Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Inni, zebrawszy się w kółko, rzucali gruby gwóźdź i śmieli się do rozpuku, kiedy przegrywający musiał kilka razy z rzędu wyciągnąć z ziemi głęboko wbitą "rzodkiewkę". Odzież opryczników przedstawiała rażącą sprzeczność z łachmanami żebraków. Straż carska jaśniała od złota. Każdy z nich miał na głowie jedwabną albo aksamitną kalotkę wysadzaną perłami, i drogimi kamieniami; wszyscy wydawali się żywymi ozdobami baśniowego i pałacu, z którym tworzyli jakby jedną całość. ; Jeden zwłaszcza oprycznik zwrócił na siebie uwagę Srebrnego. Był to młodzieniec mający lat około dwudziestu, niezwykle przystojny, ale z nieprzyjemną, bezczelną twarzą. Ubrany był bogaciej niż inni, nosił wbrew zwyczajowi bardzo długie włosy, brody nie miał wcale, a w ruchach jego widoczna była jakaś niewieścia gnuśność. Obchodzenie się z nim towarzyszów też było dosyć dziwne. Rozmawiali z nim jak z równym sobie i nie Okazywali mu żadnego szczególnego szacunku, ale gdy tylko zbliżył się do któregoś z kółek, oprycznicy rozstępowali się, a ci co siedzieli na ławkach, wstawali i ustępowali mu miejsca. Zdawało się, że go pilnują albo czują przed nim lęk. Ujrzawszy Srebrnego i Micheicza, obrzucił ich wyniosłym spojrzeniem, skinął na przewodników i widocznie zapytał ich, kim zacz są ci 52 przyjezdni. Potem spojrzał na Srebrnego, zmrużył oczy, uśmiechnął się i szepnął coś do swoich towarzyszów. Ci również się uśmiechnęli i rozeszli w różne strony. Sam zaś wszedł na ganek i oparłszy się łokciami o balustradę, nie przestawał szyderczo spoglądać na Nikitę Romanowicza. Nagle pomiędzy żebrakami powstał okropny popłoch. Gęsta ciżba cofających się gwałtownie ludzi natarła na Srebrnego i o mało go z nóg nie zwaliła. Żebracy z krzykiem uciekali sprzed pałacu; na ich twarzach malowała się groza. Książę zdziwił się, ale niebawem zrozumiał przyczynę powszechnego strachu. Ogromny niedźwiedź, pędząc wielkimi susami, gonił żebraków. W jednym mgnieniu oka cały dziedziniec opustoszał i książę został sam, oko w oko z niedźwiedziem. Myśl o ucieczce nie przyszła mu do głowy. Srebrny niejeden raz potykał się z niedźwiedziem. Ten rodzaj polowania stanowił dla niego zabawę. Zatrzymał się i w tejże chwili, kiedy niedźwiedź, skuliwszy uszy, w ciężkich podskokach podbiegł ku niemu i wyciągnął swoje mordercze łapy, książę zrobił poruszenie, żeby dobyć pałasza. Ale pałasza nie miał! Zapomniał, iż oddał go oprycznikom przed wjazdem do "Niewoli". Młodzieniec, oparty o balustradę ganku, parsknął śmiechem. - Tak, tak - powiedział - możesz szukać szabli! Jedno uderzenie łapy niedźwiedziej przewróciło księcia na ziemię, drugie-niechybnie roztrzaskałoby mu czaszkę, ale książę ku swojemu zdziwieniu drugiego ciosu nie otrzymał. Poczuł tylko na sobie ciepły strumień krwi. - Wstań, bojarze! - zawołał ktoś na niego, podając mu rękę. Książę wstał i zobaczył oprycznika, na którego przedtem nie zwrócił uwagi; był to młodzieniec może siedemnastoletni; trzymał w ręku zakrwawioną szablę. Niedźwiedź z rozwalonym łbem leżał na grzbiecie, machając łapami; zdychał u jego nóg. Oprycznik nie miał bynajmniej miny człowieka pyszniącego się odniesionym zwycięstwem. Łagodne oblicze jego wyrażało głęboki smutek. Upewniwszy się, że niedźwiedź nie złamał księciu kręgosłupa, chciał odejść, nie czekając nawet na podziękowanie. - Zacny młodzieńcze! - rzekł do niego Srebrny. - Zechciej wymienić swoje nazwisko i zawołanie, abym wiedział, za kogo mam się modlić! - Na co ci moje nazwisko, bojarze! - odrzekł oprycznik. - Nie cierpię go, Bóg z nim! Ta osobliwa odpowiedź zdziwiła księcia, ale wybawca jego już się oddalił. - No, Nikito Romanowiczu - powiedział Micheicz, połą od kaftana 53 ocierając księcia z posoki niedźwiedziej - alem się najadł strachu! Już chciałem krzyknąć na niedźwiedzia: hu! hu!, żeby zostawił ciebie, a na mnie się rzucił, ale właśnie ten młody zuch, niech mu Bóg da szczęście, rozłupał zwierzowi łeb. A wszystko urządził tamten, kurza noga, gołowąs z maślanymi oczkami, co patrzy z ganku! Gdzieśmy trafili - dodał Micheicz szeptem - czy to kto widział, żeby w carskim pałacu puszczać z łańcucha niedźwiedzie! Uwaga Micheicza była słuszna, ale Słoboda miała swoje zwyczaje i nic w niej nie działo się zwykłym porządkiem. Car lubił walki zwierząt. Kilka niedźwiedzi stale trzymano w żelaznych klatkach na wypadek szczwania. Ale od czasu do czasu Iwan albo jego oprycznicy wypuszczali zwierzęta z klatek, pozwalali im napastować ludzi i bawili się kosztem tych nieszczęśników. Jeżeli niedźwiedź kogoś ciężko poranił, car wypłacał rannemu odszkodowanie pieniężne. Jeżeli zaś niedźwiedź rozszarpał kogoś na śmierć, to pieniądze dawano rodzinie zmarłego, a nazwisko ofiary wpisywano do synodyku* i modlono się za nią po klasztorach, podobnie jak za inne ofiary carskiej zabawy albo carskiego gniewu. Wkrótce wyszli z pałacu dwaj stolnicy i powiedzieli Srebrnemu, że car widział go przez okno i chce wiedzieć kto on taki