They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

- Nie dam rady - oznajmił Malley. - Wszystko to zależy od kąta, pod jakim wejdzie się do korytarza. Nie potrafię go określić na podstawie kąta, pod jakim w dwa tysiące dziewięćdziesiątym trzecim weszły do niego statki buntowników z kolonii. Korytarz ma jakiś cykl, którego fazy nie umiem określić. Na razie obliczenie go jest poza moimi możliwościami. Gdzieś napewno istnieje klucz do tego, ale jest matematycznie niewykry-walny. Trzeba by zbudować korytarz, żeby wiedzieć, czym on jest. - Nie potrafisz nawet zgadnąć? - A, nie. Zgadnąć potrafię. Ale nie dałbym głowy. - Nie musisz! Wyślemy sondę. Zobaczymy, czy wróci... Malley dziabnął ekran cybuchem fajki. - Jasne - warknął. - Problem tylko w tym, że możemy sobie wysyłać sondy aż do końca świata. Moje domysły są tak samo dobre, jak domysły twoich kolegów, a im nic nie wróciło. -148- Z wysiłkiem ukryłam przerażenie. Nie mieliśmy czasu na bawienie się w sondy. Liczyliśmy na Malleya, byliśmy pewni, że przy jego głębokiej wiedzy teoretycznej i ogromnej ilości naszych danych zdołamy przebić sobie ścieżkę. Malley zmarszczył brwi. - Coś mnie zastanawia - wyznał. -Tak? - Ta czasoprzestrzenna ścieżka stąd na Nowego Marsa... jak to możliwe, że mamy właśnie ją, a nie ścieżkę biegnącą w odwrotnym kierunku? - To dość śmieszne. Wilde miał ścieżkę powrotną w komputerze. Zdołaliśmy zdobyć do niego dostęp. Ścieżkę zewnętrzną-która może nie być już aktualna - miał, by tak powiedzieć, w głowie. To znaczy istniał taki moment, kiedy obie były przechowywane w programie tego samego komputera, ale nawet gdybyśmy to wiedzieli, nie potrafiliśmy się włamywać do ludzkich mózgów, choćby takich w komputerach. Nie mając ścieżki dostępu, adresów... Malley uśmiechnął się blado. - Wiem. Chodzi mi o to, w jaki sposób Wilde zdołał odtworzyć ścieżkę z Nowego Marsa. Czy mieszkańcy planety mają supernowoczesne komputery, czy może fizyków z podrasowanymi mózgami? -Niezupełnie. Na Nowym Marsie istniały zmagazynowane oryginalne obrazy mózgów Zewnętrznych oraz niektórych „makr" sprzed katastrofy. Zdaje się - nie mogę o tym myśleć spokojnie - że Nowi Marsjanie zrobili sobie ich kopie i uruchomili je w kontrolowanym środowisku, po czym poprosili, żeby opracowały ścieżkę powrotną. A kiedy mieli już odpowiedź na to pytanie i na parę innych, na przykład jak wskrzesić ludzkie umysły i ciała, które także przechowywali... no, po prostu ich stuknęli. Użyli czegoś, co nazywane jest Błękitną Mazią. Nanospecyfik do usuwania nanoprogramów. - Jezu! To znaczy, że odtworzyli całą kulturę postludzi w wirtualnej rzeczywistości, zadali im parę ważnych pytań, a potem ich zniszczyli? - Tak - przyznałam. Nie mogłam się powstrzymać od chichotu na widok zgrozy, malującej się na jego twarzy. Nawet Suze była zdumiona słysząc historię, której Dywizja zdecydowała się nie rozgłaszać. - Jasne, było to trochę ryzykowne. Ja nie zaufałabym kulturze postludzi nawet wtedy, gdybym trzymała ją obok siebie w słoiku. Ale sami rozumiecie, kto nie ryzykuje, ten nic nie ma. -149- -Nie ma zwłaszcza moralności - dodał Malley. - To jakby miniatura tego, co zamierzacie zrobić z Jowiszanami, w dodatku z mniej ważnych powodów. Skinęłam głową. - Wilde ma swój wkład w prawdziwą wiedzę. Nawet jeśli jest niezależny. Malley westchnął. -Nie ciągnijmy tego. Więc skąd mają ścieżkę oryginalną, ścieżkę prowadzącą przez korytarz-córkę na Nowego Marsa? -A, to. Z makr. Malley wybałuszył oczy. - Zewnętrzni dali je makrom? Rozłożyłam ręce. -Niektórym. Nie wiemy, czy była to umowa, która miała stanowić zapłatę dla kierownika firmy pracy przymusowej, niejakiego Dave Reida, bardzo paskudnego typa, który prawdopodobnie nadal jest wielką fiszą na Nowym Marsie. A może korytarz-córka został zbudowany przez Zewnętrznych dla ich celów, a Reid i reszta zdołali uzyskać te informacje, kiedy makra uległy degeneracji. - Aha... - mruknął Malley. - Właśnie mi zaświtało, że sami możemy to zrobić. Zapytać. To mi naprawdę nie przyszło do głowy. Tatsuro siedział u szczytu długiego stołu, stukając palcami po pulpicie i przeczesując rzednące włosy. Członkowie komitetu stali lub siedzieli wokół niego, rozmawiając i pijąc kawę. Zakończono właśnie kolejną sesję rozmów, prze filtrowano nagranie przez program antywirusowy i puszczono reszcie Dywizji. Clarity siedziała po uszy w sondażach opinii na temat kontaktu. Sądząc po jej minie, były one sprzeczne. Podeszłam z Malleyem do Tatsuro. - Mamy problem - oznajmiłam. -1, być może, rozwiązanie. Wysłuchał nas, a ja przyglądałam sięjego twarzy; nie zdradzała prawie niczego, jeśli nie liczyć minimalnych drgnięć mięśni pod gładką skórą. Zaniepokojenie, rozczarowanie, gniew, zwątpienie i słaby promyk nadziei - niczego nie dało się zauważyć! - Sądzę, że warto spróbować - powiedział na koniec. - Ale w ten sposób zdradzamy im nasze zamiary. -150- - Dowiedzą się dopiero, jak przejdziemy - odparłam. - Przynajmniej musimy to przyjąć. Tatsuro skinął powoli głową. - Być może. Choć muszę powiedzieć, że obserwacje astronomiczne z wnętrza atmosfery mogą być dość trudne, nawet dla nich. W każdym razie, jeśli spytamy ich o ścieżkę, będziemy musieli to zrobić tak, żeby nie zaniepokoili się naszymi intencjami. Wzruszyłam ramionami. - Chyba mamy prawo interesować się innym społeczeństwem... - Aha! - zakrzyknął Malley. - A to co? Jowiszanie mogą mieć nadal jakieś, hm, problemy z buntownikami, co? Takjak wy, jestem pewien. Czy ten właściciel obozu pracy przymusowej angażował waszych ludzi? - Można to i tak nazwać - syknęłam. Było to coś, co zdążyłam już przemyśleć: odpowiedzialność za te długoletnie łapanki i zgony spoczywała bardziej na firmie Reida niż na j ego klientach, Zewnętrznych. Co w tej chwili nie miało znaczenia. - Więc im to powiedzcie. Powiedzcie, że chcecie zadośćuczynienia za to, co się stało. Jowiszanie mogą to uznać za całkowicie usprawi edliwioną motywacj ę