Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Moichi dobył jeden ze sztyletów i trzymał gotowy do ataku, z ostrzem uniesionym ponad poziom rękojeści. Odbiegł od napastników, a oni, rozstawiając się w wachlarz, śmiali się, jakby mieli do czynienia z dzieckiem, a nie z wojow- nikiem. Płynnym ruchem obrócił się - jeden z Zielonych niemalże go dosięgną! - i schwyciwszy za ostrze, rzucił sztyletem. Ciężką rękojeść wycelował prosto w twarz nacierającego przeciwnika. Zielony krzyknął z bólu i zatoczył się od potężnego uderzenia. Krew trysnęła z rozbitego nosa, próbował wypluć wybite zęby przez poharatane wargi. W tym czasie Moichi skoczył w jego stronę, wyciągając drugi sztylet. Przetaczając się obok nóg napast- nika, zadał tylko jeden cios, rozcinając Zielonemu ścięgno Achillesa. Schwycił leżącą na ziemi siekierkę i rzucił, nie zdążywszy nawet wycelować. Zauważył tylko ruch na skraju swojego pola widzenia i tam właśnie posłał toporek. Lecąca broń odbiła się od kolana drugiego Zielonego. Napastnik jęknął, gdy noga gwałtownie zgięła mu się w stawie. Dobrze jednak wiedział, jak padać. Przetoczył się płynnie i za chwilę znów stał na nogach. Toporek uderzył pod złym kątem, trafione płazem ostrza kolano było jedynie stłuczone, a nie złamane, jak to planował Moichi. Zielony rzucił więc własną broń. Moichi uchylił się, a toporek uderzył w ścianę tuż obok jego głowy, wyrzucając w powietrze okruchy cegieł i zaprawy. Widząc, że Zielony jest wystarczająco blisko, Moichi zrobił wymach nogą i poczuł, że trafił prosto w kość policzkową. Kości pękły, a Zielony krzyknął i padł na ziemię. Z ust wysunął się język, czerwony i lepki, niemalże rozdarty na pół przez nagle zaciśnięte zęby. Mężczyzna jednak nie chciał jeszcze ustąpić. Odbił się od ściany i rzucił na Moichiego. Potężnymi ramionami trzasnął nawigatora w ramię, tak że ten wypuścił sztylet. Ręce Zielonego, zakończone długimi i śmiertelnie groźnymi paznokciami zacisnęły się na gardle przeciwnika. Moichi odczekał chwilę, po czym uniósł dłonie i twardymi pięściami uderzył napastnika w uszy z taką siłą, że krew trysnęła z pękniętych bębenków. Zielony poderwał się, rycząc z bólu. Wtedy Moichi zacisnął mocarne ramiona i złamał mu kark. Wstając, zrzucił z siebie zakrwawione ciało; jednocześnie zauważył, że podchodzi ostatni Zielony. Był to krępy mężczyzna, który ostrożnie krążył w pobliżu. Ostrze toporka lśniło w świetle słońca karmazynowym blaskiem. Moichi, stojąc plecami do strzaskanej ściany, wyciągnął miecz. - Czemu go zabiliście? - spytał surowo. - Nie mieliśmy wobec was złych zamiarów. - Złych zamiarów? - wyrzucił z siebie Zielony. - Był przecież Czerwonym. Przez chwilę Moichi niczego nie rozumiał. Poczuł się, jakby czas się cofnął. Znów był w Sha'angh'sei przed Kai-fengiem. - O co ci chodzi? Między Zielonymi i Czerwonymi panuje pokój. Krępy mężczyzna chrząknął i splunął flegmą pod nogi Moichiego. - Już nie, na bogów, już nie! Złowieszczy rozejm na szczęście już nie obowiązuje. - Chcąc wyglądać groźnie, potrząsnął topor- kiem. - Był nienaturalny. Wszyscy się wstydziliśmy. Równie zbrukani jak ludzie deprawujący małych chłopców. W imię wielkiego boga Sha'angh'sei, Kay-ro De, wojna powróciła na ulice miasta! Rzucił się na Moichiego i zaczęli walczyć, bezgłośnie atakując i parując ciosy, wzajemnie szukając luki w obronie przeciwnika. Moichi przerzucił miecz do lewej ręki i płynnym ruchem zaatakował szybkim poziomym cięciem. Oddając cios, Zielony nie zauważył prawej dłoni nawigatora, wyprostowanej i twardej niczym deska. Obrócił się o wiele za późno. Krawędź dłoni Moichiego trafiła prosto w splot nerwowy u nasady szyi. Zielony padł nieprzytomny na bruk. Ulica opustoszała, jeśli nie liczyć kilku martwych ciał. Kubaru zniknął już dawno temu. Moichi czuł jednak oczy spoglądające na niego z okien licznych sklepów. Wciągając głęboko powietrze i próbując zapomnieć o palącym bólu w lewym ramieniu, szybko zebrał sztylety i zatknął je za pas. Schował miecz do zdobionej pochwy i skręcił w boczną uliczkę, niemal natychmiast znikając z oczu gapiów. Zupełnie nie rozumiem, jak to się wszystko od nowa zaczęło. - To jeden z powodów, dla których potrzebowałem cię tak szybko. - Więc wiesz? - Tak. - W takim razie powiedz mi. - Boję się, że to nie takie proste. Ani trochę proste. Moichi siedział w pokoju na drugim piętrze Seifu-ke