They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Nikt nie wie, po co to robią, choć różni już wymądrzali się na ten temat. Ja myślę, że chodzi tu o... Znów zawieszał głos, brał głęboki oddech i cmokał przez zęby, aby wzmóc napięcie. - Niedźwiedzie polarne, jak zapewne wiecie, pochodzą z bieguna południowego, gdzie wszystko pokryte jest śniegiem i lodem. Żywią się fokami i myślę, że łapią je właśnie na „przędzenie". Odprawiają te swoje czary na brzegu lodu. Podpływa foka, widzi to i zaczyna być ciekawska, nie? Wystawia łeb, żeby się lepiej przyjrzeć. A wtedy - chaps! - i misiek już ją ma. To pewnie taki rodzaj hipnozy, który działa na foki, rozumiecie? Do dziś nie mogę pojąć, czemu nikomu z całej rzeszy zwiedzających, którzy wysłuchali tego wykładu, nigdy nie przyszło do głowy spytać, czy słonie również polują na foki. Bez zastrzeżeń przyjmowano też stwierdzenie, że białe niedźwiedzie pochodzą z bieguna południowego. Natomiast po każdym takim wykładzie Jesse był bogatszy o szylinga. Babs i Sam stanowiły zabawną i interesującą parę zwierząt. W miarę jak poznawałem ich obyczaje i charaktery, 79 coraz bardziej je lubiłem. Chyba najzabawniejszy epizod z polarnymi niedźwiedziami zdarzył się, gdy podejrzewaliśmy, że Babs będzie rodzić. Oczywiście, jak to zwykle bywa w takich przypadkach, zdarzenie uznano za śmieszne dopiero później. W trakcie wydarzeń uczestnikom wcale nie było do śmiechu. Skończył się kolejny dzień pracy. Siedziałem w „Zaciszu" przy piecyku, szykując sobie grzankę, kiedy przeprowadzający obchód Joe pojawił się w drzwiach z zafrasowaną miną. - Chodź, coś ci pokażę - powiedział tajemniczo. Niechętnie przerwałem przygotowywanie smakowiego to- sta i poszedłem za nim do niedźwiedzi. Na oko wszystko wyglądało normalnie. - O co chodzi, Joe? - dopytywałem się. - Nie widzisz? Przyjrzałem się uważniej klatce i niedźwiedziom. - Nie. A co mam widzieć? - Ona krwawi! - oznajmił scenicznym szeptem, rozglądając się czujnie, czy nikt niepowołany nie usłyszał. - Kto? - No przecież Babs, a któż by inny? Popatrzyłem na Babs, krążącą za kratami, i w końcu zauważyłem, że na wewnętrznej stronie tylnej łapy ma smugę zaschniętej krwi. - Aha, teraz widzę. Ma krew na tylnej łapie. - Ciicho! - upomniał mnie histerycznie. - Chcesz, żeby ktoś się dowiedział? Poza nami w promieniu przynajmniej dwustu metrów nie było żywej duszy, ale - jak już wspominałem - Joe był wyjątkowo przeczulony w tych sprawach. - Co jej się stało? Chyba się skaleczyła, jak sądzisz? - Idziemy - zakomenderował. Wróciliśmy do „Zacisza" i tam, w wielkiej tajemnicy, odbyliśmy naradę wojenną. 80 - Myślę, że ona będzie rodzić - stwierdził z przekonaniem Joe. - Coś ty, przecież wcale nie była grubsza - zaprotestowałem. - Nic się nie da poznać przez te kudły - powiedział z irytacją, jakby Babs ukrywała przed nim jakiś wstydliwy sekret. - I co teraz zrobimy? Jeśli rzeczywiście mały się urodzi, Sam zaraz go pożre, to pewne. - Musimy ją zamknąć - zarządził Joe napoleońskim tonem. Łatwiej powiedzieć niż wykonać. Babs przebywała już tego dnia w roboczej klatce i nie rozumiała, dlaczego jeszcze raz ma się tam znaleźć. Na domiar złego Sam, przekonany, że mamy tam dla niego mięso, nie pytany ładował się do klatki, patrzył na nas wyczekująco i nie dawał się wyrzucić. W końcu Joe wywabił go smakowitymi kąskami na drugi koniec wybiegu i tam podkarmiał dalej, usiłując w ten sposób zatrzymać na miejscu, podczas gdy ja próbowałem zwabić Babs. Po pół godzinie wreszcie mi się to udało i niedźwiedzica została bezpiecznie zamknięta, a jej małżonek usiadł na zadzie obok klatki i z zainteresowaniem obserwował nasze poczynania. - A teraz - polecił Joe - musimy jej przygotować posłanie. - Słoma? - zasugerowałem. - Tak. Przynieś belę. Kiedy wróciłem ze słomą, nadal miał zmartwioną minę. - Ma pragnienie - powiedział. - To przez ten cholerny upał. Ona potrzebuje cienia. Nie możemy jej tak zostawić. - Może przykryjemy czymś klatkę? - poddałem. Przeszukaliśmy „Zacisze" i uznaliśmy, że najlepiej do tego celu nadadzą się stare drzwi. Z trudem ułożyliśmy je na wierzchu klatki. Babs zyskała upragniony cień, ale nasze zabiegi zirytowały ją jeszcze bardziej, więc syczała i warczała wściekle. Jej małżonek w dalszym ciągu siedział i wpa- 6. Zapiski ze zwierzyńca 81 trywał się w nas z najwyższym zaciekawieniem, złożywszy wielkie łapy na brzuchu. - Dobra! - wysapał Joe, ocierając pot z twarzy. - A teraz słoma. Od tego momentu Sam zaczął aktywnie uczestniczyć w całej akcji. Ledwie zdążyliśmy wepchnąć przez kraty porcję słomy do klatki Babs, wyciągał ją łapą z drugiej strony i oglądał starannie - nie wiadomo, czy w poszukiwaniu swojego potomka, czy jedzenia. Próbowaliśmy wszystkiego, żeby go odstraszyć - wrzeszczeliśmy, waliliśmy łopatami w kraty, rzucaliśmy mu kawałki tłuszczyku - bez rezultatu. - Cholerny stary dureń! - warknął w końcu Joe. Byliśmy spoceni i wykończeni. Sam panoszył się na wielkim stosie słomy, a w klatce jego małżonki zostało zaledwie kilka garści. - Nic z tego, Joe, on się nie odczepi. Trudno, będzie musiała urodzić na betonie. - Niestety - przytaknął ponuro Joe. Tak ich zostawiliśmy - Sama grzebiącego w słomie i wściekłą Babs unieruchomioną w klatce. Zajrzeliśmy tam jeszcze raz po zamknięciu ogrodu, ale nie zauważyliśmy najmniejszych oznak zbliżającego się rozwiązania, wobec czego trochę spokojniejsi poszliśmy do domu. Przed zaśnięciem myślałem o Babs, zastanawiając się, czy już urodziła, gdy nagle doznałem olśnienia. Cała sprawa miała jak najbardziej naturalną przyczynę - niedźwiedzica po prostu miała cieczkę. Podekscytowany, nie mogłem się doczekać rana, by oznajmić to Joemu. Nazajutrz, ledwie na niego spojrzałem, wiedziałem, że pomyślał dokładnie o tym samym. - Do licha, dlaczego od razu na to nie wpadliśmy? - zawołał rozgoryczony. - Daliśmy plamę, nie ma co. Na szczęście po chwili dostrzegł także zabawny aspekt całej tej historii. Zaśmiewaliśmy się przez całą drogę do 82 niedźwiedzi. Dopiero przed samą barierą Joe nagle przestał się śmiać. - Gdzie się podziała słoma? - zapytał zdumiony. Poza kilkoma źdźbłami, przyczepionymi do kudłów Sama, betonowa podłoga była czysta, jak wymieciona. - O, rany boskie! - wykrzyknął nagle Joe ze zgrozą i rozpaczą. - Spójrz tylko na basen... och, co za stara, wstrętna świnia... Spod warstwy słomy, unoszącej się na powierzchni, prawie wcale nie widać było wody. Sam musiał mieć pracowitą noc. Oczywiście rura odpływowa zatkała się dokładnie; nic skuteczniej nie zatyka rury niż czop z mokrej słomy. Czyszczenie basenu i przetykanie rury zajęło nam całe dwa dni. Na szczęście panował upał