Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jej spojrzenie wyrażało niepokój. — Kim jest ta kobieta? — zapytał w końcu przywódca Samarytan. — Przyjaciółka, która mnie do was przywiozła. Moje słowa znowu przyjęto milczeniem trwającym dobre kilka minut, a ja w tym czasie obserwowałem pokrytą niezliczonymi zmarszczkami twarz starca. Zrozumiałem, że ze względu na swój wiek żyje w innym wymiarze, gdzie wszelki pośpiech, tak ważny dla młodych, jest śmieszny. — Zabójca — powiedział w końcu — to wrogi kapłan, którego Bóg odda w ręce przeciwników, aby został upokorzony i zamęczony na śmierć. Koniec bezbożnika, który tak niegodnie postąpił, będzie haniebny, a gorycz w duszy i ból nie opuszczą go aż do śmierci! Człowiek ten wystąpił przeciw przykazaniom bożym i dlatego będzie oddany swoim nieprzyjaciołom, aby spadły na niego najgorsze nieszczęścia i dopełniły zemsty na jego ciele! — O kim pan mówi? Przywódca Samarytan wstał, opierając się na lasce. Milczał przez chwilę, patrząc na mnie spod półprzymkniętych powiek, z rozchylonymi ustami, aż w końcu wyciągnął do mnie drżącą rękę i powiedział: — Mówię o osobie naznaczonej jako głosiciel kłamstw, bezbożnym kapłanie, który zwiódł tłumy, by dla własnej chwały wznieść we krwi miasto próżności! Mówię o bezbożniku, o zbrodniarzu, który wstrząsnął fundamentami ziemi, mówię o bojowniku gniewu, o niszczycielu i jego grzesznym narodzie, jego ludzie obarczonym zbrodniami, mówię o tym, który opuścił Pana i wzgardził świętym Izraelem, który jest tak szalony, że musi uderzyć jeszcze raz, mówię o synu nieszczęścia, o zbłąkanej duszy, o jasnowidzącym tyranie, o szydercy, mówię o tym, który zastawia pułapki i wciąga niewinnego w przepaść, mówię o manipulatorze posługującym się dobrem, by nasycić swój głód zemsty, i mówię o jego zwolennikach otumanionych oszustwami, poświęcających się całkowicie czynieniu zła i szerzeniu pustki! Mówię o tym, który żyje po to, by odbierać życie innym. Mówię o asasynie!8. Przywódca Samarytan usiadł i ciągnął słabym głosem: — Teraz posłuchajcie mnie, albowiem otworzę wam oczy, abyście przejrzeli i pojęli boże nakazy, i wybrali tego, którego Bóg sobie upodobał, żeby poszedł swoją drogą i nie zbłądził z powodu grzesznych skłonności i nadmiaru wygód. Niebiańscy stróże, giganci, synowie Noego naruszyli przykazania i ściągnęli na siebie gniew Boga! Tora natomiast jest prawem, objawieniem i obietnicą, a ty jesteś dzieckiem łaski, wysłannikiem Boga. Poznałem cię! Nadejdzie dzień, kiedy zbrodnie zostaną pomszczone. Zbrodniarzy porazi trwoga, spadną na nich straszliwe cierpienia i będą się wili niby kobiety przy porodzie. Spojrzałem na Jane, która osłupiała stała bez ruchu przed tym człowiekiem z innej epoki. — A więc profesor Ericson był u was? — Ty także chcesz wiedzieć... — Tak, chcę. Skoro mnie rozpoznałeś, powinieneś wszystko mi przekazać. Starzec patrzył na mnie z twarzą bez wyrazu. Po chwili odezwał się cicho: — Ten człowiek przybył tu, by zamieszkać z nami i studiować nasze teksty. Udostępniliśmy mu nasze skryptorium i świętą szafę. W ten sposób odnalazł Zwój Srebrny. Niedawno wrócił i prosił, byśmy mu dali ten zwój. — Co zawierał Zwój Srebrny? — Tekst, którego nie wolno nam było czytać przed nadejściem Mesjasza. Profesor Ericson przybył i przyniósł nam wielką nowinę! Zamilkł na chwilę, po czym mówił dalej: — My, Samarytanie, mamy cztery zasady wiary. Jeden jest Bóg — Bóg Izraela. Jeden prorok — Mojżesz. Jedna wiara — w Torę. Jedno miejsce święte — góra Garizim. Do tego trzeba jeszcze dodać dzień zemsty i zapłaty — koniec świata, kiedy to objawi się prorok Thaeb, syn Józefa. Profesor oznajmił nam, że Thaeb już jest wśród nas! — O czym mówi ten zwój? — ponowiłem pytanie. — Nie umiemy go odczytać. Nie jest napisany w naszym języku. Ale profesor umiał. Miał nam odkryć jego tajemnicę. Jednak zamordowano go, zanim zdążył to uczynić... Po tych słowach starszy człowiek dał znak kobiecie, a ta wzięła go pod ramię i wyprowadziła z namiotu. Wtedy dopiero zrozumieliśmy, że jest ślepy. Wyszliśmy z namiotu i nie budząc niczyjego zainteresowania, zbliżyliśmy się do niewielkiego ołtarza, na którym dopalały się resztki jakiegoś zwierzęcia. Dwóch kapłanów odprawiało modły w obecności trzydziestu wiernych, samych mężczyzn. Samarytanie właśnie składali ofiarę. Ciemny, prawie czarny dym, wzbijający się ku niebu, niósł ostry smród palonego mięsa, który przyprawił mnie o dreszcze. Zbliżyłem się do ołtarza. Jane została z tyłu. Ujrzałem zwierzęta ze związanymi nogami, z poderżniętymi gardłami, z oczami wychodzącymi z orbit, z ciałami na pół spalonymi, z poczerniałymi kośćmi. I ten okropny obrzydliwy smród, ostry i zarazem mdły, słodkawy i jednocześnie słony — zapach krwi. Szkarłatne krople spływały po ziemi, po ołtarzu, po kamieniach. Przed ołtarzem stało dwunastu bosych kapłanów w długich białych szatach, z wieńcami na głowach. Kapłan składający ofiarę ubrany był w płócienną szatę przybraną futrem, w futrzanej czapce na głowie. Odwrócił się do ołtarza, gdzie jeden z kapłanów trzymał barana, i położył rękę na łbie zwierzęcia. Wtedy sprawujący ofiarę ostrym nożem przebił baranowi gardło. Dwaj kapłani zebrali krew zwierzęcia do naczynia, podczas gdy inni już obdzierali je ze skóry. Krew podano sprawującemu ofiarę, a on wylał niewielką jej ilość na ołtarz. Potem wyjął wnętrzności barana, spalił tłuszcz i zostawił mięso, by upiekło się na ogniu. Niedaleko od ołtarza czekał związany byk, także przygotowany na ofiarę. W epoce Świątyni byka składano w rytualnej ofierze w Sądny Dzień. Ale dlaczego dziś, przecież to nie jest Jom Kippur? Do czego przygotowują się ci Samarytanie? Na jakie wydarzenie, na jaki sąd? W pośpiechu opuściłem to miejsce i wróciłem do dżipa, w którym czekała Jane. Kiedy ruszyliśmy, nadjechał samochód policyjny, kierując się ku obozowisku Samarytan. — Co to wszystko ma znaczyć? — odezwała się Jane, wyraźnie wzburzona, jadąc zbyt szybko po nierównej drodze, jakby przed czymś uciekała. -— To znaczy, że Samarytanie też się szykują. Ericson przybył do nich z nowiną. — Ale żeby uwierzyć, potrzebują chyba jakiegoś namacalnego dowodu? — Wydaje mi się, Jane, że tym namacalnym dowodem... jestem ja! — Co chcesz przez to powiedzieć? — To, że ten człowiek znał mnie, albo raczej wiedział, kim jestem. — Może zgadł? — Nie. Dowiedział się od Ericsona. Żeby dostać Zwój Srebrny, Ericson musiał im powiedzieć, że do esseńczyków przybył Mesjasz. — Ale skąd Ericson miałby o tym wiedzieć? — zapytała zbita z tropu Jane. — Musiał być w kontakcie z esseńczykami... — Wierzysz w to? — To jedyne wyjaśnienie. — Powinniśmy odzyskać Zwój Srebrny. A w tym celu trzeba się spotkać z Ruth Rothberg, córką profesora. Przyjechała przedwczoraj do obozu. Została na noc i odjechała rano, zabierając rzeczy ojca. Może zabrała także zwój. Skręciliśmy na drogę wijącą się ku grotom, a potem zaczęliśmy zjeżdżać w żar najgłębszej depresji świata