Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Supaari zrobił unik, ale cios trafił go poniżej ucha. Siła uderzenia nie była aż tak duża, by go powalić, ale poczuł je boleśnie i cofnął się, by zebrać siły. Teraz już obaj bardziej ostrożni, krążyli wokół siebie z lekko ugiętymi, rozpostartymi rękami, a ich głośne, chrapliwe oddechy zagłuszały dobiegające z oddali wrzaski i ryki. Supaari bez ostrzeżenia wyrzucił prawą nogę, ale zamiast uderzyć Kitheriego w piersi, wspierając się na ogonie, wykorzystał impet, by ugodzić go poniżej kolana. Był to zręczny atak i w tym momencie mógł rozstrzygnąć walkę na swoją korzy ść, gdyby sam zdołał utrzymać równowagę. Stracił przewagę, kiedy obaj runęli na ziemię. Rad z tego, że walka nie okazała się bezładną wymianą ciosów, jak się obawiał, Najdonioślejszy przetoczył się na grzbiet i błyskawicznie powstał, szczerząc zęby w uśmiechu. Z niebiańskich, fioletowych oczu promieniował groźny spokój, ciało było całkowicie posłuszne jego woli. – Jesteś lepszy, niż się spodziewałem – powiedział swemu byłemu szwagrowi bez cienia ironii. – To ci nie pomoże, ale umrzesz z godnością. Jedyną odpowiedzią był ostry, pouczający zapach wściekłości, a następny atak okazał się już bardziej skuteczny. Wspierając się na ogonie, Supaari wystrzelił obie chwytne stopy, zamykając w stalowym uścisku ręce Kitheriego. Mimo wysiłków Najdonioślejszy nie zdołał ich wyrwać, więc użył całej siły nóg, bioder i lędźwi. Przewrócili się obaj, napinając mięśnie i dysząc ciężko. Upadek rozerwał uchwyt Supaariego, a Kitheri natychmiast to wykorzystał, obejmując tułów przeciwnika ramionami. Supaari odrzucił głowę do tyłu, by dosięgnąć gardła Kitheriego zębami. Kitheri ujrzał wyraźnie tuż przed sobą delikatne żyłki w jego oczach i krótką sierść pokrywającą szczęki. Oczarowany, nawet nie próbował uwolnić się od zębów, które wgryzły się w grubą skórę poniżej jego szyi, ale zamknął oczy, pragnąc całym sobą przeżyć tę wspaniałą chwilę. Czuł urywany, gorący oddech Supaariego, poznał, co jego przeciwnik jadł i pił w ostatnim dniu swego życia. Wsłuchując się w dudnienie ogonów, walących o ziemię w poszukiwaniu punktu oparcia, usłyszał – jak gwałciciel – ciche burczenia i kwilenia wewnątrz ciała ofiary poddawanego ostatecznej, krytycznej próbie. Potem wygiął się w półksiężyc. Wpierając obie stopy w piersi Supaariego, napiął się i wyprostował ciało jak łuk w chwili zwolnienia cięciwy. Prawie nie odczuł bólu, gdy zęby Supaariego cofnęły się gwałtownie, wyrywając mu z gardła kawał mięsa. Dźwigając się na nogi, znalazł w sobie dość wyszukanej wspai niałomyślności, by wydyszeć: – Przyjmij moją pierwszą krew, przeciwniku! I znowu krążyli wokół siebie na ugiętych nogach, i jeszcze trzykrotnie zwierali się w walce, czując w piersiach nieznośny ciężar i głośno łapiąc w nie powietrze; żaden nie był już młody, i a pojedynek okazał się trudniejszy i dłuższy, niż obaj sądzili. Brocząc krwią, czując, że siły go opuszczają, Kitheri zaatakował ponownie, łamiąc rytm kolejności, tym razem wykorzystując krótszy zasięg swoich rąk. Zamarkował niski cios z nogi, z półobrotu, a potem nagle zamienił ten ruch na błyskawiczny wypad, uderzając Supaariego ramieniem w piersi, pomiędzy rękami zgiętymi w obronie. Supaari zareagował natychmiast, prawie automatycznie, zaciskając ręce na plecach Najdonioślejszego. Był to fatalny błąd. Ich oczy spotkały się po raz ostatni w tym śmiertelnym zwarciu; potem Kitheri błyskawicznie szarpnął pazurami w górę i odskoczył do tyłu. Rozłożywszy ramiona w ekstazie, wyśpiewał triumfalnie do hordy zgromadzonej przed nim na wzgórzu: – Oto sztuka umierania! Supaari nie upadł natychmiast ani nie spojrzał w dół, by zobaczyć, co mu się stało. Odwrócił się i zrobił kilka kroków, a wówczas wnętrzności wylały mu się z brzucha na ziemię. Przez jedną straszliwą chwilę Sofii wydawało się, że Supaari je przekroczy, ale on tylko zachwiał się i powoli osunął na kolana. Wstrzymała oddech, nie chciała już napełnić płuc powietrzem, nie chciała, by jej życie trwało dalej, skoro jego nie będzie. – On mnie zabije, Fia – powiedział jej tego ranka, głosem tak chłodnym jak wiatr, który przynosił czystą, przejrzystą woń górskiego śniegu i zapowiedź burz. – Kitheri od dzieciństwa ćwiczył się w sztuce walki. Zabije mnie. Siedział naprzeciw niej, otoczony armią, którą oboje pomogli stworzyć Djalao, teraz powiększoną o inbrokarskich Runów. Sofia nic nie odpowiedziała, skupiając się na nieodczuwaniu niczego. Była to dawna umiejętność; dzięki niej przetrwała wojnę, która zakończyła jej dzieciństwo. Teraz, kiedy życie znowu pogrążyło się w wojnie, ta umiejętność stała się jej drugą naturą. W pewien sposób Supaari i tak już ją opuścił. Rzadko się widywali w ciągu ostatnich lat, walcząc na różnych frontach. O czym mogli ze sobą rozmawiać, odkąd dzieci odeszły? Tylko o wojnie. Supaariego wypełniała stopniowo jakaś przedziwna, święta pustka, jakby każdy nowy sukces Runów wydzierał w jego duszy jakąś nową przestrzeń, jakby ich powodzenia i kompetencje uzmysłowiły mu całkowitą zbędność własnego gatunku. – Oni nas już nie potrzebują – powiedział jej kiedyś z jakąś ulotną satysfakcją. – Może nigdy nas nie potrzebowali. Kiedy więc Supaari oznajmił, że umrze, Sofia po prostu podniosła się na kolana i wyciągnęła do niego ramiona. Pochylił się ku niej i oparł czoło na jej piersiach. – On mnie zabije – powtórzył, tak cicho, że bardziej odczuła ten głos w piersiach, niż dosłyszała – ale nie sprawię mojemu ludowi zawodu, umrę z honorem. Teraz, wpatrując się z oddali w to rozerwane, wypatroszone ciało, Sofia powiedziała: – Dobrze walczyłeś. Unosząc twarz ku skłębionym chmurom, usłyszała pierwsze krople, a poczuła je na skórze dopiero po chwili, kiedy ich spokojną pieśń zagłuszyły wycia i wrzaski ruńskich żołnierzy dających upust swojej rozpaczy, swojemu poczuciu straszliwego zawodu, swojej bezsilnej wściekłości na tych przeklętych, upartych djanada, którzy wciąż ośmielali się odmawiać Runom władzy, potęgi i sprawiedliwości. Uzbrojona piechota zwaliła się w dół po zboczu wzgórza, omijając Sofię jak rzeka skałę, wypełniając równinę, a potem wlewając się do miasta przez główną bramę. Mięso zbuntowane, mięso urągające swoim panom, mięso walczące, pomyślała Sofia. Mięso wołające pełnym głosem