Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ze swymi strzelistymi, wulkanicznymi szczytami, przepaścistymi dolinami oraz nagimi skałami, tylko gdzieniegdzie porośniętymi nieustępliwą roślinnością, wyspa przypominała ogromny kurhan albo drogowskaz, wznoszący się ku niebu na znak ostrzeżenia. Ptaki krążyły wokół niej jak wokół jakiejś martwej istoty. Spoglądając na wyniosłe skały, Linden poczuła dreszcz niepokoju. W tej samej chwili nad całym statkiem gigantów poniósł się krzyk Honninscrave’a. – Wysłuchajcie mnie! – wołał kapitan głosem pełnym drżenia i tęsknoty, smutnym jak zawodzenie wiatru. – Opuszczamy bezpieczne morze i wpływamy na obszar Elohim, Strzeżcie się! Są oni piękni i groźni i nikt nie potrafi przewidzieć ich zachowania. Jeśli tylko zechcą, powstanie przeciw nam samo morze. Wydał warkliwym tonem rozkazy, polecając obrócić Klejnot Gwiezdnej Wędrówki tak, by przepłynął obok Nagiej Wyspy zwrócony rufą do wiatru, kierując się prosto na północny wschód. Lęk Linden narastał. Elohim – wyszeptała. Cóż to za lud oznaczał granice swego terytorium tak wielkim stosem czarnego kamienia? Naga Wyspa przesunęła się za burtą. Linden nie widziała teraz jej południowego brzegu, lecz wschodni. Wyspa znalazła się między nią a zachodzącym słońcem i spowiła ją czerwona aureola. W pewnej chwili kobieta odniosła wrażenie, że skała ożyła. Wyglądała jak rozpaczliwie zaciśnięta pięść tonącego, wzniesiona przeciw groźnemu morzu. Gdy jednak słońce skryło się za horyzontem, Nagą Wyspę spowił mrok. Nocą Samum Wędrowców ucichł, przeradzając się w mnóstwo wiejących w różnych kierunkach wiatrów, które zmuszały wszystkie kolejne wachty do niemal nieustannego halsowania, nie dając im ani chwili spokoju. Nazajutrz wiatr wiał w jednym kierunku, pozwalając Klejnotowi Gwiezdnej Wędrówki płynąć spokojnie naprzód. O świcie następnego dnia, gdy Linden wypadła pośpiesznie z kajuty, chcąc się przekonać, dlaczego dromond trwa w bezruchu, przekonała się, że giganci zakotwiczyli nieopodal górzystego brzegu. Dziób statku skierowali prosto ku kanałowi, który biegł między wyszczerbionymi turniami niby fiord. Łańcuch górski ciągnął się na północ i na południe daleko jak okiem sięgnąć, tworząc nieprzebytą barierę, przerwaną jedynie wylotem kanału. W oddali, po obu stronach, pobrzeże zataczało łuk, jakby cofało się od morza. W efekcie klify położone naprzeciw dromondu przypominały wysunięte szczęki, gotowe pochwycić i połknąć ofiarę. Ranek był chłodny, bryza słona, a w wodach kanału odbijał się blask słońca. W powietrzu unosił się smak późnej jesieni, lecz góry wydawały się zbyt zimne, jak na tę porę roku. Ich posępne przełęcze i wzniesienia porastały iglaste krzewy, którym otaczający je granit nadawał szary odcień, zupełnie jakby ta okolica przeszła z lata od razu w zimę, nie podlegając przy tym niemal żadnym zmianom. Tylko na najwyższych turniach widać było ślady śniegu. Giganci zaczęli się zbierać w pobliżu pokładu sternika. Linden podeszła do nich. Wciąż towarzyszyły jej słowa Honninscrave’a: „piękni i groźni”. Słyszała też inne słowa na temat niezwykłej natury Elohim. Covenant, Brinn, Smołowiąz i Najstarsza weszli na pokład sternika przed nią, Morski Marzyciel zaś podążał za nią, niemal nadeptując na pięty Cailowi. Sevinhand i spiżarmistrz stali na pokładzie rufowym, w towarzystwie innych gigantów oraz Haruchai. Wszyscy w napięciu czekali. Tylko Vain sprawiał wrażenie obojętnego na unoszącą się w powietrzu aurę zagrożenia. Zamarł nieruchomo w pobliżu jadłoprowiantosali, odwrócony plecami do brzegu, jakby nic on dla niego nie znaczył. Linden spodziewała się, że głos zabierze Najstarsza, lecz do zebranych przemówił Honninscrave. – Przyjaciele – zaczął, wykonując szeroki gest. – Oto widzicie kraj Elohim. Przed nami wiodąca do niego droga. To ujście zwie się Raw. Za nim leży rzeka o nazwie Callowwail, która z kolei wypływa z miejsca, które Elohim zwą swym clachanem. Ze źródeł samego Elemesnedene. Te góry to Obręcz Raw. Strzegą Elemesnedene przed intruzami. Dzięki temu Elohim mogą żyć w pokoju, albowiem nie sposób do nich dotrzeć inaczej niż poprzez Raw, a z jej wód żadna istota ani statek nie wydostanie się bez błogosławieństwa tych, którzy są jej władcami i którzy władają również Callowwail i Drzewoborem. Wspominałem już o Elohim. Są oni weseli i chytrzy, życzliwi i podstępni. Jeśli ich wiedza i moc mają jakieś granice, my ich nie znamy. Nie odkrył ich nikt, kto wypłynął z Raw. A od tych, którzy nie wypłynęli, nie usłyszeliśmy żadnych opowieści. Odeszli spośród żywych i wszelki ślad po nich zaginął. Honninscrave przerwał. – Nie tak opisywał ich Pianościgły – sprzeciwił się Covenant tonem żywym od wspomnień. – Mówił o „zaczarowanych lasach Elohim”, „roześmianym ludzie”. Nim Bezdomni dotarli na Morską Rubież, stu spośród nich postanowiło zamieszkać wśród Elohim. Jak mogą być niebezpieczni? A może oni też się zmienili... – Ucichł, porażony niepewnością. Kapitan spojrzał mu prosto w twarz. – Elohim są tym, czym są. Nie zmieniają się. A Słone Serce Pianościgły trafnie ich opisał. Nasi rodacy, których zwiesz Bezdomnymi, byli wśród nas znani jako Zaginieni. Wyruszyli na swych dumnych statkach, by opłynąć świat, i nigdy nie wrócili. W następnych pokoleniach próbowaliśmy ich odszukać. Choć nie udało nam się tego dokonać, natrafiliśmy na ślady ich pobytu. Wśród Bhrathair mieszkała jeszcze garstka gigantów. Byli oni potomkami kilku wędrowców, którzy zostali tam, by pomóc w walce z piaskowymi gorgonami z Wielkiej Pustyni. Wśród Elohim zaś zachowały się opowieści o setce Zaginionych, którzy postanowili osiedlić się w Elemesnedene. Słone Serce Pianościgły wywodził się jednak od tych gigantów, którzy wypłynęli z Raw, z błogosławieństwem Elohim. A co z tymi stoma, którzy zostali? Covenant Przyjacielu Gigantów, oni zaginęli bardziej niezawodnie niż cała reszta Bezdomnych, albowiem zapomnieli, kim są. Po dwustu latach pozostała po nich jedynie opowieść, powtarzana przez Elohim. W tak krótkim czasie stu gigantów nie mogło umrzeć ze starości. Mimo to zniknęli i nie pozostawili po sobie żadnego potomstwa, choć nasz lud kocha dzieci i ich płodzenie równie mocno jak życie. – Kapitan wyprostował ramiona, spoglądając w gardziel Raw. – Owszem, mówiłem, że Elohim są niebezpieczni, nie twierdziłem jednak, że pragną krzywdy jakiejkolwiek żywej istoty albo Ziemi. W swych opowieściach przedstawiają siebie jednak jako bastion ostatniej prawdy i strzegą owej prawdy na sposób niepojęty dla tych, którzy ich spotykają. Z płynących na Klejnocie Gwiezdnej Wędrówki ja jeden wpłynąłem ongiś do Raw i udało mi się wrócić