Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Po przejściu około czterystu metrów poczułem dym ogniska i usłyszałem więcej głosów, zboczyłem więc ze ścieżki. Las okazał się tu na tyle rzadki, że mogłem się w nim swobodnie poruszać, nie używając maczety. Nagle, poprzez drzewa, zobaczyłem słońce, odbijające się od tafli wody i żaden Arab, natknąwszy się niespodziewanie na oazę w sercu pustyni, nie mógłby uradować się bardziej ode mnie. Ciągle jednak zachowywałem ostrożność. Dzięki temu nie wpadłem na polanę przy cenote, tylko podkradłem się chyłkiem i ukryłem za pniem drzewa, by rozeznać się w sytuacji. I dzięki Bogu, że tak zrobiłem. Wokół niebiesko-żółtego namiotu, pasującego bardziej do angielskiej łąki niż do obecnego otoczenia, rozłożyło się chyba dwudziestu mężczyzn. Przed namiotem, na turystycznym krzesełku, siedział Jack Gatt i właśnie przygotowywał sobie drinka. Starannie odmierzył ilość whisky, a następnie uzupełnił ją wodą z syfonu. Gardło ścisnęło mi się boleśnie, gdy na to patrzyłem. Wokół Gatta zgromadziło się ośmiu mężczyzn, którzy słuchali uważnie tego, co mówił, i jednocześnie wskazywali coś na mapie rozłożonej na stoliku przed nim. Czterech z nich, sądząc po akcencie i ubiorze, było z pewnością Amerykanami, pozostali zapewne Meksykanami, chociaż równie dobrze mogli pochodzić z jakiegokolwiek kraju Ameryki Środkowej. Po drugiej stronie polany, nad brzegiem cenote, wylegiwało się chyba z dwunastu chicleros. Nie brali udziału w konferencji Gatta. Wycofałem się i okrążyłem cenote, po czym zbliżyłem się ponownie, by się jej przyjrzeć z innej strony. Musiałem się jakoś dostać do wody bez zwracania na siebie uwagi, ale zorientowałem się, że każda osoba podchodząca do cenote zostałaby natychmiast dostrzeżona. Na szczęście ta studnia różniła się od tych, które do tej pory poznałem, gdyż bardziej przypominała zwyczajny staw niż zbiornik i dlatego dojście do niej było o wiele łatwiejsze. Przez dłuższy czas obserwowałem Jacka Gatta i tę grupę ludzi. Nie robili nic specjalnego, po prostu siedzieli, leżeli, czasem rozmawiali ze sobą. Przyszło mi do głowy, że na coś czekają. Gatt, siedzący ze swoimi ludźmi pod markizą, przed frontem eleganckiego namiotu, zupełnie nie pasował do tego towarzystwa, chociaż jeżeli wierzyć Harrisowi, był gorszy od wszystkich zgromadzonych wokół chicleros. Nie mogłem nic zrobić. Wycofałem się więc i okrążywszy cenote, wróciłem na ścieżkę. Harry spał, jęcząc co chwilę, a kiedy go zbudziłem, wydał z siebie zduszony okrzyk. - Cicho, Harry. Jesteśmy w tarapatach. - O co chodzi? - Powiódł wokół dzikim wzrokiem. - Znalazłem cenote. Jest tam banda chicleros i Jack Gatt. - Kim, u diabła, jest Jack Gatt? Fallon oczywiście nic mu nie powiedział. W końcu Rider był tylko pilotem helikoptera, chłopakiem zatrudnionym u Fallona, i nie było powodu, dla którego musiałby wiedzieć o wszystkim. - Jack Gatt to dla nas duży kłopot - wyjaśniłem w skrócie. - Pić mi się chce. Nie możemy tam pójść i nabrać wody? - Nie, chyba że chcesz, żeby ci poderżnięto gardło - powiedziałem ponuro. - Widzisz, Harry, według mnie Gatt jest pośrednio odpowiedzialny za uszkodzenie helikoptera. Wytrzymasz do zmroku? - Myślę, że tak. Wszystko jest w porządku, dopóki nie muszę przebierać nogami. - Nie musisz tego robić. Połóż się i odpocznij. - Zaczynałem się coraz bardziej martwić o Harry'ego. Coś z nim było nie tak, ale nie wiedziałem co. Położyłem mu rękę na czole i poczułem, że jest rozpalone i suche. - Spokojnie. Czas szybko przeleci. Powoli nastawał wieczór. Harry znów zasnął lub przynajmniej zapadł w coś, co przypominało sen. Był rozgorączkowany i majaczył. Nie wróżyło to niczego dobrego. Siedziałem obok niego i próbowałem naostrzyć maczety znalezionym kamieniem. Nie był to najlepszy sposób i dużo bym dał za prawdziwą osełkę. Tuż przed zmrokiem obudziłem Harry'ego. - Idę teraz do cenote. Daj mi butelkę na wodę. - Odchylił się od drzewa i odwiązał połączone rzemieniem butelki. - Co masz jeszcze na wodę? - zapytałem. - Nic. - Masz przecież. Daj mi tę butelkę ze środkiem dezynfekcyjnym. Wiem, że zmieści się do niej tylko kilka łyków, ale woda jest teraz najważniejsza. Przewiesiłem sobie butelki przez ramię i przygotowałem się do drogi. - Nie śpij, jeśli możesz, Harry