Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Taka była. Nigdy nie mogłeś być pewny, co zrobi. Są okręty trudne do prowadzenia, ale zawsze można przypuszczać, że zachowają się rozsądnie. Lecz gdy chodzi o tę fregatę, cokolwiek byś z nią robił, nigdy nie mogłeś przewidzieć, jak się to skończy. Była to zepsuta bestia. Lecz być może, że była tylko obłąkana. Wyraził to przypuszczenie tonem tak poważnym, iż nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Przygryzając dolną wargę odciął mi się: – O, dlaczegóżby nie?! Dlaczegóż nie mogło być czegoś w jej budowie, w jej kształtach, co odpowiada szaleństwu. Bo cóż to jest szaleństwo! Jakaś drobna niedokładność, podobnie jak w budowie naszego mózgu. Dlaczego nie miałoby być szalonej fregaty – mówię „szalonej w pojęciu okrętowym – to znaczy, że nigdy nie masz pewności, czy zrobi ona to właśnie, co każdy inny rozsądny okręt na pewno zrobiłby dla ciebie. Są okręty, które sterują niesfornie, okręty, którym nie można dowierzać, iż Spokojnie staną na kotwicy; inne wymagają strasznego dozoru, gdy wiatr wieje, a znów może być okręt, który przy bardzo łagodnym powiewie zachowa się jak podczas burzy. Ale możesz się spodziewać, iż zawsze zachowa się jednakowo. Uważasz pan to za cechę jego charakteru jako okrętu, tak właśnie, jak bierzesz pod uwagę właściwości charakteru człowieka, z którym masz do czynienia. Ale z nią to inna sprawa. Była nieobliczalna. Jeżeli nie była szalona, to była to najgorsza, najmniej posłuszna, najdziksza bestia, jaką kiedykolwiek spuszczono na wodę. Widziałem ją, jak przez dwa dni żeglowała doskonale wśród okropnej burzy, a trzeciego dnia w ciągu popołudnia dwukrotnie wykręciła spod wiatru. Pierwszy raz gładko przerzuciła sternika przez koło, ale ponieważ nie udało się jej go zabić, powtórzyła to samo w trzy godziny później. Rzucała się w tył i w przód, porwała wszystkie żagle, któreśmy umocowali, napędziła wszystkim strachu, przeraziła nawet panią Colchester, siedzącą właśnie w swej wspaniałej kabinie, z której była tak dumna. Podczas przeglądu załogi spostrzegliśmy brak jednego człowieka. Przeleciał przez burtę, biedaczysko, oczywiście nie dostrzeżony i nie słyszany! Dziwię się, iż tylko jego jednego to spotkało. I zawsze działo się coś podobnego. Zawsze. Słyszałem, jak pewien starszy marynarz mówił do kapitana Colchestera, iż doszedł do tego, że boi się po prostu otworzyć usta, by wydać jakiś rozkaz. Była postrachem zarówno na morzu, jak i w porcie. Nigdy nie wiedziałeś, jak ją przytrzymać. Przy najlżejszym podrażnieniu zaczynała rwać powrozy i druciane liny jak nać marchwi, Była wysoka, niezgrabna, nieporęczna, ale to nie tłumaczy tego, iż posiadała moc sprowadzania nieszczęść. Wie pan, że gdy wspominam ją, zawsze przychodzą mi na myśl owi nieuleczalni wariaci, których od czasu do czasu szał ogarnia. Spojrzał na mnie pytająco. Ale, oczywiście, nie mogłem się zgodzić, by okręt mógł oszaleć. – W portach, gdzie ją znano, bano się jej. Zdemolowanie dwudziestu stóp solidnego, kamiennego nabrzeża portowego nie kosztowało ją nic a nic, zarówno jak zdarcie końca drewnianego zabudowania portu. Musiała w swoim życiu pogubić całe mile łańcuchów i setki ton kotwic. Gdy ruszyła ku jakiemuś małemu, spokojnemu okrętowi, zatrzymanie jej było po prostu diabelską robotą. I nigdy nie zrobiła sobie krzywdy, z wyjątkiem kilku lekkich draśnięć. Chcieli, by była mocna. I była. Tak mocna, iż mogła mierzyć się z podbiegunowymi lodowcami. Zachowywała się tak, jak na początku. Od dnia, w którym spuszczono ją na wodę, nie było roku, by kogoś nie zamordowała. Zdaje mi się, iż właściciele byli tym bardzo przygnębieni. Ale wszyscy Apse’owie mieli sztywne karki i za nic w świecie nie chcieli przyznać, że w „Rodzinie Apse” jest coś nie w porządku. Nie chcieli nawet zmienić jej nazwy. „Nonsens i głupota”, jak zwykła była mawiać pani Colchester. Powinni byli przynajmniej zamknąć ją na całe życie w jakim suchym doku, gdzieś w górze rzeki, i zrobić wszystko, aby nigdy już więcej nie powąchała słonej wody. Niech mi pan wierzy, mój kochany, regularnie w każdej podróży zabijała kogoś. Było to powszechnie znane. Sławna była z tego daleko i szeroko. Wyraziłem zdziwienie, iż okręt z tak ponurą reputacją mógł znaleźć załogą. – To pan nie wie, co to są za ludzie ci marynarze, drogi panie. Pozwoli pan, że mu to wytłumaczę na przykładzie. Pewnego dnia, staliśmy wtedy w doku, podszedłem do dzioba i zauważyłem zbliżających się ku mnie dwu niczego sobie marynarzy: jeden był w średnim wieku, stateczny, poważny, jak się zdawało, drugi – żywy młody chłopak. Przeczytali nazwę na dziobie i przystanęli, by się jej przyjrzeć. Starszy mówi: „«Rodzina Apse» to krwawa suka – powtarzalni, jak mówili – między okrętami, Jack, która w każdej podróży zabija człowieka. Nie zapisałbym się na nią, za nic na świecie nie zapisałbym się.” A drugi mówi: „Gdyby to był mój okręt, to wpakowałbym ją w błoto, w jakie bagno i podpalił; niech mię piorun trzaśnie, jeślibym tego nie zrobił!” Na to pierwszy dodaje: „Dużo ich to obchodzi; życie ludzkie jest tanie, chwała Bogu.” Młodszy splunął w wodę: „Nie będą mnie mieli, nawet za podwójną zapłatę.” Kręcili się jakiś czas, a potem wrócili do doku. W pół godziny później widziałem ich obu na naszym pokładzie; szukali mata i widocznie byli wielce zaniepokojeni, czy ich aby wezmą. Ale wzięli ich. – Czym pan to tłumaczy? – spytałem. – Jak to panu powiedzieć? – rzekł. – Lekkomyślnością! Próżnością, z jaką będą się chełpili wieczorem przed swymi kolegami. „Właśnie załadowaliśmy się na tę «Rodzinę Apse». Gwiżdżę na nią. Nie damy się nastraszyć.” Zwykła przewrotność marynarzy! Rodzaj ciekawości