Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Sylvie... - Nie, naprawdę. - Potrząsnęła głową. - Nie będę udawać, że rozumiem protokoły, wiem tylko, co się stało. To zobaczyło coś we mnie albo może w moich łączach z oprogramowaniem dowódczym. Jakąś analogię, coś, co może trochę rozumiało. Najwyraźniej byłam idealnym wzorcem dla tej osobowości. Myślę, że cała sieć satelitów to zintegrowany system, który już od dawna próbował czegoś takiego, i stąd się wzięło dziwne zachowanie wimów na Nowym Hokkaido. System próbował wysłać zapisane u siebie ludzkie osobowości wszystkich, których satelity wypaliły z nieba przez ostatnie cztery stulecia. Do tej pory pchał ich w umysły wimów. Biedny Grigori Ishii był częścią zniszczonego przez nas skorpionowego działa. - Tak, mówiłaś, że je znasz, kiedy majaczyłaś w Dravie. - Nie ja. Ona go znała, rozpoznała go, choć chyba z osobowości Ishiego nie zostało tam wiele. - Zadygotała. - A już z pewnością nie zostało z niego wiele w celach. Teraz jest tylko pozbawioną rozumu powłoką. Ale wystarczyło, by obudzić jej wspomnienia, więc zalała system, próbując się wydostać. To dlatego się poddałam. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić, bo wyskoczyła z głębi systemu jak pieprzona bomba. Mocno zacisnąłem oczy, próbując zasymilować informacje. - Ale czemu orbitale zaczęły przesyłać dane? - Mówiłam ci, nie wiem. Może nie mają pojęcia, co zrobić z ludzkimi osobowościami, bo przecież nikt ich do tego nie zaprogramował. Może wytrzymywały to przez stulecie czy więcej, a potem zaczęły szukać miejsca, by wyrzucić śmieci. Wimy zajmowały Nowe Hokkaido przez przynajmniej trzysta lat, większość naszej tutejszej historii. Może zawsze się tak zachowywały, a my nie wiedzieliśmy o tym przed Mec-sekiem. Przez chwilę zastanawiałem się, ilu ludzi straciło życie w anielskim ogniu przez ponad czterysta lat, od kiedy zasiedlono Świat Harlana. Przypadkowe ofiary błędu pilota, więźniowie polityczni spuszczeni na uprzężach grawitacyjnych z Grani Rila i tuzina tego typu miejsc egzekucji na całej planecie, parę dziwnych śmierci, gdy stacje orbitalne zadziałały nietypowo i zniszczyły coś poza zwykłymi parametrami. Cli Zastanawiałem się, ilu rozpadło się we wrzeszczące szaleństwo wewnątrz orbitalnych baz danych Marsjan, a ilu zostało wysłanych i bezceremonialnie wepchniętych w umysły wimów na Nowym Hokkaido. Ilu zostało. Błąd pilota? - Sylvie? - Tak? - Znów wpatrzyła się w Bezmiar. - Byłaś świadoma, gdy wyciągnęliśmy cię z Grani Rila? Wiedziałaś, co dzieje się wokół ciebie? - W Millsport? Niezupełnie. Czemu pytasz? - Doszło do wymiany ognia z helikopterem, zestrzeliły go satelity. Myślałem wtedy, że pilot źle wyliczył szybkość wznoszenia albo że czujność satelitów wzmogły fajerwerki. Ale gdyby nas dalej atakował, zginęłabyś. Myślisz...? Wzruszyła ramionami. - Może. Nie wiem. Połączenie nie jest trwałe. - Wskazała ręką wo kół i roześmiała się trochę niepewnie. - Wiesz, nie mogę z tego korzy stać do woli. Jak mówiłam, muszę ładnie poprosić. Odparowany Todor Murakami. Tomaselli i Liebeck, Vlad/Mallory z całą załogą, opancerzony kadłub Palownika i setki metrów sześciennych wody, na których się unosił, nawet - spojrzałem na swoje nadgarstki i zauważyłem drobne oparzenia na skórze - biologiczne kajdanki z rąk moich i Virginii. Wszystko zniknęło w mikrosekundowych impulsach precyzyjnie kontrolowanej furii z niebios. Pomyślałem o precyzji zrozumienia niezbędnej, by maszyny osiągnęły taki efekt z wysokości pięciuset kilometrów nad powierzchnią planety, idei życia po śmierci i jego strażników krążących w górze, a potem przypomniałem sobie schludną małą sypialnię w wirtualizacji, kredo wyrzecz-ników odrywające się od drzwi. Znów spojrzałem na Sylvie i zrozumiałem po części, co się z nią działo. - Jak to jest z nimi rozmawiać? - zapytałem łagodnie. Prychnęła. - A jak myślisz? Nie przypomina to rozmowy, raczej misterium, jak by sprawdziły się te wszystkie bzdury, które powtarzała mi matka. To bardziej jak... - Zamachała bezradnie rękami. - Jak dzielenie się, jak stapianie granicy stanowiącej to, kim jesteś. Nie wiem