They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

W cukierni zamówił kawę. Nie zauważył, aby ktoś go śledził, ale raptem poczuł, że atmosfera wokół niego gęstnieje. Właśnie - poczuł. Gdyby go zapytać, co zwróciło jego uwagę, zapewne nie potrafiłby odpowiedzieć, ale czuł przez skórę, że spokój jest tylko pozorny. Instynkt sygnalizował niebezpieczeństwo, a Trent ufał instynktowi. Tak więc bardziej wyczuł, niż zauważył, że ktoś depcze mu po piętach. Kto? Nie znał ani otoczenia, ani ludzi. Był na obcym sobie terenie, a co gorsza nie znał zamiarów przeciwnika. Uciec? Wybiec z kawiarni? Wsiąść do pierwszej taksówki i zaszyć się w hotelu? Nonsens. Nie dojdzie nawet do chodnika. Upił kawy i odnotował w pamięci siedzących w pobliżu. W większości młodzież, raczej zamożna sądząc z wyglądu. Przy stoliku po lewej młoda dziewczyna z nieśmiałym uśmiechem pronowała niemieckiemu turyście spędzenie reszty dnia razem. Nieco dalej kilku Australijczyków bardzo głośno przechwalało się powodzeniem u kobiet. Jeszcze dalej otyły Amerykanin po pięćdziesiątce ściskał rękę osiemnastoletniej dziewczyny, jakby potrzebowała pomocy, a on chciał jej udzielić. Młody Chińczyk dawał znaki przyjacielowi, który zajął miejsce za plecami Trenta. Trent skinął na kelnera. Nie patrząc na rachunek zostawił na tacy sto peso. Zidentyfikował już przeciwników i ruszył do wyjścia. Z pozoru wyglądali na zwykłych ludzi interesu w średnim wieku. Zdradziły ich szczegóły i czujny wzrok. Jeden miał gazetę pod pachą. Dwaj pozostali zachodzili go z boku. W fachowym języku nazywa się to wystawieniem zwierzyny. Ta trójka to nagonka. Myśliwy czeka na zewnątrz. Trent pomyślał, że gdyby role uległy odwróceniu, to on raczej zastosowałby nóż. Ostrze umieszczone między szóstym a siódmym żebrem daje gwarantowane rezultaty. Co ważniejsze, unika się hałasu i zyskuje kilka cennych sekund, nim ktokolwiek się zorientuje, co się stało. Użycie rewolweru też ma swoje zalety. Wykonawca może działać z pewnej odległości, a ofiara do ostatniej chwili nie wie, z której strony padnie strzał. Trent popchnął szklane drzwi i skręcił w prawo, trzymając się szyby wystawowej. Z lewej ktoś krzyknął. Trent padł na chodnik, prosto pod nogi przechodniów. Kłębowisko ciał zwalających się na trotuar dawało chwilowe schronienie i sekundę na wykonanie następnego ruchu. Skoczył w lewo, w stronę wyjścia z pasażu. Kątem oka zauważył, jak Japończyk z kitką włosów związanych na karku uskakuje na chodnik, aby uniknąć kół mercedesa, który z piskiem zahamował przy krawężniku. Z wozu wyskoczyło dwóch Chińczyków i żywa tarcza otoczyła Trenta z obu stron. Trzeci młody człowiek o skośnych oczach stał w otwartych drzwiach limuzyny i zapraszał do środka. Trent wsiadł. - Dzięki za podwiezienie - rzekł. - Cała przyjemność po naszej stronie, panie Trent - brzmiała odpowiedź. Za skrzyżowaniem szofer przyhamował i Chińczycy wyskoczyli ginąc w tłumie. Mercedes ruszył dalej. Trent nie pytał, gdzie jadą. Uznał, że gdyby to było ważne, to by mu powiedziano. Samochód kierował się na południe. Minął przedmiejskie slumsy, które wyrastały bez ładu i składu, i pędził teraz pylistym traktem pośród pól z rzadko rozrzuconymi drzewami mangowymi i chlebowymi. Obok nędznych chat przy drodze zieleniły się bananowce i papaje, a przepłoszone warkotem prosięta i kury szukały schronienia w zagrodach. Dzieciarnia przeciwnie - stała przy szosie, obserwując auto. Tu i ówdzie widać było solidniejsze zabudowania, z murowanymi ścianami i blaszanym dachem. Należały do nielicznych szczęśliwców, którym udało się zarobić nieco grosza za granicą. Mijali zdezelowane ciężarówki i zatłoczone autobusy zmontowane w miejscowych warsztatach na podwoziach wojskowych łazików z demobilu. Wydawało się, że tylko drzewa nie są naznaczone nędzą. Po godzinie skręcili w boczną drogę i krajobraz nabrał rumieńców. Minęli dostatnie miasteczko z rynkiem w starym hiszpańskim stylu, z ratuszem, kościołem i nieodzownym pomnikiem na środku placu. Za miastem wjechali między plantacje trzciny cukrowej, pastwiska i bogate hacjendy, otoczone kamiennymi parkanami. Byli u celu. Mercedes minął bramę i zanurzył się w ocienioną aleję. Za rzędem drzew widać było deszczownice zraszające pola lucerny, rzędy drzew owocowych oraz uzbrojonych strażników na koniach. Minęli helikopter pobłyskujący świeżym lakierem na betonowym lądowisku i jeszcze jeden mur otaczający elegancką willę w stylu i kształcie, jakiego nie powstydziłby się żaden właściciel letniej rezydencji w południowej Hiszpanii czy w Ameryce Środkowej, pod warunkiem że byłby bogaty jak Krezus. Od fontanny pośrodku podwórza tchnął miły chłód. Z boku Wznosiły się polerowane w kamieniu podesty dla amatorów konnej jazdy, ułatwiające dosiadanie wierzchowców. Chińskie róże splątały się z pędami bugenwilli, a nad nimi górowała wspaniała zieleń oleandrów. Kamerdyner w wykrochmalonej liberii pośpieszył otworzyć drzwi limuzyny i wprowadził Trenta do holu z rzeźbionymi belkami i malowidłami na suficie. Pod ścianami były rozstawione wybite skórą krzesła, na stole stały róże w wielkim gazonie, olejne obrazy reprezentowały wschodnią i zachodnią sztukę. Nawet żelazne kraty w oknach były niewątpliwie dziełem artysty, a nie kowala. Kamerdyner otworzył kolejne drzwi i zgięty w ukłonie wprowadził Trenta do salonu wychodzącego na wewnętrzne patio, ze wspaniałą rzeźbą zakochanej pary wspólnie unoszącej dzban źródlanej wody. Salon miał co najmniej dwanaście metrów długości i tyleż szerokości