Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wydawało mi się, że niemożliwe jest istnienie latającego stworzenia o wielkości człowieka - a ci Diomedańczycy mają jednak nietoperzowe skrzydła o rozpiętości sześciu metrów. Dlaczego? - Pani, zadajesz takie pytania teraz? Uśmiechnęła się. - Teraz czekamy tylko na Nicholasa van Rijna. Cóż innego możemy robić niż rozmawiać o osobliwościach? - Możemy... mu pomóc dokończyć tę tratwę, bo inaczej utoniemy wszyscy! - Van Rijn powiedział mi, że jego akumulatory wystarczą tylko dla jednej spawarki, więc każda pomoc będzie mu tylko zawadą. Proszę, mów dalej. Wysoko urodzeni mieszkańcy Hermesa, mają swe obyczaje i nakazy, również co do zachowania się w obliczu śmierci. Z czego wszak składa się człowiek, jeśli nie z obyczajów i nakazów? - Mówiła swobodnym, matowym głosem uśmiechając się lekko, lecz Eryk zastanawiał się, ile z tej swobody było tylko udawaniem. Chciał jej powiedzieć: Znajdujemy się na wodach oceanu na planecie, której życie przynosi nam śmierć. O kilkadziesiąt kilometrów stąd znajduje się wyspa, ale w którą stronę - dokładnie nie wiadomo. Może uda się nam, a może nie uda ukończyć na czas tratwę budowaną z pustych beczek po paliwie; uda się nam albo nie uda załadować na nią żywność odpowiednią dla ludzi; zaś sztorm budzący się na północy też się uspokoi, albo nie. Tubylcy przelatywali nad nami jeszcze kilka godzin temu, ale od tego czasu nie zwracają na nas uwagi, lub ignorują nas... w każdym razie nie udzielili nam pomocy. Ktoś nienawidzi ciebie lub van Rijna, mówiłby dalej. Nie mnie. Ja jestem zbyt małym pionkiem, by mnie nienawidzieć. Ale van Rijn włada Solarną Spółką Przypraw i Alkoholi, która z kolei jest największą potęgą w zbadanej części Galaktyki. A tyś jest księżną Sandrą Tamaryn, dziedziczką tronu władającego całą planetą - oczywiście jeśli przeżyjesz obecne wydarzenia. Odrzuciłaś wiele propozycji zamążpójścia składanych przez przedstawicieli podupadającej, chorej arystokracji z twej planety, i publicznie ogłosiłaś, że gdzie indziej poszukasz ojca twych dzieci, że kolejny Wielki Książę Hermesa będzie mężczyzną, a nie chichoczącym manekinem; toteż wielu dworzan obawia się twego wejścia na tron. O tak, chciał jeszcze i to powiedzieć, jest wielu takich, którzy skorzystają na tym, że Nicholas van Rijn albo Sandra Tamarin nie powrócą z tej podróży. Była to z jego strony galanteria pełna wyrachowania, że zaproponował ci podróż własnym statkiem kosmicznym z Antaresa, gdzie poznaliście się, na Ziemię, z przystankami w co ciekawszych miejscach na całej drodze. Najmniejsze, na co mógł liczyć, to przywileje handlowe na obszarze Wielkiego Księstwa. Największe - nie, nie mógł liczyć na oficjalny związek, ma na to w sobie zbyt wiele przewrotności, i nawet ty, silna, piękna i niewinna nie dopuściłabyś go do wysokiego tronu twych przodków. Ale zbaczam z tematu, moja droga, mówiłby dalej, a tematem jest to, że kogoś z załogi przekupiono. Spisek został zręcznie przygotowany, a ten ktoś czekał tylko okazji. Nadarzyła się ona po wylądowaniu na Diomedesie, gdy chcieliście ujrzeć, jak wygląda prawdziwa dziewicza planeta, której nawet głównych kontynentów nie zdołano dokładnie nanieść na mapę w ciągu tych zaledwie pięciu lat, od kiedy wylądowała tu garstka ludzi. Okazja nadarzyła się, gdy kazano mi zawieźć ciebie i mojego starego piekielnego szefa ku owym stromym górom po drugiej stronie planety, które sławiono za ich cudowny widok. Bomba w głównym generatorze... załoga zginęła, technicy i stewardzi zabici wybuchem, kopilot rozbił czaszkę, gdy rzuciło nas do wody... radio strzaskane... a planetolot zatonie dużo wcześniej niż personel bazy zaniepokoi się i uda na poszukiwania. A gdybyśmy nawet przeżyli - czy jest najmniejsza szansa, że kilka platform powietrznych krążących nad prawie całkowicie niezbadanym światem dwa razy większym od Ziemi potrafi dostrzec trzy małe ludzkie punkciki? Dlatego, chciał jeszcze powiedzieć, że wszystkie plany i działania doprowadziły nas tylko do tego, dobrze będzie jeśli zapomnisz o tym na ten krótki czas, jaki nam pozostał i zamiast tego - pocałujesz mnie. Ale głos uwiązł mu w gardle i nic z tego nie powiedział. - Więc? - w jej głosie zabrzmiała nuta niecierpliwości. - Milczysz, Eryku Wace. - Wybacz, pani - mruknął. - Boję się, że nie potrafię wieść swobodnej rozmowy... w tych warunkach. - Żałuję, ale nie posiadam dostatecznych kwalifikacji, by dać ci religijną pociechę duchową - powiedziała z raniącym szyderstwem. Wielki siwy grzywacz uniósł się nad pokład zewnętrzny i sięgnął wieżyczki. Poczuli, jak konstrukcja ze stali i plastyku zatrzęsła się pod uderzeniem wody. Nim woda spłynęła, stali przez chwilę w nieprzeniknionych ciemnościach. Gdy się przejaśniło i Wace ujrzał, jak głęboko wrak się już zanurzył, zastanowił się, czy zdołają w ogóle przejść na tratwę van Rijna przez zalany luk ładowni. Nagle daleki błysk bieli przyciągnął jego wzrok. Zrazu nie wierzył własnym oczom, potem nie śmiał uwierzyć, lecz w końcu nie mógł zaprzeczać temu, co zobaczył. - Księżno Sandro - powiedział niezwykle ostrożnie, bo nie mógł sobie pozwolić na okrzyki, które przystoją tylko nisko urodzonym Ziemianom