Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zgodnie ze słowami pani Jones, bardzo się zmartwił. Powinnaś z nim porozmawiać. - Najsławniejszy uśmiech? - mówiła dalej Betty. - Myślisz, że jest szczęśliwa, mamo? Twarz jej matki zasłaniała maska, którą każdy oprócz Betty mógłby uznać pomyłkowo za uśmiech. - Ale najważniejsze, czy nikomu o tym nie mówiłaś. Nie mówiłaś, prawda? Betty trwała w upartym milczeniu. Czuła się, jakby walczyła o prawo do własnego życia, niezależnego od matki, męża i całego świata, który sobą reprezentowali. - Elizabeth? - ponagliła ją matka. - Jest piękna, prawda? - odezwała się Betty, doprowadzona do granic wytrzymałości. Jej głos z każdą sylabą robił się coraz bardziej piskliwy. -I pochodzi z dobrej rodziny, więc czy to ma jakieś znaczenie, dlaczego się uśmiecha? 123 -Nie podnoś głosu, młoda damo - upomniała ją matka. - Kiedyś myślałam inaczej, ale myliłam się. - W oczach Betty wzbierały łzy. - Czasami jest inaczej, niż się wydaje, mamo. Czasami trzeba się przyjrzeć trochę uważniej. Pani Warren rozejrzała się, zawstydzona myślą, że ktoś może je sły- szeć. -Nie pierz swoich brudów publicznie - syknęła. -1 trochę mniej przejmować się tym, co myślą inni - dokończyła Betty. Wyciągnęła ile się dało z lekcji o Monie Lizie. Zamknęła z trzaskiem książkę, chwyciła swoje notatki i wymaszerowała z biblioteki. Jej matka stała samona, zbyt oszołomiona, żeby się ruszyć. Betty była zawsze taką dobrą dziewczyną. Nagle wszystko się zmieniło. Zrobiła się wybuchowa, nieposłuszna, nieprzyjemna i nieprzewidywalna. Zachowywała się jak wariatka. Jak Katherine Watson. Katherine wyjęła list ze swojej wydziałowej skrzynki i spojrzała na nadawcę: REKTORAT, WELLESLEY COLLEGE. Zanim rozdarła kopertę, wzięła głęboki oddech. Przez cały tydzień krążyły różne pogłoski na temat tego, komu z wykładowców, którzy nie mieli zagwarantowanej dożywotniej posady, zostanie zaproponowana praca w przyszłym roku. Usiłowała nie zwracać uwagi na plotki. Słyszała, że na jej zajęcia w przyszłym semestrze zapisało się więcej chętnych, niż było miejsc. Zakładała, że to przemówi na jej korzyść. Rozłożyła kartkę i zaczęła czytać napisany na maszynie list, podpisany przez rektor Carr: Droga Panno Watson, z ogromną przyjemnością chcemy zaproponować Pani ponowne objęcie stanowiska wykładowcy na wydziale historii sztuki w roku akademickim 1954/55. Katherine stłumiła pokusę, żeby wrzasnąć z radości, i żałowała, że nie ma przy niej Billa, z którym mogłaby się podzielić swoim podekscytowaniem. Ciekawa, czy została poruszona kwestia jej zarobków, czytała dalej. Jednakże pragniemy zaznaczyć, że nasza propozycja jest uzależniona od spełnienia przez Panią następujących warunków: 1. Będzie Pani uczyć według programu opracowanego przez dziekana wydziału. 124 2. Rozkłady zajęć muszą zostać przedłożone na początku każdego semestru w celu zatwierdzenia lub ewentualnej korekty. 3. Nie będzie Pani doradzać swoim studentkom w sprawach wykraczających poza Pani przedmiot. 4. Będzie Pani przestrzegać naszej standardowej klauzuli moralnej, zobowiązującej do utrzymywania jedynie ściśle zawodowych stosunków z innymi wykładowcami. Zakładając, że akceptuje Pani powyższe warunki, cieszymy się, że będzie Pani pracować z nami w Wellesley, tak stawnej ze swej tradycji szkole. Z poważaniem Jocelyn Carr Rektor Wellesley College Gdyby ich tak dobrze nie znała, mogłaby pomyśleć, że to jakiś dowcip wymyślony przez kogoś o makabrycznym poczuciu humoru. Z pewnością rektor Carr i doktor Staunton nie mogli wierzyć, że kiedykolwiek przystanie na tak obelżywe warunki. Zdeprecjonowali jej profesjonalizm, zrobili z niej osobę niebezpieczną, którą trzeba trzymać w ryzach. Jeśli nie chcieli przedłużyć umowy, powinni powiedzieć jej to wprost, zamiast proponować coś obwarowanego tyloma ograniczeniami, że musiałaby na każdym kroku ryzykować, że te ograniczenia ją zniszczą. Naprawdę chciała pozostać w Wellesley. Po dzisiejszej rozmowie z Bil-lem ujrzała swoją sytuację w zupełnie innym świetle. A teraz była gotowa przeciąć więzi, które zaczęły łączyć ją z college'em. Będzie jej brakować niektórych dziewcząt, ale one również odchodziły. Ona i Nancy nieoczekiwanie zostały przyjaciółkami i będzie tęskniła za jej domem oraz jej kuchnią. No i Bili... Ach, no cóż, widocznie nie było im pisane bycie razem i rektor Carr właśnie ofiarowała jej możliwość taktownego odejścia. Był to dzień pełen niespodzianek: dowiedziała się, że proponują jej pozostanie w Wellesley, wpadła na Staną pod prysznicem i odkryła, że Bili okłamywałjąco do swoich wojennych doświadczeń. A kiedy dotarła do domu, czekała na nią jeszcze jedna niespodzianka. Nancy wydała dla niej przyjęcie, by uczcić odnowienie jej umowy. Ale tak długo była u Billa, że cała impreza ją ominęła. GRATULACJE! - głosił napis na wielkim transparencie wiszącym w poprzek okna w salonie. Na stole znalazła kartkę z podpisami wielu jej kolegów wykładowców, z którymi zaprzyjaźniła się w ciągu minionego roku. GRATULACJE Z OKAZJI NOWEJ PRACY! - brzmiała treść kartki. 125 Katherine, kierując się dźwiękami dochodzącymi z telewizora, udała się do małego saloniku, gdzie znalazła Nancy, która oglądała właśnie jeden ze swoich ulubionych teleturniejów. - Chyba było jakieś niezłe przyjęcie, o którym nie wiedziałam. - To miała być niespodzianka - powiedziała Nancy, z jednym okiem ciągle utkwionym w telewizorze. Kiedy usłyszała pytanie, szybko wykombinowała odpowiedź. - Piramidy. „Przykro mi, Bob - powiedział prowadzący do nieszczęsnego uczestnika gry. - Czas ci się skończył. Chodziło o piramidy". Zaczęła się reklama pasty do zębów. Nancy odwróciła się do Katherine i powiedziała: - Nie przejmuj się. Najważniejsze, że będziesz tu pracować w przyszłym roku. I mam nadzieję, że będziesz ze mną mieszkać. Katherine wzruszyła ramionami. - Jeszcze o tym nie myślałam. Dopiero dzisiaj dostałam informację. -No cóż, jest mnóstwo czasu. Tymczasem powinnaś świętować. - Świetny pomysł! - Miała tyle powodów do świętowania, ale bynajmniej nie kolejny rok nauczania w Wellesley. Pod wpływem impulsu wyłączyła telewizor. - Hej! - zaprotestowała Nancy. Katherine ściągnęła ją z kanapy. - Chodź, wyjdziemy gdzieś. Zbieraj się. Idziemy potańczyć. Życie nie toczy się wokół What 's My Linę? Nancy z powrotem włączyła telewizor. - To Strike It Rich, głuptasie. I jest już po ósmej, i mamy środek tygodnia. - Co z tego? - To, że nie chcę nigdzie iść - powiedziała Nancy, usadawiając się na nowo wśród poduszek. - Dobrze mi tutaj. Naga prawda jej oświadczenia uderzyła Katherine z siłą letniej burzy, która rozpętała się znienacka. Nancy była zadowolona, spędzając swoje życie na kanapie przed telewizorem. Być może tym listem od rektor Carr przeznaczenie dawało jej do zrozumienia, że czas ruszać dalej