Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. I głupi. A ta głupota teraz już nie cieszy, nie cie- szysz się, że zmądrzałeś, czujesz tylko palący wstyd za siebie, za tamtego, bezbarwnego, rzeczowego żółtodzioba, który wyobrażał sobie, że jest niezastąpiony, nietuzinkowy i niezwykły... i jeszcze wstydliwe dziecinne pragnienia, paniczny strach przed dziewczy- ną, o której już tyle naopowiadałem, że już w żaden sposób nie mogłem się wy cofać, a następnego dnia - dziki gniew ojca, płoną- ce uszy, i to wszystko nazywa się najszczęśliwszym czasem - bez- barwność, pragnienia, entuzjazm. - Kiepska sprawa - pomyślał. A jeśli nagle, za piętnaście lat okaże się, że ja dzisiejszy, jestem równie przeciętny i zniewolony jak w dzieciństwie, może nawet bardziej, ponieważ teraz uważam się za dorosłego, który wystarczająco dużo przeżył, więc ma prawo do zadowolenia z siebie i osadzania innych. Skromność i tylko skromność do pokory włącznie... i tylko praw- da, nigdy nie okłamuj, przynajmniej samego siebie, ale to okropne być pokornym, kiedy dookoła tylu idiotów, rozpustników, interesow- nych kłamców, kiedy nawet najlepsi też są napiętnowani niczym trę- dowaci... Czy chcesz znowu być młody? Nie. A czy chcesz pożyć jeszcze z piętnaście lat? Tak. Ponieważ życie jest dobrem samym w sobie. Nawet kiedy otrzymujesz cios za ciosem. Żeby tylko można było odpowiedzieć uderzeniem na uderzenie... No dobra, wystarczy. Trzymajmy się tego, że prawdziwe życie jest sposobem istnienia pozwalającym oddawać ciosy. A teraz pójdziemy i zobaczymy, co z nich wyrosło... Na sali było dosyć dużo dzieci i panował normalny hałas, który ucichł, kiedy Bol-Kunac wprowadził Wiktora na scenę i usadził pod ogromnym portretem prezydenta - darem doktora R. Kwadrygi - za stołem przykrytym czerwono-białym obrusem. Potem Bol-Kunac wyszedł na brzeg sceny i powiedział: - Dziś będzie z nami rozmawiać znany pisarz Wiktor Baniew, któ- ry urodził się w naszym mieście. - Odwrócił się do Wiktora. - Jak pan woli, panie Baniew, żeby pytania zadawano z miejsca, czy na kartkach? - Wszystko mi jedno - powiedział Wiktor lekkomyślnie. - Aby tylko było ich dużo. - W takim razie, proszę. Bol-Kunac zeskoczył ze sceny i usiadł w pierwszym rzędzie. Wiktor poskrobał brew oglądając salę. Było ich około pięćdziesię- ciorga: dziewcząt i chłopców w wieku od dziesięciu do czternastu lat - patrzyli na niego spokojnie i wyczekująco. Zdaje się, że tu są same wunderkindy, pomyślał mimochodem. W drugim rzędzie z pra- wej zauważył Irmę i uśmiechnął się do niej. Inna odpowiedziała uśmiechem. - Uczyłem się w tym samym gimnazjum - zaczął Wiktor - i na tej samej scenie wypadło mi kiedyś grać Ozryka. Roli nie umiałem, więc musiałem ją wymyślić w trakcie przedstawienia. To był pierw- szy wypadek w życiu, kiedy musiałem wymyślić coś nie pod groźbą dwójki. Podobno teraz trudniej się uczyć niż w moich czasach. Po- dobno macie teraz nowe przedmioty i to, co my przerabialiśmy w trzy lata, musicie przerabiać w ciągu roku. A wy zapewne nawet nie do- strzegacie, że jest wam trudniej. Uczeni przypuszczają, że ludzki mózg jest w stanie pomieścić znacznie więcej informacji, niż to siQ wydaje na pierwszy rzut oka przeciętnemu człowiekowi. Trzeba tyl- ko umieć te informacje wtłoczyć... Aha, pomyślał, zaraz im opowiem o hipnopedii. Ale w tym mo- mencie Bol-Kunac przekazał mu karteczkę: „Prosimy nie opowia- dać nam o osiągnięciach nauki. Proszę rozmawiać z nami jak z rów- nymi. Walerians kl. 6". - Tak - powiedział Wiktor. - Tu niejaki Walerians z szóstej klasy, proponuje mi, żebym rozmawiał z wami jak z równymi, i ostrzega mnie przed referowaniem wam osiągnięć nauki... Muszę się przyznać Wale- rians, że istotnie zamierzałem porozmawiać z wami o osiągnięciach hipnopedii. Jednakże chętnie zrezygnuję ze swojego zamierzenia, cho- ciaż uważam za swój obowiązek poinformować cię, że większość rów- nych mi, dorosłych ludzi ma nadzwyczaj umiarkowane wyobrażenie o hipnopedii. - Poczuł, że jest mu niewygodnie mówić na siedząco, wstał i przespacerował się po scenie