperacki unik. ale za późno. Zakrzywił pal ce wokół jej piersi i upadł na nią jak zgłodniały zwierz, rozdzierając jed wab, zanurzając usta w jej miękkim ciele. Stękając i pomrukując, gmerał przy spodniach i odgarniał brzegi jej spódnic. Co chwila musiał przery wać, by strząsnąć z siebie jej ręce i nogi, które broniły się przed nim. Był duży i pijany, na każde wywinięcie się i uderzenie jej pięści od powiadał mocnym ciosem otwartą dłonią. Krzyknęła, gdy zagłębił zęby w jej pierś, i jak przez mgłę doszedł do niej jeszcze jeden dźwięk. Zoba czyła też cień majaczący nad łóżkiem. Postać ta miała usta szeroko otwar ło, a jego milczący krzyk pochodził z koszmaru, tego samego, w którym przeżywał wciąż na nowo, jak biją i kopiąjego matkę na mokrym bruku paryskiej ulicy. Antoine rzucił się na szerokie plecy Vincenta, czepiając się go jak pies zębami, paznokciami i kolanami. Mężczyzna ryknął i przetoczył się do tyłu, odrzucając chłopca, aż poleciał przez całą szerokość pokoju i ude rzył głową o ścianę. W nowym ataku szału zawrócił do Renee, z rozpię tymi spodniami i czerwoną, spoconą twarzą. Renee pozbierała się i uniosła na kolana, trzymając oburącz w gar ściach długi nóż do filetowania. - Niech pan się do mnie nie zbliża, monsieur- syknęła. - A co mi zrobisz? Poderżniesz gardło? Dźgniesz mnie w brzuch? A może wykastrujesz? - Podszedł do boku łóżka, masując dłonią swe ciało. Całą uwagę skupił na Renee, na krwi kapiącej z jej rozciętej war gi, na smugach czerwieni rozmazanych na jej białych piersiach. W ostatnim momencie Renee zrobiła unik, usuwając mu się z drogi. Ostre noża zarysowało krwawą linię na wierzchu dłoni Vincenta. Wąt pliwe, czy poczuł skaleczenie i czy w ogóle je zauważył. Uderzenie bu telką wina w tył czaszki spadło na niego nieoczekiwanie. Cofnąwszy się na moment, by złagodzić wstrząs, Vincent runął naprzód bez czucia, zwalając się bezwładnie całym ciężarem na nogi Renee. Zawartość bu telki przy uderzeniu rozprysła się po całym łóżku, zraszając kapę winem i obsypując odłamkami szkła. Przez pięć czy dziesięć sekund nikt z nich się nie poruszył. Antoine wzniósł wyszczerbioną szyjkę rozbitej butelki, gotowy zamachnąć się jeszcze raz, ale Vincent leżał w poprzek łóżka nieruchomo. Skórę na szyi z tyłu miał rozciętą, a gęsty, lepki strumień krwi zaczął spływać po jego włosaGh i kołnierzu. Renee leżała pod nim, ciężko dysząc, z nogami przygwożdżonymi do łóżka. - Antoine! - zawołała. - Antoine, pomóż mi! Nie mogę się ruszyć! 215 Wspólnie przeturlali Vincenta na bok i zepchnęli z łóżka, tak ze lądował na podłodze z głuchym łupnięciem. Renee przywarła do brat który pomagał jej podnieść się. Razem podeszli do toaletki, gdzie us dził siostrę na krześle i pobiegł do ubieralni po ręcznik. Renee miała suknię kompletnie porwaną. Zaczęła się nią osłania1 i przyciągać do siebie porwane brzegi. Uświadomiła sobie, że wciąż ścf ska w ręku nóż. Spojrzała z wściekłością na ciało Vinceta. po czym w prostowała palce i upuściła nóż na podłogę. Antoine wrócił z ręcznikiem i zaczął nim ścierać plamy wina i kr z jej twarzy. - C 'estfinis. La bele est morte. La bele esf morlei - Bestia - zgodziła się z gniewnym wzruszeniem ramion. - Suki syn! Zabiłabym go na pewno! - Zabiłem go dla ciebie, Renee. Już cię nie skrzywdzi! Renee otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Antoine powiedział t1 słowa na głos. Zamilkła i popatrzyła na niego, mrużąc oczy, by strząsną łzy. których nie umiała powstrzymać. - Antoine... co ty powiedziałeś? - Powiedziałem... - On też urwał nagle. Zamknął usta, potem znów otworzył, a kiedy przemówił, sło brzmiały chrapliwie, ale obydwoje słyszeli je wyraźnie. - Zabiłem go dla ciebie. Już ci nie zrobi krzywdy. - Jeszcze raz, mon coeur - szepnęła szczęśliwa. - Zabiłem go dla ciebie. - Tym razem głośniej i pewniej. - Wi( nie zrobi ci krzywdy! Renee...! Renee...! Chwyciła go w objęcia i przytuliła. Łzy, na które nie pozwoliła sobi nigdy wcześniej, teraz płynęły gorące i rzęsiste. Chwilę później, kiedy Finn wbiegł do pokoju, tak właśnie ich zastał. Śmiejących się, płaczą cych, ściskających się wzajemnie, tuż przy ciele Edgara Vincenta