Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Nigdy więcej o nim nie słyszano. Chodziły wieści, że jakiś marynarz z portu zabrał na pokład małego czarnego pieska, niemniej los szczeniaczka pozostał dla dzieci ze Złotego Brzegu jedną z największych i najciemniejszych tajemnic. Walter przeżywał całą tę historię boleśniej niż Jim, który miał jeszcze w pamięci swoją rozpacz po śmierci Gipa i nie zamierzał pozwolić sobie na równie niemądre uczucie dla innego psa. Potem nieoczekiwanie zdechł Tygrysek, kotek, który mieszkał w stodole i nie bywał wpuszczany do domu z powodu swych złodziejskich zamiłowań, ale za to dzieci w dwójnasób go rozpieszczały. Został znaleziony na klepisku już martwy. Pochowano go uroczyście w Dolinie. Wreszcie królik Jima, Bun, kupiony od Joego Russella za dwadzieścia pięć centów, zachorował i zdechł. Możliwe, że jego śmierć przyspieszył patentowy lek, który podał mu Jim. Zastosowanie tego leku doradził Joe, który przecież musiał najlepiej wiedzieć, co podawać chorym królikom. Ale Jim czuł się tak, jakby zamordował Buna. — Czy nad Złotym Brzegiem ciąży klątwa? — zapytał ponuro, gdy Buna złożono na wieczny spoczynek obok Tygryska. Walter napisał epitafium ku czci królika. Obaj z Jimem przez tydzień nosili czarne opaski na rękawach, ku przerażeniu Zuzanny, która uważała to za świętokradztwo. Zuzanna nie rozpaczała bynajmniej z powodu straty Buna, ponieważ królik dostał się kiedyś do jej ogrodu i straszliwie go spustoszył. Również dwie żaby, które Walter przyniósł do domu i zostawił w piwnicy, nie wzbudziły jej zachwytów. Jedną z nich wyrzuciła, ale nie zdołała znaleźć drugiej i Walter wieczorem nie mógł zasnąć ze zmartwienia. „A jeśli to byli mąż i żona? — myślał. — Może są okropnie nieszczęśliwi i samotni teraz, gdy ich rozdzielono. Zuzanna wyrzuciła tę mniejszą. Może to była pani żaba, która teraz boi się śmiertelnie, taka; samotna na tym wielkim podwórzu. Pewnie czuje się zupełnie jak wdowa. I kto ją w razie czego obroni?!” Walter nie mógł znieść myśli o cierpieniu żabiej wdowy. Wślizgnął się do piwnicy, by odszukać pana żabę, ale zdołał jedynie zwalić stertę blaszanek, czyniąc hałas, który obudziłby umarłego. Szczęśliwie zbudziła się tylko Zuzanna i ze świecą w ręku zeszła do piwnicy. Pląsający płomyk rzucał na jej twarz niesamowite cienie. — Walterze, na Boga Ojca, czego ty tu szukasz? — Zuzanno, muszę odnaleźć tę żabę — rzekł Walter z rozpaczą. — Pomyśl tylko, jak byś ty się czuła pozbawiona raptem męża, gdybyś gaj kiedyś miała?! — O czym ty mówisz, na litość boską? — spytała szczerze zdumiona Zuzanna. W tym momencie pan żaba najwyraźniej zrezygnował z dalszego ukrywania się. Kiedy na scenie pojawiła się Zuzanna, wyskoczył spoza słoików z marynatami. Walter chwycił go i wyrzucił przez okno, mają nadzieję, że biedak połączy się znów ze swą ukochaną i będą żyli długo i szczęśliwie. — Nie powinieneś był przynosić tych stworzeń do piwnicy — rzekł surowo Zuzanna. — Zdechłyby tu z głodu. — Zamierzałem łapać dla nich różne owady — wyjaśnił Walter z przygnębieniem. — Chciałem na nich przeprowadzać badania naukowe. — Po prostu nie można ich pojąć — jęknęła Zuzanna, prowadząc zmartwionego Waltera do jego pokoju. I nie miała bynajmniej na myśli żab. Któregoś poranka, po nocnej czerwcowej burzy, dzieci znalazły na schodach wejściowych ledwie opierzone pisklę drozda. Ptaszek miał szary grzbiet, nakrapianą pierś i błyszczące oczy. Od pierwszej chwili poczuł głębokie zaufanie i sympatię do wszystkich mieszkańców Złotego Brzegu, którzy w pełni odwzajemniali te uczucia. Nawet Odrobinek mu nie dokuczał, pomimo że kiedyś ptak przyskoczył do jego miseczki i wyjadł całą jej zawartość. Dzieci nazwały drozda Cock. Z początku karmiły go robakami. Miał taki apetyt, że Shirley spędzał większość dnia, wykopując z ziemi robaki dla Cocka. Gromadził je w blaszankach i rozstawiał po domu, ku niezadowoleniu Zuzanny. Zniosłaby ona jednak znacznie więcej dla Cocka, który bez cienia obawy siadał na jej spracowanej dłoni i ćwierkał. Zuzanna bardzo polubiła drozda. W liście do Rebeki Dew uważała za stosowne wspomnieć, iż jego pierś nabiera pięknego czerwonego koloru. „Błagam panią, panno Dew, proszę nie myśleć, że głupieję na starość — pisała. — Sądzę, że to bardzo nierozsądnie tak przywiązywać się do ptaka, lecz ludzkie serce ma swoje słabości. Nie więzimy go w klatce jak kanarka, tego nie mogłabym znieść