Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Urodził się szóstego sierpnia 1945 roku. Pamiętam dokładną datę, bo ciągle się na nią powoływał, nazywając siebie w różnych rozmowach „pierwszym pohiroszimowym amerykańskim dzieckiem", „pierwszym bombowym niemowlakiem", „pierwszym białym człowiekiem, który przyszedł na świat w nowej nuklearnej erze". Twierdził, że wysunął się z tona matki w tym samym momencie, co bomba z trzewi „Enoli Gay". Zawsze uważałem, że przesadza, ale kto wie? Spytałem o to panią Sachs, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy i jedyny; staruszka nie pamiętała godziny (wydała na świat czworo dzieci i wszystkie porody mieszały się jej w głowie), ale przynajmniej potwierdziła dzień i dodała, że wkrótce po urodzeniu syna ktoś faktycznie poinformował ją o zrzuceniu bomby na Hiroszimę. Nawet jeśli Beniamin Sachs ubarwił nieco swój życiorys, była to tylko niewinna mitologizacja. Posiadał wielki dar kojarzenia ze sobą przeróżnych faktów historycznych, a ponieważ znał ich tysiące, wiecznie bombardował słuchacza najdziwniejszymi anegdotami, łącząc najbardziej nieoczekiwane postacie i wydarzenia. Kiedyś, na przykład, opowiedział mi o tym, jak w ostatnim dziesięcioleciu ubiegłego wieku wdowa po Jcffersonie Davisie, prezydencie Skonfederowanych Stanów Ameryki, poprosiła, ażeby zorganizowano jej spotkanie ze sławnym anarchistą, księciem Piotrem Kropotkinem, podczas jego pierwszej wizyty w Stanach Zjednoczonych. Już samo spotkanie było czymś dość niezwykłym, ale to jeszcze nie koniec. Otóż zaledwie kilka minut po przybyciu Kropotkina w domu pani Davis zjawił się nie kto inny jak Bookcr T. Washington i oznajmił, że pragnie się widzieć z człowiekiem, który towarzyszy Kropotkinowi (był to ich wspólny znajomy). Na wieść, że Booker T. Washington czeka w holu, pani Davis kazała służącej zaprosić go do salonu. I przez następną godzinę te trzy z pozoru nie mające ze sobą nic wspólnego osoby - rosyjski arystokrata przeciwny wszelkiej władzy państwowej, dawny niewolnik, a obecnie działacz murzyński, pisarz i nauczyciel, oraz żona człowieka, który w obronie instytucji niewolnictwa doprowadzi} do najkrwawszej wojny w dziejach Ameryki - siedziały razem przy stole, popijając herbatę i gawędząc. Tylko Sachs znał tego typu historie. Tylko Sachs wiedział, że kiedy aktorka Louise Brooks dorastała na początku wieku w małej mieścinie w Kansas, jej najlepszą przyjaciółką była mieszkająca w sąsiednim domu Vivian Vance, tak sama, która później występowała w znanym serialu „I love Lucy". Ogromnie go cieszyło, że dwie aktorki uosabiające dwa tak odmienne oblicza amerykańskiej kobiety, zmysłową diablicę i nieefektowną gospodynię domową, bawiły się razem na jakiejś zakurzonej uliczce w samym środku Ameryki. Uwielbiał takie zbiegi okoliczności, takie kaprysy i dziwactwa historii, sposób, w jaki wszystko bywało czasem postawione do góry nogami. Nabiwszy sobie głowę podobnymi faktami, patrzy! na świat jak na twór wyobraźni i prawdziwe, udokumentowane zdarzenia traktował niczym symbole literackie, tropy mogące objawić jakiś ukryty, złożony wzór mający odniesienie do rzeczywistości. Nie byłem do końca pewien, jak poważnie podchodzi do tej zabawy, ale oddawał się jej często; niekiedy miałem wrażenie, że po prostu nie umie przestać. Stwierdzenie, że się urodził w chwili zrzucenia bomby na Hiroszimę, stanowi przykład takiej właśnie nieodpartej potrzeby. Przebija z niego wisielczy humor, ale zarazem jest ono próbą określenia i usytuowania samego siebie w tych okrutnych czasach, w jakich przyszło nam żyć. Często mówi! o bombie atomowej. Była dla niego zasadniczym elementem współczesnego świata, znakiem granicznym w dziejach ludzkości, tym, co wyraźnie oddziela nas od wcześniejszych pokoleń. Odkąd staliśmy się zdolni do zniszcze- 28 29 nia siebie: zmieniło się pojęcie ludzkiego życia; Sachs twierdził, że nawet w powietrzu, którym oddychamy, unosi się odór śmierci. Nie był pierwszym człowiekiem, który głosił tego typu opinię, ale zważywszy na to. co mu się przytrafiło dziewięć dni temu, trzeba przyznać, że jego obsesja na punkcie bomby przybrała dziwny, nieoczekiwany obrót, zupełnie jakby to słowo zagnieździło się w jego umyśle i całkowicie nim zawładnęło. Matka Sachsa była katoliczką irlandzkiego pochodzenia, ojciec Żydem o wschodnioeuropejskim rodowodzie. Ich przodkowie przybyli do Ameryki w ubiegłym wieku, aby - podobnie jak większość emigrantów - ocalić swe życie (jedni uciekając przed wielkim głodem lat czterdziestych, drudzy - przed pogromami lat osiemdziesiątych). Właściwie to niemal wszystko, co o nich wiedziałem. Sachs lubił powtarzać, że rodzina matki zawdzięczała przyjazd do Bostonu pewnemu poecie; musiał mieć na myśli sir Waltera Raleigha, bo to on sprowadził kartofle do Irlandii, a zatem był pośrednim sprawcą klęski, która wydarzyła się dwieście pięćdziesiąt lat później, kiedy to zaraza zniszczyła zbiory