Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Dzisiejsza okazja jest szczególna. Jutro zamierzam rozwikłać pewną wyjątkowo skomplikowaną zagadkę dotyczącą historii tych ziem. Zbadamy kurhan numer dwa. Ażebyście wiedzieli, co spodziewamy się znaleźć, magister Jerzy Kawka przybliży pewną nader interesująca teorię, która nurtuje obecnie archeologów w prawie całej Europie... Usiadł, a jego uczony kolega zabrał głos. Słuchałem z niedowierzaniem. To, o czym mówił nasz tymczasowy kierownik było kompletnie zaskakujące. Murzyni w Polsce?! W epoce neolitu? A więc dlatego spoczywającego w kurhanie wodza nazwali czarnym księciem... Zauważyłem, że Andrzej siedzący po drugiej stronie ogniska pilnie notuje. Widocznie przygotowywał artykuł do swojej gazety. - Materiał dynamit - zatarł ręce, gdy Kawka skończył. - Ale chciałbym zadać kilka pytań uściślających. - Proszę - archeolog skinął głową. - Jak to możliwe? Przybywają Murzyni, wszędzie podporządkowują sobie miejscowe ludy, ludzi rasy białej... W jaki sposób, przecież nie dysponują przewagą militarną? Jeśli stanowili tu tylko kastę wodzów i nie mieszali się z poddanymi, musiało ich być bardzo niewielu... Jeden na szczep, może jeden na plemię... - Owszem - kiwnął głową doktor Hreczkowski - umiemy to wyjaśnić, a przynajmniej tak nam się wydaje... Widzieliście kiedyś spirale wyryte na kamieniach? - Ja widziałam - odezwała się Krystyna. - W Bretanii na niektórych menhirach. - A ja na Malcie - dodał Piotrek. - W świątyniach. -No proszę, mamy studentów zorientowanych w temacie - uśmiechnął się doktor. - Otóż, moi drodzy, profesor Andrzej Wierciński z Uniwersytetu Warszawskiego wysunął bardzo interesującą teorię. Mianowicie narkomani, którzy biorą pochodne LSD, często w swoich wizjach widzą właśnie takie spirale... Spirale te znajdujemy we wszystkich kulturach megalitycznych, od Danii po Maltę. A teraz, jak się okazało, mój uczony kolega natrafił na taką w podziemiach kopalni krzemienia pasiastego w Krzemionkach Opatowskich. To w pewien sposób zamyka krąg. Potwierdza naszą teorię... - To znaczy... - zacząłem. - Murzyni przybyli tu jako misjonarze. Przynieśli nową religię... A także umiejętność sporządzania halucynogennych wywarów. Może mieli gotowe mieszanki ziołowo-grzybowe ze swojej afrykańskiej ojczyzny, może umieli robić je z miejscowych surowców? Przypuszczalnie poili tymi truciznami tubylców. Wielogodzinny silny trans, narkotyczne wizje, to musiało robić wrażenie. Do tego przybysze posiadali znaczne umiejętności medyczne. Potrafili trepanować czaszki, borować chore zęby krzemiennymi wiertłami... Być może poza wywarami halucynogennymi byli również w stanie przyrządzać środki przeciwbólowe na bazie kompotu z makowin... Milczeliśmy zadumani. - Malta jest kluczem do tej zagadki - podjął Kawka. - Jej świątynie... Tam było centrum religijne i naukowe. Tam jeździło się po żony albo wydawać córki za mąż. Tam przypuszczalnie przyszli władcy pobierali nauki... Uczyli się astronomii, medycyny, odbywali coś na kształt rekolekcji religijnych... Na ścianach świątyń są wyryte rysunki statków... A podziemia kopalni w Krzemionkach Opatowskich mogą być jakąś daleką reminiscencją tamtych... - To stanowisko, które wspólnie kopiemy, jest szczególne - włączył się doktor. - To największa osada, jaką kiedykolwiek zbadano. Stolica tego ludu, dziesiątki domostw... W tych kurhanach spoczywają zapewne najważniejsi członkowie plemienia. Czarni władcy neolitycznej Europy... Milczeliśmy trawiąc uzyskane informacje. - A zatem wiecie już wszystko - powiedział kierownik. - Chyba że nasz drogi przyjaciel - skłonił się w stronę Nielsa - dowiedział się czegoś więcej, wprawiając się w trans... Lapończyk uśmiechnął się zagadkowo. - Szukałem swoich przodków - odparł. - Przodków mego ludu. Ci tutaj są obcy. - Ty jesteś poganinem? - zdziwił się Marek. - Można to tak określić - uśmiechnął się Niels. - Trochę nas przetrwało... - I urządzacie sobie nocami tańce w towarzystwie nagich dziewcząt? - zagadnął Andrzej, przewracając stronę w kajecie. - Nie dopuszczamy do naszych obrzędów kobiet... Ewa prychnęła. - A może pobębnisz trochę, żeby się dowiedzieć, co znajdziemy w kurhanie? - zaproponował doktor. - To delikatna sztuka - odpowiedział. - Duchy rzadko odpowiadają na pytania zadawane wprost, ale czemu nie? Zdziwiłem się. Wstał i zniknął. Po chwili wrócił ze swoim bębnem. Oczy Krystyny zabłysły, wyciągnęła szyję, żeby lepiej widzieć. - Wybaczcie - mruknął Marek i oplótłszy różaniec na dłoni, odszedł na stronę. - To nie będzie obrzęd! - rzucił za nim Niels, ale nasz towarzysz odszedł na kraniec polany. - Drewno z mojej ojczyzny, wycinane przy pełni Księżyca na uroczyskach wysoko w górach - powiedział Saam poważnie. - I skóra z młodego renifera. Sok z olchowej kory, którą trzeba żuć przez wiele godzin... Oni też mogli takie mieć - wskazał gestem kurhany. - Czas nie istnieje. Oni ciągle tu są... Obok nas. Jego palce zaczęły wybijać skomplikowany rytm. Poruszały się tak szybko, że nie dostrzegałem ich ruchu. Poszczególne uderzenia zlały się w jeden niski pomruk. I naraz zrozumiałem. Nie zdradzał nam nic. To nie był tamten odgłos, który słyszeliśmy w lesie. To nie był ten rytm, którego używał podczas wróżenia. To była zwyczajna muzyka. Dźwięki, które rozbrzmiewały po powrocie z udanego polowania. Pozbawione mocy, nie niosące z sobą żadnej treści. A jednocześnie stare. Bardzo stare... Archaiczne... Czy mogły rozbrzmiewać w jaskiniach, gdy łowcy reniferów ozdabiali je rysunkami kreślonymi ochrą? Czy może sięgały tylko czasów, gdy wikingowie zrezygnowali z podboju północnej Norwegii, cofając się przed dziką determinacją Saamów? Czas zatarł neolityczne legendy. Imiona wodzów przepadły w pamięci ludzkiej. Co mogło przetrwać tysiące lat dzielące nas i naszych przodków? Znaki kreślone na skórze, obyczaje, magia związana z łowami i pierwotne rytmy wybijane na bębnach przez zręczne dłonie szamanów. Czas stanął w miejscu. Przez płomienie ogniska widziałem siedzącego naprzeciw mnie szamana. Szybkie ruchy jego dłoni... Słyszałem dudnienie świętego bębna... Dwanaście tysięcy lat temu przy takiej samej polanie, pośrodku grupy myśliwych, mógł siedzieć ktoś taki jak on. Półmrok zacierał szczegóły naszych strojów... Panowało głębokie milczenie. Ucichł wiatr, tylko polana trzaskały w ogniu. Wszyscy wsłuchiwaliśmy się w warkot instrumentu. Wreszcie Niels zakończył pokaz. Zmęczonym gestem odłożył instrument na trawę i położył drżące jeszcze dłonie na kolanach. Siedzieliśmy jeszcze przez długą chwilę milcząc