They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Daję Billy'emu znak, żeby wsiadł do wozu. Mamie mówię, tak kategorycznie, jak tylko potrafię, że muszę jechać i koniec. Całuję ją na do widzenia, odwracam się i wychodzę. Joan znalazła w końcu kogoś, kto będzie do Mamy przychodził dwa razy na tydzień, a sama Joan też będzie ją odwiedzała dwa razy, ale i tak czuję się winny aż po samo dno duszy. Zaplanowaliśmy sobie, że ruszymy prosto na Vegas, pokonując jak największy kawał pustyni w ciągu nocy. Latem na pustyni jest piekielnie gorąco, nawet w klimatyzowanym samochodzie. Kłopoty zaczynają się jeszcze grubo przed pustynią. Dwadzieścia mil przed San Bernardino zaczyna nam migać wskaźnik napięcia. Jedyne wyjście to zawrócić: może i dojechalibyśmy do Los Angeles, ale dalej ani, ani. Wjeżdżam do znajomego warsztatu na Pico Boulevard. Wysiadł regulator napięcia, trzeba go wymienić, a to - części plus robocizna - minimum sto dolców. Jasny gwint! Dzwonię do Aaa Con i mówię, co się stało. Każą mi zadzwonić do właściciela, na jego rachunek. Dzwonię. Właściciel chwilę marudzi, ale w końcu wyraża zgodę. Co oznacza, że płacimy z własnej kieszeni, ale po dostarczeniu wozu dostaniemy forsę z powrotem. Mechanicy mówią, że wóz będzie gotowy na rano. Scarlietti dorzuca nam przy okazji parę dni ekstra na dostarczenie samochodu. Do Mamy jechać nie możemy. Nie sądzę, żebym jeszcze kiedyś zasnął w pokoju na tyłach: zbyt wiele przykrych wspomnień, ciężkich nocy. Moja córka, Marty, mieszka niedaleko warsztatu, więc idziemy do niej. Marty daje mi dwie aspiryny i lokuje w małżeńskiej sypialni. Słyszę, jak w drugim pokoju Marty, jej mąż Gary i Billy oglądają telewizję - wznowienie "Misji nie do wiary". Przeraźliwie chce mi się płakać. Dwa razy wychodzę do łazienki i siadam na sedesie - ale tak samo jak Tato nie mógł się wysikać, tak ja nie mogę się rozpłakać. Rzucam się krzyżem na łóżko i nareszcie mnie bierze: śpię, jak zabity. Marty z Garym śpią na podłodze, a Billy na kanapie. Jedyne łóżko w domu mam wyłącznie dla siebie. Sympatyczne te nasze dzieciaki, nie ma co. O siódmej wszyscy jesteśmy na nogach. Śniadanie. I Gary, i Marty muszą być w pracy na ósmą. Dzwonię do warsztatu: wóz gotowy, ale rachunek przekracza nasze oczekiwania o dwadzieścia pięć dolarów. Idziemy odebrać grata. Suniemy wzdłuż Wilshire Boulevard. W duchu żegnam się z Los Angeles, z wszystkimi jego sztucznościami i lukrowaną twardością. Nie mogę powiedzieć, żebym wyjeżdżał z żalem: to był ciężki pobyt. Wiem, że będę tęsknił za Joan, ale z tym już nauczyłem się żyć. Jedziemy prosto w słońce, na wschód. Potem dalej, przez San Bernardino i górą nad przesmykiem. Kiedy zjeżdżamy na drugą stronę, kierując się na Vegas, o jakieś sto dwadzieścia mil za L. A., olbrzymie psisko wypada nam prosto pod maskę. Wciskam hamulce, ale nie od razu zaskakują i o mało nie koziołkujemy. Szczęście, że ruch jest nieduży, bo tylne koła wpadają w poślizg, a psa i tak potrącamy. Walnęliśmy go lewą stroną z przodu, a odbił się na prawo. Hamuję na poboczu i obaj biegniemy zobaczyć. Pies kręci się w kółko, zad ma całkiem zmiażdżony. Powinien już paść trupem, a żyje i kręci się; wyje. Nie da się tego spokojnie oglądać ani słuchać. Pies kłapie zębami, więc podejść nie możemy. Dopiero po blisko pięciu koszmarnych minutach uspokaja się i zdycha. Nie ma obroży ani blaszki identyfikacyjnej, więc ściągamy go na pobocze, w krzaki. Owczarek alzacki, duży jak wilk. Bierzemy szpatułkę do opon i używając jej jako łopatki kopiemy w piasku płytki grób. Wierzch przykrywamy zeschłą trawą i chrustem. Na masce wozu nie ma śladu zderzenia. Niewiarygodna jest różnica między maszyną a zwierzęciem. Musieliśmy go walnąć albo oponą, albo zderzakiem. Wsiadamy do samochodu i przez następne sto mil prawie się nie odzywamy