Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Uwaga, uwaga, pan Fabian Garcia proszony jest o niezwłoczne przybycie do punktu pogotowia ratunkowego. Megafon wołał go z uporem, coraz bardziej stanowczo, coraz bezczelniej. Uwaga, uwaga, pan Fabian Garcia wzywany jest niezwłocznie do portowego ambulatorium. Lekarz sądowy usłyszał swoje nazwisko gdzieś w powietrzu i próbował otworzyć oczy w padającym prostopadle i oślepiającym słońcu, ale nie uczynił nic więcej, by otrząsnąć się z odrętwienia o trzeciej po południu. Czyżby to Bóg wzywał go na Sąd Ostateczny? Choćby tak było, ani myślał podnieść się z leżaka. Niech Bóg się zniży i osądzi go tu, na plaży Syreny. Blask słońca na skórze skłonił go do oporu, do umocnienia się w tej jakże błogiej senności. Wyobraził sobie, że jeśli te rozkosze lata zbiegłyby się z Sądem Ostatecznym, to wielu zmarłych, usłyszawszy trąby archaniołów, ze zwykłego lenistwa odmówiłoby zmartwychwstania, a on, Fabian Garcia, lekarz sądowy, byłby jednym z nich. Istnieje rodzaj oporu właściwy hedonistom, którzy okopują się w rozkoszy i odmawiają innych doświadczeń, jednakże na deptaku przez megafon obsesyjnie powtarzano jego nazwisko, raz za razem. Pomyślał, że taki upór powodowała nie konieczność jego zmartwychwstania, lecz czyjaś śmierć. Niech idzie do diabła, zamruczał do siebie. Jakiż to głupek musiał umrzeć w tak cudownym dniu jak dzisiejszy? Lekarz poczuł się nagim buntownikiem, zamaskowanym w promieniach słońca, i postanowił nie wypełnić swojego obowiązku, tylko dalej opalać się na plaży. Jeśli ktoś zmarł, może poczekać, aż dobiegną końca te błogie godziny szczęścia. Uwaga, uwaga, pan Fabian Garcia proszony jest o poświadczenie utonięcia. - Chyba musisz pójść. Są strasznie uparci - odezwała się jego dziewczyna, Marita, leżąca obok na piasku. - Teraz nie zamierzam. Pójdę po zabawie. Musimy razem zatańczyć cza-czę - odpowiedział lekarz. Natomiast sędzia Leonardo Muńoz znajdował się w owym czasie na plaży nudystów, na południe od miasta, w miejscu, do którego dotrzeć można było jedynie pieszo, przez strome urwiska, bardzo niebezpieczną ścieżką, zostawiając samochód na niewielkim placyku nad przepaścią. Leonardo Muńoz był sędzią naturystą. Przez cały tydzień przewodniczył sądom, ogłaszał wyroki i nawet w święta nie zaniedbywał obowiązków. W lecie zabierał akta na plażę i spędzał niedzielę, przeglądając dokumenty w pełnym słońcu, całkowicie nagi, samotny, z pasztecikami ze szpinakiem i psem wilczurem o imieniu Reo. W tej właśnie chwili miał przed sobą akta zawierające szczegóły zbrodni dokonanej w jego rejonie: dość znany w tych stronach właściciel firmy inwestycyjno-budowlanej został znaleziony w plastikowym worku w podmokłych zaroślach, prawdopodobnie uprzednio zamordowany strzałem w plecy z bardzo bliska. Lektura tego krwawego przypadku stapiała się w głowie sędziego z szumem fal i krzykami dzieci. Tamtej sierpniowej niedzieli, o trzeciej po południu, plaża pełna była naturystów, gdy nagle Reo podniósł uszy, machnął ogonem i bardzo zdenerwowany zaczął przyglądać się jakiemuś punktowi na horyzoncie. Zdaje się, że jego uwagę zwrócił szczegół, który pozostał niezauważony przez wszystkich kąpiących się w tym czasie nudystów. Pies trwał w bezruchu, zapatrzony, a tymczasem delikatne kołysanie fal w zatoczce niosło z pełnego morza w stronę plaży bukiet polnych kwiatów, przewiązany czerwoną kokardą, unoszący się między pluskającymi ciałami. Z jakiegoś powodu te kwiaty, wśród których było kilka dzikich irysów, zaintrygowały Rea, bo obwąchiwał je z zainteresowaniem, gdy jakaś dziewczynka wyciągnęła je z wody i zaniosła pokazać rodzicom odpoczywającym w hamakach pod parasolem. Chwilę później tą samą wodną drogą przypłynął słomkowy kapelusz ozdobiony jedwabnymi owocami. Sędzia Leonardo Muńoz, obojętny na zdenerwowanie psa, wciąż zgłębiał przypadek morderstwa inwestora budowlanego, nie zauważając również, że dzwoni jego telefon komórkowy, pozbawiony etui ze względu na charakter plaży. W głębokim przekonaniu, że topielec to Ulisses Adsuara i nikt inny, emerytowany strażnik miejski Diego Molledo, siedząc przy barze, wiedziony nigdy niewygasłą zawodową podejrzliwością, rozważywszy przypadek przy trzech kolejnych piwach, postanowił przeprowadzić własne śledztwo i by umocnić się w swoim przekonaniu, zapragnął raz jeszcze obejrzeć zwłoki. Udał się do ambulatorium pogotowia ratunkowego i dołączył do tłumu gapiów, którzy roztrząsali kwestię tożsamości zmarłego. Tam usłyszał najświeższą wiadomość. - To cudzoziemiec - poinformowano go. - Skąd wiadomo? - Ma paszport. To Grek albo Włoch, urodzony na Kor-fu, tego jeszcze nie wiedzą - odpowiedział policjant. - Chciałbym jeszcze raz mu się przyjrzeć. - Jest do pana dyspozycji - powiedział szef ratowników. - Niemożliwe, żeby człowiek tak był podobny do siebie po śmierci i żeby nie był tym właśnie zmarłym. Nigdy w życiu nie widziałem takiego podobieństwa - orzekł Diego Molledo po dokładnych oględzinach twarzy. Potem strażnik zaczął wnikliwie przyglądać się ubraniu