They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

To wojna. Trudno. Wojna. Gorycz zostaje. Ale natychmiast przerażenie: oglądając się nie widzi wszystkich strzelców. Zatrzymują się na krańcu Czarnkowa i tu oblicza: brakuje mi czterech. - Wracamy! Przerażone twarze strzelców. I szept błagalny niemal: - Na miłość Boską, panie podchorąży! - To są nasi koledzy. Nie wolno nam ich zostawić. Ta sama stroma droga. Przed miasteczkiem zsiedli z rowerów. Szli środkiem szosy. Ominęli barykadę z pościnanych drzew. Ostrożnie, skradając się, weszli na rynek. Pusto. Cisza. Pusty most na rzece. Podchorąży Bask podbiegł do zamkniętej bramy domu. Uderzył. Zawołał: Waszkowiak, Rożak, Dzida, Lis! Jest tam który? 7 2 września Noc bardzo jasna. Pierwsza rano. Uczucie dziwne: z jednej strony satysfakcja, zadowolenie z siebie, że nie straciłem żadnego strzelca. Z drugiej powraca ta twarz pastora z Hut: spokojna aż do szaleństwa. Należy się z tego otrząsnąć: jak wojna, to wojna. Tyle spraw, wydarzeń, jeden dzień tylko. Ruch szybszy, niż myśl. Dwóch z mego patrolu na początku strzelaniny w Czarnkowie wycofało się inną drogę. Straciłem z nimi łączność. A oni - dowiedziałem się telefonując z Hut do pułku - już dotarli do Murowanej Gośliny. Zaalarmowali: Niemcy w Czarnkowie, podchorąży Bask i reszta plutonu polegli. Ta wiadomość już na pewno u rodziców w Poznaniu. Odczuwam ich rozpacz: pierwszy dzień wojny i syn poległ. Mam jeszcze przed oczami ten rynek w Czarnkowie: stare miasteczko, schludne, cywilów pełno na rynku. Entuzjazm, radość, ściskają nas i nagle ten krzyk: Niemcy idą! Cywile rozpierzchli się. Otworzył się widok na wylot ulicy: Niemcy przechodzą przez most na Noteci. Ryknąłem: cywile do bram! Widzę, po prawej stronie ulicy, na wprost mostu - Niemiec przyczajony pod murem kamienicy zamierza się z karabinu. Rękę miałem na Visie. Oddałem pierwszy strzał. Niemiec przyklęknął, osunął się. Po moim strzale, ta kanonada. Niemcy zaczęli strzelać. Cofam się z wyciągniętym rewolwerem środkiem rynku i krzyczę: wycofywać się! Niemców szły setki. Cały most zielony od ich mundurów. A my, tylko kilku ludzi i rozkaz rozpoznania, nie walki. Za miastem policzyłem ich: było tylko sześciu. To uczucie grozy, rozpaczy, aż ból fizyczny: odpowiedzialność za życie moich strzelców. Krzyknąłem: wracamy! Przerażeni byli, opierali się. Tam Niemcy, przewaga Niemców. To nasi koledzy - tłumaczyłem - musimy im pomóc, nie wolno ich zostawić! Nie wiem, co ich przekonało, może dlatego, że ruszyłem pierwszy, może każdy myślał o sobie: gdybym ja w takiej sytuacji... Pojechali za mną. Przed Czarnkowem zeszliśmy z rowerów. Zacząłem pukać do bram, wołałem strzelców po nazwisku. Dwóch, Rożak i Lis, zaraz podlecieli do mnie. Uradowani. Myśleli, że poległem. Na rynku, na moście - spokój. Niemcy cofnęli się. Na jak długo? Cywile wyglądają ostrożnie na rynek. Pytają czy wrócimy, czy będziemy ich bronić. Obiecuję, że tak. Zaraz będę telefonować do pułku. Telefonuję z Hut do Murowanej Gośliny. Raportuję: w Czarnkowie Niemcy. Ostrzelali nas. Straciłem łączność z dwoma strzelcami. Wtedy powiedzieli mi: są już tu, już wiemy o potyczce. Wystraszyli nas, że prawdopodobnie pluton i dowódca polegli. Pytam o rozkazy. Oczyścić teren w Hutach z niepewnego elementu. Ludność polska narzeka na hakatystów. Całe południe aresztowałem Niemców. Poszedłem do pastora. Otworzyła żona. Oczy szare, wielkie, aż wyłupiaste, bolesne ściągnięcie ust, widziałem, jak dygotały jej ręce, pastor zaraz wyszedł, bez wołania, stanął za nią. Trzydziestoparoletni, twarz pociągła, inteligentna, włosy jasne i mała łysina z tyłu głowy. Kazałem mu się pakować. Odszedł spokojnie, bez słowa. Widziałem, jak pakuje rzeczy do walizki. Żona starała mu się pomagać. Coraz to obejmowała go za szyję. Spojrzała na mnie, łzy płynęły jej po policzkach. Uczucie przykrości dotkliwe. Oskarżam samego siebie za to, że tu jestem, że stoję na progu tego domu. Ta przegroda, przepaść pomiędzy nami. I nagle synek pastora, może siedmioletni, chwyta matkę za rękę. W nim nic żałości, tylko buta, tupnął nogą i po polsku do matki: Co mama płacze! Jak wojna, to wojna! To mnie nieco otrzeźwiło. Wrogość w ustach dziecka, więc może ten ich żal i ból, i spokój to tylko wobec mnie maski. A co czują? Niemki stoją przed chatami. Wyklinają mnie głośno. Idę przez potok tych przekleństw. Chłopi patrzą w przestrzeń przed siebie. Spluwają pod nogi. Nienawistnie. Czuję ich tnące spojrzenia. Już czekali na wyzwolenie niemieckie, już ich armia przechodziła granicę na Noteci. I znów odwleka ją. Niektórzy gospodarze uciekają w pole, muszę posyłać po nich strzelców. Aresztuję ich i trzymam razem w jednej chacie. Przed wieczorem wysyłam wszystkich pod strażą na kierunek Chodzież_budzyń