They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Zgadzało się to z jego planami, a Cecylia naówczas zupełnie by z braćmi zależała od łaski jego. Krew rzuciła się jej do głowy… ale list trzeba było dokończyć i wysłać. Powiedziała sobie, obliczając, co miała, iż w ostatnim razie z braćmi wyniesie się do miasta. Sumka, jaką posiadała, starczyła na pierwsze niezbędne potrzeby. To jej trochę dodało odwagi. Nie liczyła może na razie, że i los starej sługi zabezpieczyć było potrzeba, i ponieść koszta podróży, i sprowadzonego ogrodnika, którego tylko co nie było widać, opłacić. Na myśl jej to wszystko nie przyszło. Poszła, jak co dzień, na górę do braci, przed którymi ukrywała katastrofę, usiłując nie zmieniać nic w trybie życia codziennego, czytaniu i rozmowie. Szmul, rozstawszy się z Cecylią w sieniach swojego domu, zaledwie miał czas zajrzeć do sklepu położonego na dole, gdy dzwonek dał się słyszeć i powóz końmi pocztowymi zaprzężony zatoczył się przed austerią. Gospodarz, wyjrzawszy, poznał w słudze i panu, żądających pomieszkania, owego nieznajomego, który niegdyś zajechał tu na nocleg i nazajutrz nazad wyruszył. Podrażniony losem Horyszków, gniewny na cały świat, stary nierad był wcale, gdy go natychmiast kamerdyner zaprosił do pana hrabiego. Szmul poszedł kwaśny… Los tych biednych wnuków starościny na sercu mu leżał, a do rozmowy ochoty wcale nie miał. Od pierwszych słów, gdy się przybyły zaczął dopytywać, czy nie słyszał o majątku jakim na sprzedaż… Szmul, powiódłszy ręką po czole, odparł grzecznie: — Jaśnie pan mi przebaczy, ale ja dziś chodzę przybity; ja anibym dobrze odpowiedzieć nie mógł. — Cóż to waćpanu jest? Szmul westchnął. — Choć Żyd jestem, panie grafie, ale serce mam, a tu mi się trafiło takie nieszczęście cudze, że ja na nie poradzić nie mogę, a ludzi mi strasznie żal. Zagadnięty usilnie, Szmul opowiedział ze szczegółami historią Horyszków, której przybyły zdawał się słuchać z nadzwyczajnym zajęciem; owszem, podchwytywał nawet i badał, jakby go to obchodziło serdecznie. Przyszło do zagrożenia wywłaszczeniem, do pretensji miasta i do zamiarów Sławczyńskiego. Hrabia oburzył się niezmiernie. — Ale czyż nie ma nikogo, co by chciał i mógł ich ratować? — Jest jeden marszałek, ich krewny — rzekł Żyd — ale, prawdę powiedziawszy, choć człowiek dobry i uczciwy, mało mu ufam, bo zbyt wiele gada i obiecuje. Rozmowa przedłużyła się nad wszelkie spodziewanie. — Panie gospodarzu — odezwał się hrabia — gdybyś mi waćpan chciał pomóc, to poratowalibyśmy tę rodzinę. Szczerze powiedziawszy, jam szlachcic, może nawet z daleka z nimi spokrewniony; czuję się w obowiązku, skoro mnie tu los tak przywiódł w porę, uczynić cóś dla nich. Ale zrozumiejmy się: nie chcę, żeby żywa dusza o tym wiedziała. Żyd stał, mocno zdziwiony. — Idź waćpan do burmistrza i oświadcz mu od siebie, że dajesz o połowę więcej niż ten pan… jak on się tam nazywa? W potrzebie daj dwa razy tyle, co on — ja na to dostarczę funduszu. Szmul nie mógł się wydziwić temu zrządzeniu Opatrzności, przychodzącej w pomoc Horyszkom w osobie zupełnie obcego człowieka. Pobiegł do burmistrza, niosąc mu deklaracją na piśmie. Tymczasem Machczeńko biegał ze swojej strony, aby interes powstrzymać. Burmistrz, tak oskoczony, zląkł się trochę. Stary Żyd wziął na siebie sprowadzenie sekretarza do pana hrabiego. Machczeńko przyszedł późno, nie postrzeżony. Siedział sam na sam z hrabią z dobre pół godziny i wymknął się, nie wstępując nawet do restauracji. Trzeciego dnia potem Szmul został nabywcą pretensji za sumą dwa razy większą, aniżeli dawał Sławczyński, i tegoż dnia prywatnie prawa swoje przelał na hrabiego. Przez cały ten czas podróżny ów, tak miłosierny, ani się pokazywał w miasteczku. Dowiedziano się tylko, że przybył z zamiarem kupienia klucza bobrynieckiego, dóbr znacznych, tuż pod Zawiechowem położonych, które rodzina jakaś podupadła sprzedawała. Była to właśnie ta majętność, o którą hrabia Sulejowski zapytywał listem marszałka. Wezwany przez Cecylią, marszałek odpisał natychmiast, oświadczając się ze wszelką gotowością ku pomocy, ale zarazem w liście tym ubolewał, że urzędowa czynność na parę dni go przykuwa do powiatowej stolicy, dodając, że gdy tylko będzie mógł — pośpieszy. Czuć w tym było niezupełnie odpowiednie serdecznym listu oświadczeniom postępowanie. Zwłoka mogła być zabójczą. Po tych kilku dniach marszałek, przybywszy pocztą, nie zajechał do pałacu, ale do Szmula, którego natychmiast wezwał, ażeby się dowiedzieć, jak rzeczy stoją. Nim Szmul się mógł odezwać nawet, pan Bolesław począł gorąco boleć nad losem rodziny. — A, nie uwierzysz, kochany panie Szmul, co ja przez te dni wycierpiałem, nie mogąc przybyć natychmiast. Ale człowiek jest niewolnikiem obowiązku. Ja tych moich kuzynków tak kocham — wiesz — jak bałwochwalczo byłem przywiązany do tej czcigodnej starościny… Ja dla nich gotów jestem do wszelkich ofiar… ale — między nami mówiąc — tu zniżył głos — prawdziwa to Opatrzność, że ich stąd wypędzają. Oni by tu zgnili… Pannę Cecylią ja biorę do siebie; niech u mnie rządzi, panuje… będę pierwszym jej sługą. Julka zaprzęgnę do kancelarii, Henryka gdzieś umieszczę na dzierżawie. Opieka ma dosyć majątków do administro— wania, a ja dam kaucją… Owszem, niech sobie tę ruderę zabiorą. Szmul słuchał cierpliwie. — Zdaje się, panie marszałku — odezwał się — że jej może i nie zabiorą. — Nie? sądzisz że nie? — zimno odezwał się marszałek, trochę zmieszany. Szmul spowiadać mu się nie chciał. — Niech Jaśnie pan od siebie uspokoi pannę Cecylią; mnie się zdaje, że się da temu jakoś przeszkodzić. W twarzy marszałka widać było, że może niezupełnie był rad temu wypadkowi, lecz przyjął to naturalnie jako rzecz uspokajającą i swoich planów już nie powtarzając, zamilkł